Bronię Wybrzeżaka
Piszę w odpowiedzi na recenzję nowego spektaklu Wybrzeżaka pt. "Zabicie ciotki", autorstwa pana Piotra Jaconia.
Czytając tę niezwykle krytyczną wypowiedź, odniosłam wrażenie, że jej autor zupełnie nie zrozumiał sensu sztuki, a może po prostu nie obejrzał jej do końca?
Nie rozumiejąc samego tekstu Andrzeja Bursy - tekstu napisanego przecież w latach 50., a nie w naszym, ociekającym krwią z filmów Quentina Tarantino dziesięcioleciu - zarzuca pan Wybrzeżakowi, aktorom i reżyserowi spektaklu, że namawiają młodzież szkolną do masowego mordu na znienawidzonych przez siebie ciotkach. Przykro mi, że ma pan młodzież za tak naiwną.
Jerzy opisuje swoje przewrotne, nieprawdziwe morderstwo z makabryczną dokładnością nie po to, żeby podać widowni kilka "przepisów na sprawne i skuteczne poćwiartowanie zwłok", ale żeby rozpaczliwie zwrócić na siebie uwagę. Jerzy zabił - nie zabił, a następnie, z rosnącym uczuciem absurdu obserwuje, jak kolejno spotykane przez niego postacie reagują na szczegóły tej ohydnej zbrodni. Opowiada o swoim czynie księdzu, ale nawet on - pomijając okropność samego faktu zabicia - skupia swoją uwagę na... młotku.
Młotek, siekiera czy butelka po mleku - to przecież nieważne; ironicznie podkreślając w swojej recenzji takie szczegóły dołącza pan do grona bohaterów sztuki, którzy okazują absurdalne zainteresowanie całą sensacyjną otoczką zbrodni, a nie jej rzeczywistym celem mającym swoje podłoże w zakłamanej, znienawidzonej przez Jerzego rzeczywistości lat powojennych.
Odnośnie pańskiej krytyki samego wykonania spektaklu: mam nadzieję, że nie krytykuje pan profesjonalnych aktorów Teatru Wybrzeże, a jeśli nie podoba się panu technika młodzieży Wybrzeżaka, to ma pan rację; w Wybrzeżaku koncentrujemy się raczej na zrozumieniu tekstu i wiarygodnym wczuciu w rolę - nie na technice.