Artykuły

Zima uczuć

Jeśli ktoś wierzy w terapeutyczne działanie psychodramy powinien wybrać się koniecznie z całą rodziną (babcia, dziadek, mama, tata oraz dzieciaki powyżej 15 lat) na spektakl "Jesień i zima" Larsa Norena na nowej, trzeciej już we Wrocławskim Teatrze Współczesnym - Scenie na Strychu.

To nie jest spektakl dla ludzi którzy siadają w teatralnym fotelu i bąkają pod nosem: "no... a teraz mnie bawcie". Malkontenci, którzy "przeszli" przez Stridbergowskie rozdarcia pewnie się wybrzydzą, bo klimaty podobne, a sztuka Norena nie jest aż tak głęboka. Jest bardziej użytkowa, na dziś i dla nas. To jest jej siła. Gdyby można było zmusić widzów do totalnej szczerości i kazać im odpowiedzieć na pytanie, czy w "Jesieni i zimie" znaleźli coś ze swego życiorysu, to pewnie nie byłoby osoby, której ten dramat w jakiś sposób nie dotknął. Ale niechętnie ściągamy maski. Przyzwyczailiśmy się do nich.

Na premierowym spektaklu w nowym i niezwykłym miejscu, "oswojonym" dla potrzeb teatru strychu, aktorom pomagała nawet aura. W pewnym momencie burzliwego i dramatycznego, rodzinnego obiadu dach teatru zaczął chłostać deszcz (niemal jesienny) i słychać było odległe grzmoty. To było coś niesamowitego.

Znakomicie wkomponowało się w wykreowaną przez Jacka Ostaszewskiego muzykę i scenografię Zofii de Ines, w której dominującym elementem były lustra powielające różne portrety biesiadników.

Najbardziej drażnił mnie cynizm i agresywność Ann granej przez Małgorzatę Rudzką. Łapałem się na tym, że jak to robił parę razy jej sceniczny ojciec, Bogusław Kierc, miałem ochotę zatkać ręką jej usta, by powstrzymać wylewający się z nich jad. Bardzo dobra rola młodej aktorki. Nie mniej drażniły mnie "plastykowe maski" drugiej córki, Ewy czyli Elżbiety Golińskiej. Czekałem, kiedy straci kontrolę nad sobą Ewie - Golińskiej bardzo powoli puszczały nerwy, najpierw dawała tylko sygnały, których nikt nie odbierał. Aktorka zbudowała swoją postać z wielką precyzją.

Najbardziej rozdartym i żałosnym członkiem rodziny był Henryk, głowa rodziny. Swoją bezradność i uległość zalewał szklankami whisky. Albo kropił łzami. Dla mnie najbardziej fascynujące była zabawa Kierca z samym sobą w chowanego, jego ucieczki w siebie, jakaś dziecinna bezradność podszyta strachem i rozpaczą. Piękna rola.

Kolejną wspaniałą postać zagrała Halina Skoczyńska. Najbardziej skomplikowaną i zaszytą w konwenansach. Najtrudniejszą do otwarcia. Przepięknie poprowadzoną przez aktorkę od sztucznych, wyreżyserowanych grymasów Margarety - do dna duszy. Z jakąś niesamowitą pokorą wobec tego, co nam niesie życie. Nawet włosy z wylizanego tapiru zmieniają jej się w szopę. Bez pomocy fryzjerki. Aktorzy przez dwie godziny nie schodzą nawet na sekundę ze sceny. Jeśli nikt Halinie Skoczyńskiej nie da nagrody za tę rolę, to ja ją ufunduję. Nie jestem sknerą, ale mam nadzieję, że teatr zadba, by spektakl Tomaszuka mógł trafić na Kaliskie Spotkania Teatralne.

Cały kwartet na Scenie na Strychu musiał wlać swoją osobowość i wrażliwość w postaci napisane przez Norena. W psychologicznym spektaklu warsztat jest narzędziem które pomaga, ale też zabija trochę ludzkiej prawdy. Reżyser, Piotr Tomaszuk długo medytował nad obsadą, myślę, że świetnie wybrał. W sztuce rodzina przegrała, ale wygrali aktorzy. Moje słowa można sprawdzić!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji