Artykuły

Na szczycie fali

Z Wyspiańskim w teatrze bywało różnie. Najpierw go okrzyknięto za czwartego wieszcza, nuże więc celebrować, okadzać, czcić od święta. Potem odwrócono się od Młodej Polski i od secesji, zaklepano Wyspiańskiego jako klasyka, który wywróżył wyzwolenie, więc zasłużył na widowiska dostojne, rocznicowe, powiało nudą. Potem przyszły lata, gdy krakowski wieszcz zaświecił nieobecnością w teatrze, ocalało "Wesele".

A teraz co? Teraz świetny renesans, który nie od dzisiaj się zaczął, dziś już zbiera plony. Wrócili do Wyspiańskiego ci najlepsi i zaczęli dawać przedstawienia wyzywające, z powrotem żywe i na nowo przemawiające do współczesnego widza. I to jak przemawiające! Ostro, satyrycznie, na miarę legendarnego Stańczyka.

Nad utworami Wyspiańskiego, poza "Weselem", zaciążyły język i maniera polskiej odmiany modernizmu. Ale gdy dostrzeżono w nich w pełni walory teatralne, walory genialnych teatralnych scenariuszy, z których można lepić teatr retro, ale i teatr jutra, współczesny nam jak najbardziej - nawet młodopolszczyzna Wyspiańskiego przestała być przeszkodą (w każdym razie w przeważającej części jego utworów).

Dzisiaj grywamy z Wyspiańskiego prawie wszystko. Nawet "Legendę", nawet "Protesilasa i Laodamię". Czasem nawet najlepsi przegrywają, zawodzi siła wykonawcza (a grać Wyspiańskiego chyba tak trudno jak Szekspira), a czasem trafiają na ślepą ulicę fałszywych interpretacji, przeciwnych intencjom poety. Ale wielu wygrywa i robi, jeżeli nie wspaniałe, to w każdym razie cenne przedstawienia. I oto doszło do tego, że w tym samym czasie grane jest w Krakowie "Akropolis", w Katowicach "Wesele", Szczecinie "Wyzwolenie", a w Warszawie grają Wyspiańskiego aż dwa teatry, Dramatyczny i Ateneum.

Janusz Warmiński w Ateneum podjął (wraz z Józefem Grudą) próbę zawsze ryzykowną i ryzykancką: wystawił sklejkę, składankę z para utworów Wyspiańskiego jako nową całość, którą opatrzył tytułem "Tryptyk listopadowy". Trzon stanowią sceny z "Nocy listopadowej", pomnożone o sceny z "Warszawianki" i "Lelewela". Takiego tryptyku Wyspiański nie napisał, podobnie jak nie napisał utworu pt. "Kroniki królewskie", jaki z kilku szczątków i urywków skleił swego czasu Ludwik Rene, i wyreżyserował w Teatrze Dramatycznym z niemałym powodzeniem.

Warmiński postawił przed sobą zadanie bardzo trudne, ale wbrew pozorom, nie karkołomne. Bo niewątpliwie dramaty Wyspiańskiego o Powstaniu Listopadowym łączą się w jakąś mimowolną trylogię, podobnie jak można złączyć w jedno jego dylogię o konflikcie Bolesława Śmiałego z biskupem Stanisławem.

Szwy, fastrygi tu i ówdzie muszą być widoczne. "Noc listopadowa" jest jedną z najmocniejszych sztuk Wyspiańskiego, "Lelewel" jedną z najsłabszych. Na "Warszawiance" zaś uczył się dopiero Wyspiański dramaturgicznego mistrzostwa. Stąd druga część widowiska Warmińskiego wywiera, poza finałem, mniejsze niż pierwsza wrażenie. Jest to błąd w sztuce, ale nie do uniknięcia, i błąd, na szczęście, nie odbierający całości wrażenia świetnego teatru i przemyślanej koncepcji. "Tryptyk listopadowy" rysuje się jako bezlitosny i logiczny wynik klęsk, które były sumą szans niewyzyskanych, możliwości straconych. Nad duchem i zrywem rewolucyjnym zapanowała nieudolność, a także tchórzostwo i zdrada przywódców powstania, którzy go nie chcieli i powiedli ku zgubie, nie wierząc w możliwość jego sukcesu. Słabość Lelewela jest równa kunktatorstwu Chłopickiego i ostrożnościom Czartoryskiego.

Przedstawienie jest również piękne scenograficznie (Marian Kołodziej) i mocne aktorsko. Nie ma w nim złych ról. Są dobre i lepsze. A nad wszystkimi góruje Aleksandra Śląska jako Pallas Atena, uskrzydlona, olimpijska, ubóstwiona, wspaniale ustawiona głosowo, najświetniejsza Pallada jaką widziałem od bardzo, bardzo dawna.

A przy niej muszę wymienić przynajmniej parę ról świetnych. Jana Świderskiego jako Chłopickiego, Czesława Wołłejkę jako księcia Czartoryskiego, Hannę Gizę w rzadko uwzględnianej roli Hekate... Jako Wielki Książe wrócił Roman Wilhelmi do dawnych koncepcji tej roli: jego Konstanty to brutal, cham, psychopata, despota, i w tym ujęciu gra go Wilhelmi znakomicie.

A jak ze sceną "W teatrze Rozmaitości"? Warmiński się przed nią nie ugiął i wyreżyserował ją z maestrią. Chcecie wiedzieć co to jest teatr, jakie są jego możliwości w scenicznej interpretacji jednego tekstu? To porównajcie tę samą scenę, jak ją pokazał Warmiński w Ateneum, Prus w Dramatycznym. A są ludzie, którzy w koło bają o kryzysie teatru! To jest ich kryzys, ale nie teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji