Artykuły

"Irydion" przywrócony naszej świadomości

WŚRÓD powodzi powtórek, przedstawień średniego lotu poniedziałkowy Teatr Telewizji jakby nagle przypomniał sobie o dawnej swej świetności prezentując w ostatni poniedziałek maja "Irydiona" Zygmunta Krasińskiego. Przedstawienie to zrealizowano jeszcze w 1981 roku, ale premiera odbyła się dopiero teraz.

"Irydion" należy do sztuk rzadko grywanych, choć znakomitych. Powodem niechęci sięgania reżyserów po ten tekst jest jego trudność stylistyczna i intelektualna, a także wymagania, jakie stawia przed odtwórcami głównych ról.

Pokazanie tego - jak się okazuje z pozoru tylko - niescenicznego dramatu w telewizji, dla szerokiego kręgu widzów o różnym poziomie, uważam za posunięcie wyjątkowo celne, bowiem w ten oto sposób "Irydion" został moim zdaniem przywrócony naszej świadomości, a raczej dla niej odkryty.

Jan Englert poprowadził swoje przedstawienie w dwóch, przenikających się czasem wzajem płaszczyznach - jednej dotyczącej spraw odzyskania przez Polskę niepodległości (choć akcja dramatu toczy się w czasach starożytnych) i drugiej, obejmującej zagadnienia chrystianizmu, a także nawiązującej to metafizycznego odwiecznego antagonizmu dobra i zła, nieustannej walki Szatana z Bogiem.

WSPANIAŁĄ kreację stworzył tu Jan Świderski jako Masynissa, stając się uosobieniem powagi, mądrości i swoistego tragizmu Szatana. Masynissa zna swoją siłę i słabość, jest przekonany o potędze Boga, szanuje ją i z konieczności jej się poddaje, niemniej marzy mu się jego własne zwycięstwo. Świderski nie jest demoniczny, ale budzi niepokój, czuje się w nim fatalną siłę demiurga, który rządzi losami ludzi "na równi" z Bogiem, który usiłuje zawładnąć ich duszami, ale równocześnie posiada odwieczną świadomość, własnej niemocy, wobec Najwyższego, zna gorycz klęski.

Tak właśnie pokazał Masynissę Jan Świderski, przykuwający uwagę każdym pojawieniem się na ekranie, każdym słowem. A tekst Krasińskiego wypowiadany przez Jana Świderskiego brzmi znakomicie, bowiem aktor potrafi zeń wydobyć zarówno bogactwo myśli jak i piękno słowa.

Trzeba jednak przyznać, że godnymi mistrza partnerami okazali się bardzo młodzi wykonawcy pozostałych wiodących ról. Myślę, że fakt, iż Jan Englert sam jest doskonałym aktorem, bardzo mu pomógł w pracy z młodszymi kolegami, a osobowość reżysera dawała o sobie znać także w prowadzeniu aktorów. Nie umniejsza to bynajmniej ich sukcesu, bowiem cała trójka młodziutkich wykonawców Jan Frycz - Irydion, Michał Bajor - Heliogabal i Elsinoe - Liliana Głąbczyńska zaskakiwała wewnętrzną dojrzałością, umiejętnością tworzenia postaci pełnych psychologicznej prawdy, dobrą znajomością warsztatu; odpowiednim operowaniem głosem i - co ostatnio bardzo rzadkie - nienaganną dykcją.

Jeśli chodzi o I. Głąbczyńska, to zaskoczenie tym większe, iż jak głosił napis, jest ona (tzn. była w 1981 r.) jeszcze studentką PWST. Niezwykła dojrzałość, talent i niepospolita uroda wróżą nam chyba nieprzeciętną aktorkę.

Wspólnota literackiego rodowodu i ciągłość historiozoficznych rozważań Krasińskiego zostały przez Jana Englerta bardzo trafnie acz nie natrętnie wydobyte. Zawartość przedstawienia i jego myślową spójność zawdzięczamy również dokonanemu przez reżysera opracowaniu tekstu. Warto pomyśleć o powtórzeniu tego przedstawienia w bardziej stosownym terminie (na jesieni) bowiem letnie, ciepłe wieczory nie nastrajają do siedzenia przed telewizorem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji