Artykuły

Trzy ostatnie litery

112. Krakowski Salon Poezji w Teatrze im. Słwackego. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Opisaniu, o słowach osiadających na kartce, mawiał: "Krople ciszy, spadające w ciszy". Gdy 29.10.1988 roku, w wierszu "no właśnie co" powiedział sobie, napisał sobie: "obłęd by w ogóle chcieć się łudzić że ledwo się widzi gdzieś tam daleko w dali jakby we mgle co -", pewnie wiedział, że to już ostatni długi oddech, któremu zdołał pomóc osiąść na kartce. Za moment pióro jeszcze tylko siedem kruchych razy musnęło papier. Bo trzeba było zamknąć wiersz. Skończyć bajkę o "kimś z tobą w ciemności".

Tak, po ostatnim długim oddechu - spadło siedem słów ostatnich, "co - no właśnie co - no właśnie - co". Siedem kropli ciszy spadło w ciszy. Wiersz był skończony. Ostatnia, wciąż ta sama bajka, ostatnie słowa. Przez następny rok Samuel Beckett już niczego nie powiedział sobie, niczego nie napisał sobie. Do 22.12.1989 r., kiedy zmarł, kartka pozostała doskonale pusta. Choć obłęd pewnie nie słabł, "obłęd by w ogóle chcieć się łudzić że ledwo się widzi gdzieś tam daleko w dali jakby we mgle co -". Pewnie tak, choć nie ma skąd wziąć pewności, że tak. Zostawmy to.

Niech wystarczy, że całe życie pisał coraz milkliwiej. Coraz mniej kropli ciszy spadało w ciszy na każdą kolejną stronę. Anonim zamierania, Kadłubek stygnięcia, kronikarz powszechnej entropii, nadworny portrecista wiadomego ZERA naszego. Księgowy ciemności finalnej, co rachował zawczasu, by sobie i nam zawczasu oszczędzić tanich pocieszeń. Na przykład: "Kobiety rodzą, siedząc okrakiem na grobach". Albo: "Złudzeniem świt rozpraszający złudzenia i resztę zwaną mrokami". Tu tkwi tylko cierpki spokój pogodzenia.

Tydzień temu, na Salonie słów Becketta, Antoni Libera, który o dziele autora "Końcówki" wie bodaj więcej niż sam autor, mówił o pięknie entropii tych potężnych, więdnących fraz. O ich zamieraniu, stygnięciu, spokojnym wsuwaniu się w ostatnią ciszę. W piętnastą rocznicę śmierci Becketta - przypomniał pisarza, który wiedział, że tylko głos opowiadający bajkę może na chwilę rozjaśnić ciemności. Zanim sam przeczytał fragment przez siebie przetłumaczonego "Molloya", dając do usłyszenia kuglarski, wręcz błazeński timbre Becketta - Libera wprowadzał nas w zdania zgoła inne, nie żartowne, w zdania bez złudzeń. Czytał je Adam Ferency.

Słowa księgowego ciemności były garścią miękkiego, z hipnotyczną precyzją przesypującego się w gardle - żwiru. Taki właśnie jest głos Ferencego - hybrydyczny. Rzadka fuzja chłodnych, raniących krawędzi i ciepłego futra kota. Jakości, co wzajem niwelują własne jednoznaczności. Idealna materia dla Becketta, który mawiał: "Gdy treścią jest taniec, słowa tańczą, gdy sen - słowa idą spać". Całkiem jak w gardle Ferencego. Czytał wiersze. Czytał wielki monolog Hamma, ślepego starca, co w "Końcówce" jest rezydentem inwalidzkiego wózka. Wreszcie czytał rytmicznie porażającą prozę "Podrygi" - rzecz o nieuchwytności przechodzenia na drugą stronę światła. I w każdym przypadku słowa tańczyły, śniły bądź kłuły zasłuchane skóry. Tak czytał Ferency,.bo tak pisał Beckett.

A jeśli tak, to nie mogło być inaczej: w czytaniu Ferencego milcząco tkwiła kruchość trzech kluczowych liter, słowo-sedno, po którym już tylko - nic. Nie zabrzmiał koniec prozy "Towarzystwo". Nie zadźwięczała ta oto finalna kaskada zdań stygnących, ale Salon każdemu wsunął w palce ostatnie trzy litery.

Na pamiątkę.

"Nad swoją bajką będziesz się trudził daremnie z twarzą zadartą na zawsze. Aż usłyszysz wreszcie, jak słowa dobiegają końca. Z każdym pustym słowem bliżej ostatniego. A wraz z nim ta bajka. Bajka o kimś z tobą w ciemności. Bajka o tobie snującym bajkę o kimś z tobą w ciemności. A zwłaszcza ten próżny w końcu trud, i cisza. I jesteś taki jak zawsze. Sam."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji