Artykuły

Kantata na śmierć rybki

Moje bliskie spotkanie z wyreżyserowaną przez Krzysztofa Naza­ra "Nie-Boską komedią" Zyg­munta Krasińskiego skończyło się tak, że zrobiłem ostre pranie, po którym poczułem coś istot­nego...

Otóż, wylazłszy z bębna au­tomatycznej pralki poczułem, iż w królestwie włosa mego zapa­nował spory burdel. Nie zdziwi­ło mnie to. W końcu nie od para­dy posiadam sprzęt, którego fi­nalne odwirowywania są wręcz mordercze. Wylazłem, poczu­łem, co poczułem, po czym w lustrze sprawdziłem poczu­cie, choć miałem z tym mały kłopot, gdyż lustro leżało na ku­chence gazowej, szkłem do ognia, a na tekturowym odwro­cie lustra wolno zwęglały się sa­dzone buty plus pocięta w pla­stry terakota. Kuchenka stała w miejscu telewizora, a tam, gdzie kiedyś było lustro, ekra­nem do ściany wisiał telewizor. Ustawiona na sztorc wanna tkwiła na miejscu kuchenki i śpiewała słynną arię Królowej Nocy, w łazience, w ustawio­nym nogami do góry biurku, za­żywały kąpieli telefon, radio i płyta z nagraniami fug Bacha, fotele całkiem spokojnie odku­rzały pokój za pomocą wiesza­ków, zaś kwiaty siedziały przed kuchenką gazową, żarły po­pcorn i oglądały historię zwęgla­jących się sadzonych butów na terakotowym bekonie. Świeże jaja wyszły na jesienny spacer, a gdzie był i co robił właściwy bekon - tego już nie pamięta­łem, gdyż już nie panowałem nad sytuacją. Owszem, spraw­dziłem poczucie, w czarnych kryształach zwęglonych na lu­strze pierwiastków zobaczyłem, że włos mój rzeczywiście jest w sporym nieładzie, ale włos mój to był pryszcz. Całe me do­mostwo trzeszczało w szwach, znalazłem się w kłopotliwym położeniu, bo do dzieła Nazara, do myśli Nazara zbliżyć się chciałem po linii mimesis, pra­gnąc do imentu pojąć jego świat - w swój wprowadziłem totalną demolkę, zdekomponowałem go, postawiłem już nie na gło­wie, ale na uszach, zdekonstruowałem absolutnie - jak mawia­ją fachowcy - rozpleniłem wszystkie sensy, pozwoliłem, by przeszedł przezeń tajfun sza­lonego Jacquesa Derridy - i co? I nic. Z domu uczyniłem kalkę scenicznego świata Nazara, a w zamian znalazłem myśl oczywistą, że w takich okolicz­nościach przyrody jakakolwiek jasna myśl jest wykluczona. Tak, pojąłem świat Nazara. W środku domu, zdemolowane­go na modłę zdemolowanego w "Starym" Krasińskiego, chwy­tam za jeszcze żywą rybkę i maczam jej ogon w pudełku czar­nej pasty do butów, czynię to, gdyż pióru memu zachciało się pływać w wypełnionym atra­mentem akwarium, czynię to i wypastowaną rybką piszę sło­wo: ciemność.

U Nazara nawet sznurek jest ciemny, nie do pojęcia, o ile to sznurek, a nie gumka. W scenie rozmowy w domu wariatów Do­rocie Segdzie (Żona) wyrasta z głowy ów sznurek, wyrasta i wrasta w blat stołu, na którym siedzi Segda i nie wie, co mówi, zaś Roman Gancarczyk (Mąż) celnie gra, że sznurek to pikuś po prostu. Otóż - nie jest to pi­kuś! Jak i nie jest pikusiem żad­ne z przysłowiowych 854 rów­nie ciemnych i nie do pojęcia olśnień inscenizacyjnych Naza­ra. W tym trzygodzinnym, post­modernistycznym grochu z ka­pustą gubi się jasna myśl, o ile założymy, że w ogóle kiedyś tam była. Cóż ma symbolizo­wać zakotwiczona Segda? A Ste­fan Szramel jako z lekka pederastyczny Filozof? Szramel pokazuje pupkę odzianą w marze­nie każdego polskiego męża, czyli w czarne stringi, nogi zaś spowite ma w samonośne poń­czoszki typu kabaretki. Czy jak naraz Szramel pada na scho­dach i bije czołem w ścianę, to oznacza, że go stringi nieludzko piją, czy też co innego ów ro­dzynek oznacza? A kuriozalne akwarium, które co i raz poja­wia się i znika, i w którym w ce­lach niedocieczonych taplają się jakieś półnagie dzierlatki? A kaskader, który pięknie i cel­nie skacze spod sufitu na stertę kartonowych pudeł? A same te pudła - co z nimi? A piramida z krzeseł? A muzyka technopodobna? A telewizor na szczycie krzyża, pod którym ktoś sterczy udając ukrzyżowanego? A... Dość, nie mogę tego dalej cią­gnąć, bo rybka nie wydoli - i co wtedy?

Zresztą, nie o wyliczankę, nie o potwierdzenie wizjoner­skiego szału Nazara tutaj cho­dzi. Chodzi o metodę, która się dramatycznie płaska okazała. W pomieszczonym w progra­mie do spektaklu eseju - no­men omen - "Dekonstrukcja" Tadeusz Nyczek słusznie suge­ruje, że zamiarem Nazara było pokazanie na scenie świata, który Nazar widzi, gdy wyjrzy przez okno. Brawo - i tak trzy­mać! Już pal licho, że świat dzi­siejszy maluje się Nazarowi ja­ko totalne szaleństwo, absolut­na karnawalizacja, jako ciemna magma donikąd prowadząca, w której pogubione zostały wszystkie hierarchie, wartości i sensy, słowem - pal licho, że Nazar nieprzytomnie kroczy po linii przyjętej przez wszystkich naszych domorosłych teatralnych demaskatorów rzeczywi­stości, którzy z takim przeję­ciem od paru lat klepią podob­ne banały. Feler w tym, iż Naza­rowi wystarcza sama kalkoma­nia. Słowacki pisze gdzieś o ubóstwieniu wieprzowatości życia. Jak to się stało, iż reży­ser, tak mocno zszyty z poję­ciem konstrukcji, naraz poprze­staje na dojmująco płaskim po­kazywaniu tejże wieprzowato­ści wyłącznie poprzez "wieprzowatość sceniczną? Jakim cudem zgodził się, by bałagan świata oddawać bałaganem te­atralnym? Kiedy mu z głowy wyleciało prawo kardynalne, że mianowicie wszystko, a może zwłaszcza bałagan, musi być w teatrze skonstruowane jak błyszcząca krawędź brzytwy?

Rybka zaczęła nagle ruszać pyszczkiem, jakby mówiła: po­wąchaj mnie. Wącham i niczego nie czuję. Ona nawet rybą nie pachnie. Wącham siebie wypra­nego. Znowu nic. Owszem, wszystkie kolorki mam znako­micie zachowane, ale pachnę niczym. Nie czuć mnie człowie­kiem. No, właśnie... Jestem jak sceniczny świat Nazara - krocie kolorków, form, obrazków, nu­merów najdziwaczniejszych, a wśród tego dobra wszelakiego legion aktorów, którzy nie pach­ną człowiekiem. Więc o czym tu jeszcze mówić? O historiozo­ficznej wizji świata u Krasiń­skiego? O pseudodyskusji, którą z nim prowadzi Nazar, do­szczętnie niwelując tajemnicę? Po co ględzę o nieprzytomnie wirującym bębnie inscenizacyj­nym, o jego cudnie dla oka roz­tańczonej pustce, skoro pod sce­niczną nieobecność człowieka o teatrze mówić w ogóle się nie da? Oto Hrabia Henryk (Gancar­czyk) w ostatecznej rozmowie z Pankracym (Krzysztof Globisz). Nie ma Gancarczyka, nie ma Globisza. W powietrzu zawi­sa zapach farby drukarskiej. Nie ma Krasińskiego. A co jest? Rze­czywisty koniec "Starego"? Wielka, ale tylko chwilowa po­myłka? Moja rybka zdechła. Po­chowam ją w pudełku po paście, a później odgruzuję mieszkanie. To jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji