Konrad: na stole i z nożem w kieszeni
Gorąca recenzja, jaką nadesłała nam red. Iwona Kłopocka z "Nowej Trybuny Opolskiej" ("GL", 2 bm.) po prezentacji zielonogórskich "Dziadów" w Opolskich Konfrontacjach Teatralnych "Klasyka polska'98", miała wydźwięk negatywny. Poza muzyką spektakl nie znalazł też uznania w oczach jury. Jak odebrali go inni dziennikarze?
Red. Janusz R. Kowalczyk pisał na łamach "Rzeczpospolitej": "Jako pierwszy w konkursie wystartował Teatr Lubuski z Zielonej Góry. "Dziady" Adama Mickiewicza zaadaptował i wyreżyserował Adam Orzechowski, eksponując zwłaszcza wątek duchowy i radykalnie rezygnując z wielu narodowowyzwoleńczych aspektów utworu. Powstało dzieło przejrzyste w koncepcji, choć nie do końca w wykonaniu. Najprościej rzecz ujmując, jest to spektakl żywy i poruszający, choć - jak to się mówi - nierówny.
Zdecydowanie najciekawiej zamysł inscenizacyjny ujawnia się w niektórych scenach zbiorowych. Do najlepszych z nich zaliczyłbym scenę egzorcyzmów. Konrad (Artur Beling), szarżujący na stole unoszonym przez gromadę miotających się Duchów (ciemnych sił), chóralnie wraz z nim recytującym bluźnierstwa, trafia na majestatyczną siłę stoickiego spokoju nieporuszonego Księdza Piotra (Andrzej Nowak), uzbrojonego jedynie w Słowo Boże i mikroskopijny krzyżyk. To scena o niezwykłej sile wyrazu.
Bardzo prosto i sugestywnie rozegrane zostały również wszystkie sceny z udziałem Anioła Stróża (Elżbieta Donimirska) i Archanioła (Jerzy Kaczmarowski)."
Recenzent docenił także walory współtworzącej przestrzeń spektaklu oryginalnej muzyki Andrzeja Głowińskiego.
"Podobały mi się - pisze dalej - pojedyncze role, zwłaszcza Senatora (Tomasz Karasiński) i pani Rollison (Jolanta Szajna), które przywołały wspomnienie znakomitych odtwórców tych postaci - Wiktora Sadeckiego i Izabeli Olszewskiej w niedoścignionej inscenizacji "Dziadów" Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie w 1973 r."
"Jakkolwiek aktorzy zielonogórscy wypadli poprawnie i na ogół przekonująco - jedną ewidentnie źle zagraną rolę wolę pominąć milczeniem - moim zdaniem zatrzymali się w pół drogi. (...) Wyobrażam sobie, że dwa, trzy tygodnie intensywnych, dyscyplinujących prób, dałoby rezultaty bliskie prawdziwemu artystycznemu wydarzeniu. Ale i takie "Dziady" - z obrzędem, który Konradowi przyśnił się w celi, z wyeksponowanymi akcentami metafizycznymi, przemawiającymi do współczesnych odbiorców o wiele silniej niż rozdzieranie martyrologicznych szat - zasługują na wnikliwą uwagę współczesnych widzów".
Po obejrzeniu wszystkich konkursowych spektakli, wśród nich obsypanej laurami opolskiej inscenizacji , red. Kowalczyk porównując z nią nasze "Dziady", zauważa, że "zrealizowane bardziej tradycyjnie, nie miały w sobie ani tej desperacji, ani dynamiki, ani siły, by konkurować z mocno określoną, sugestywną wersją Adama Sroki."
Na łamach "Gazety Wyborczej" ukazało się festiwalowe podsumowanie pióra Romana Pawłowskiego. Pod nawiązującym do jubileuszu Mickiewicza tytułem "Obchodzenie wieszcza" czytamy: "Adam Orzechowski zastrzegł w Opolu, że przygotowując swój spektakl, nie myślał o rocznicy. Istotnie, widowisko nie ma w sobie nic z akademii, jednak jest równie nieudane jak akademia z Jeleniej Góry (mowa o "Dziadach" wystawionych przez Grzegorza Mrówczyńskiego - dop. red.).
"Dziady" przedstawiane jako sen Konrada w celi zmieniają się w chaotyczny ciąg obrazów i nakładających się dialogów, które wywołują raczej skojarzenia z Witkacym i jego "mózgiem wariata na scenie". Na dodatek w roli Gustawa obsadzono człowieka z wadą wymowy, w związku z czym pierwsze części dramatu są absolutną zagadką. Jednocześnie ten sam reżyser potrafi zainscenizować scenę egzorcyzmów tak, jak nikt przed nim: Konrad unoszony jest na stole przez bandę diabłów, którzy niczym wielogłowa bestia odpowiadają chórem na egzorcyzmy księdza. To skandal, że reżyser tej genialnej sceny nie umie sobie poradzić z resztą dramatu.
Jedynym reżyserem, który miał powód do wystawienia "Dziadów", był Adam Sroka, zdobywca Grand Prix festiwalu." - pisze red. Pawłowski. "W dramacie Mickiewicza interesuje go dojrzewanie bohatera, który tutaj wygląda, jakby urwał się z któregoś z ostatnich młodzieżowych filmów: "Wilków" albo "Farby". W pomarańczowych spodniach z ciuchów, z nożem w kieszeni, stoi naprzeciw księdza, który go kiedyś kształcił, a dzisiaj jest mu obcy. Ta spowiedź człowieka, który nie znajduje sobie miejsca ani w Kościele, ani poza nim, brzmi jak spowiedź całego pokolenia, które w latach 90. oglądało kompromitację wartości i autorytetów i dzisiaj szuka ich na własną rękę".