Artykuły

Orestes w kontenerze

"Projekt Frankenstein" w reż. Kornela Mundruczó na XXXIV Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Dziwny spektakl. Drażniący, nużący, ale jednak niepokojący: "Projekt Frankenstein" Kornela Mundruczó pokazany podczas Reminiscencji.

Plac Wolnica, słoneczne niedzielne popołudnie. Na środku placu duży kontener - taki, jakie stoją na budowach. Tam grany będzie .Projekt Frankenstein". W kontenerze jasno i zwyczajnie - ubogie mieszkanie, przez okna widać niedzielnych spacerowiczów. W dwóch telewizorach widzimy mniej odsłonięte zakamarki mieszkania.

Podglądamy cudze życie, ale aktorzy wcale nie udają, że nas nie widza, nawet nawiązują rozmowę z widzami. Na początku nie bardzo wiadomo, co to za historia będzie opowiadana: starsza niechlujna kobieta i siwy mężczyzna prowadzą rozmowę o zakupach, on wychodzi, pojawia się młoda chłopczykowata dziewczyna. Mówią, że prowadzą tutaj stołówkę dla emerytów. Istotnie, wyglądają jak ubodzy mieszkańcy Kazimierza, tyle że mówią po węgiersku.

Potem wchodzi łysawy energiczny facet, objaśnia, że jest filmowcem i będzie tutaj prowadził casting. Wchodzą kolejni kandydaci, reżyser nieustannie docina operatorce, która znosi to . ze stoickim spokojem. Gada, biega, wciąga widzów w rozmowę z werwą showmana. I wydaje się, że to casting będzie głównym tematem spektaklu. Ale nie -jeden z kandydatów, młody, ponury chłopak, choć wcale nie wykazuje się aktorskimi zdolnościami, przyciąga uwagę reżysera. Reżyser każe mu wyjść na zewnątrz z kamerą i jedną z kandydatek, młodą dziewczyną - i tam odegrać scenę miłosną.

Spektakl skręca w inną stronę. Chłopak morduje dziewczynę. Pod barak nadjeżdża policyjny samochód, wpadają policjanci (polscy) i pani komisarz (węgierska). Trwa śledztwo. Ale kryminalny wątek też nie jest wątkiem głównym. W naszej obecności (i obecności pani komisarz) stopniowo odkrywane zostają związki między obcymi sobie -jak się na początku wydawało - bohaterami. Reżyser był jako chłopiec kochankiem starszej kobiety, ojcem jej niechcianego syna, oddanego w dzieciństwie do domu dziecka. Teraz syn powrócił, żeby dokonać zemsty. Jak Orestes. I od tej chwili oglądamy krwawą zemstę na rodzinie.

Hiperrealizm scenerii i aktorstwa podszyty jest coraz mocniej ujawniającym się absurdem. Syn żeni się z chłopczykowata dziewczyną, wychowanką matki, i dostają w prezencie ślubnym puszkę kleju (żeby się skleili na zawsze i wynieśli) i puszkę brzoskwiń. Nie jest to raczej zwykły prezent ślubny. To zderzenie realizmu i absurdalności było najmniej przekonujące, a nawet pretensjonalne. W oglądaniu w obojętnym dziennym świetle tej skręcającej w coraz dziwniejsze rejony opowieści było co prawda coś perwersyjnego, ale miałam nieodparte wrażenie, że przydałoby się tu trochę teatralnego kłamstwa: świateł, ciemności, innego rytmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji