Artykuły

Rola czołowego gorszyciela

- Długo próbowałem walczyć z etykietką rysownika-erotomana, ale na próżno. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że nie ma co się przeciwstawiać opinii większości i pogodziłem się z rolą czołowego gorszyciela - mówi ANDRZEJ MLECZKO przed premierą "Opery mleczanej" w Teatrze Telewizji.

Jacek Cieślak: Doczekał się pan opery inspirowanej własną twórczością, czuje się pan klasykiem?

Andrzej Mleczko: Klasyk to artysta znienawidzony przez młodzież szkolną, która musi się o nim uczyć z podręczników. Dlatego mam nadzieję, że nigdy nie zostanę klasykiem. "Opera mleczana" to pomysł i dzieło dwóch świetnych krakowskich twórców. Kompozytor Stanisław Radwan napisał muzykę i libretto oparte na kompilacji tekstów z moich rysunków. Reżyser Mikołaj Grabowski zrealizował spektakl na małej scenie Starego Teatru. W przygotowaniach nie brałem udziału, więc wszystkie ewentualne pochwały lub uwagi krytyczne proszę kierować pod ich adresem.

Obejrzał pan przedstawienie?

Raz się odważyłem, ale byłem tak przerażony i stremowany, że niewiele pamiętam. W końcu pierwszy raz w życiu słyszałem wyśpiewywane na cztery głosy "dymki" z moich rysunków. Wiem, że na operę trudno było dostać bilety, ale nie potrafię spojrzeć na nią obiektywnie.

Czego, pana zdaniem, dowiedzą się o nas archeolodzy, gdy dokopią się za kilkaset lat do gazet, kubków i koszulek z rysunkami sygnowanymi Andrzej Mleczko?

Widzę, iż sądzi pan optymistycznie, że ludzkość przetrwa kilkaset lat. Ja mam poważne wątpliwości. Przy obecnym tempie i kierunkach rozwoju naszej cywilizacji Ziemię zaludnią wtedy co najwyżej zmodyfikowane genetycznie istoty człekopodobne, ewentualnie monstrualne cyborgi, które, jak sądzę, nie będą się zbytnio interesować archeologią. Ale gdyby kiedyś nasi zmutowani potomkowie zechcieli jednak poznać życie codzienne na początku XXI wieku, wiedzę czerpać będą raczej z rocznika statystycznego, a nie z rysunków satyrycznych, ponieważ ich poczucie humoru będzie na pewno całkiem odmienne.

W Pompejach więcej o ludziach mówią zabawne antyczne graffiti niż ozdobne mozaiki.

Nie jestem pewien, wbrew pozorom poczucie humoru zmienia się dość szybko. Franciszek Kostrzewski, najbardziej wzięty rysownik drugiej połowy XIX wieku, dzisiaj trąci myszką. Kiedy obejrzałem jego prace, nie wiedziałem, o co mu chodziło. O ewolucji poczucia humoru świadczy chociażby fakt, że jeszcze 200 lat temu ludzie świetnie się bawili podczas publicznych egzekucji. Może kiedyś moja twórczość będzie w pewnym niewielkim stopniu dokumentować obecną obyczajowość, ale śmieszyć będzie wtedy coś zupełnie innego. Oczywiście jako człowiek próżny z natury staram się, żeby to, co robię, było możliwie uniwersalne i ponadczasowe, ale wystarczy przejrzeć przedwojenne pisma satyryczne, aby się pozbyć złudzeń.

Chyba pan nie docenia swojej pracy.

Przypominam, że żyjemy w kraju, gdzie tak naprawdę ceni się tylko malarstwo przedstawiające tragiczne losy naszego narodu oraz książki tak smutne, że po przeczytaniu człowiek ma ochotę popełnić samobójstwo. A największym szacunkiem cieszą się sztuki teatralne, z których wynika, że naszą ulubioną rozrywką jest umieranie w obronie ojczyzny.

To dziwne, że nie zorganizowano jeszcze wielkiej retrospektywy rysunków Mrożka, pana, Sawki, Kapusty, Raczkowskiego, która powiedziałaby wiele o Polakach i miałaby zagwarantowany sukces.

Gdyby to była jedyna dziwna sprawa w Polsce, byłoby fantastycznie. Tutaj jedna dziwna sprawa goni drugą, a ucieka przed trzecią.

Polska i Polacy oraz ich paranoje są niewyczerpanym źródłem tematów dla satyryka?

Bez przerwy słyszę, jak mam fajnie, bo u nas wszystko staje się pretekstem do zrobienia rysunku. Odpowiadam w kółko, że jest wiele normalnych krajów, gdzie wszystko funkcjonuje jak należy, a mimo to kwitnie kabaret i rysunek satyryczny, a pisarze tworzą świetne komedie oraz zabawną i błyskotliwą literaturę. Reasumując: polska paranoja nie jest warunkiem koniecznym do uprawiania tego rodzaju twórczości.

Zdarzyło się panu obserwować reakcję zagranicznych turystów na pana rysunki w galerii?

Kraków to miasto turystyczne. W sezonie czasem odwiedza moją autorską galerię więcej obcokrajowców niż Polaków. Coraz częściej tłumaczę teksty na angielski i niemiecki, żeby były dla wszystkich zrozumiałe. I przeważnie są, szczególnie jeśli dotyczą spraw męsko-damskich. Reakcje bywają różne. Latynosi krzyczą i śmieją się głośno, Skandynawowie kontemplują w milczeniu, Amerykanie wygłupiają się i poklepują mnie po ramieniu, a z Azjatami, jak zwykle, nigdy nic nie wiadomo. Chociaż nie tak dawno odwiedziła mnie japońska studentka o wdzięcznym nazwisku Seiko Suzuki, studiująca polonistykę w Tokio i opowiedziała mi, że tam na zajęciach uczą się języka polskiego na podstawie moich rysunków. Bardzo mi to poprawiło samopoczucie. Obawiam się jedynie efektu tej nauki, bo w tekstach robię bez przerwy straszliwe błędy ortograficzne.

Ilu Polaków nosi koszulki i bokserki z pana rysunkami, pije herbatę z kubków nimi ozdobionych?

Nigdy nie liczyłem, ale myślę, że niemało, bo galeria w Krakowie działa w końcu ponad 20 lat i cały czas jest często odwiedzana. Otworzyłem ją, bo był stan wojenny i nie bardzo wypadało publikować w prasie, a z czegoś trzeba było żyć.

Wiele osób uważa, że otworzył pan Polaków na tematykę obyczajową, przełamał erotyczne tabu, pokazał, że można na ten temat żartować.

Kilka lat temu pewien młody człowiek pisał pracę magisterską na temat mojej skromnej twórczości. Podszedł do tego bardzo naukowo i przeprowadził sondaże wśród studentów. Ponad 80 proc. pytanych kojarzyło moje rysowanie wyłącznie z seksem i erotyką. Trochę to dziwne, bo takich rysunków jest stosunkowo niewiele, a inne tematy pojawiają się o wiele częściej. Powodem tego zaszufladkowania może być to, że w szarej, przaśnej i aseksualnej rzeczywistości lat 70. byłem jednym z niewielu, którzy poruszali ten skądinąd smakowity temat. Długo próbowałem walczyć z etykietką rysownika-erotomana, ale na próżno. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że nie ma co się przeciwstawiać opinii większości i pogodziłem się z rolą czołowego gorszyciela. W końcu jest demokracja i decyduje większość.

Autorem "Opery mleczanej" jest kompozytor Stanisław Radwan, wyreżyserował ją Mikołaj Grabowski.

Występują: Ewa Kaim - alt, Anna Radwan-Gancarczyk - sopran, Zbigniew W. Kaleta - tenor, Jakub Przebindowski - bas. Premiera odbyła się w Starym Teatrze w Krakowie.

Telewizyjna adaptacja zostanie pokazana dziś o godz. 20.30 w Teatrze Telewizji w Programie I.

Na zdjęciu: Andrzej Mleczko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji