Artykuły

Bogu zdrowia i jego kapłanom

Ciasna przestrzeń małej sceny teatru Ateneum - gabinet lekarski młodego psychiatry, szkło, nikiel, coś jeszcze, co błyszczy. W głębi zasłona, za nią - kiedy się rozsunie - separatka. Przeszklona, widoczna jak na dłoni. Jej lokator może być obserwowany przez lekarza i widzów non stop. Jedynie wyciemnienie separatki odwraca uwagę od tamtego pomieszczenia. Tylna ściana separatki to okno na park, kiedy jest ranek i pielęgniarka rozsuwa zasłony - pokój zalewa słońce i zieleń - krzewy, klomby, trawa, pogodny dzień. Angielska wieś. Za oknem, za szkłem. Wokół gabinetu lekarskiego i jego skarbu - separatki dla pacjenta - wąskie przejście.

Na ścianach jakieś rekwizyty, stosowne do sytuacji. To plan działania osób przywołanych rozmową, wspomnieniem, snem. Plan - z marzeń i retrospekcji, nierealny, chociaż przywołany po to, by odtworzyć fakty. Realne są rozmowy w gabinecie i separatce. Realni są lekarz, pacjent, sędzia dla nieletnich. Oni toczą grę o kwintesencją realności - zdrowy uśmiech dziecka, czyli normalność pacjenta.

Tę grę przegra lekarz, w jakimi sensie także i prawniczka. Ale nie wygra też pacjent. Nie będzie zwycięzców, pozostanie pokonany Chłopiec, pacjent Alan zapewne zastanie wyleczony, ale jego uzdrowiciel powie ma końcu: "normalność, to nieodzowny, morderczy Bóg zdrowia, a ja jestem jego kapłanem. Ale on, mój pacjent, poznał namiętność o nasileniu, jakiego ja nie znałem ani przez sekundę to ciągu całego życia. I ja mu zazdroszczę."

Chłopiec został skierowany do psychiatry przez sąd, bo oślepił metalowym szpikulcem sześć koni. Chłopiec pracował w stajni w weekendy, bo tak bardzo lubił konie od dziecka. Miał lat 17, kiedy popełnił ten czyn. Psychiatra ma pomóc, doszukać się motywacji zbrodni, uleczyć pacjenta. Kiedy już wie wszystko - potrafi jedynie zazdrościć.

Pointa? Błąd? Efektowny chwyt? Uzasadniony w psychiatrii przypadek zamiany?

"Equus", bo o nim mowa, zebrał już cięgi niemałe w Polsce, przesycił się hołdami - na Zachodzie,

Bestseller lat siedemdziesiątych od swojej prapremiery w londyńskim National Theater, (realizacja Johna Dextera) maszeruje triumfalnie przez sceny świata. Tłumy walą, bo: psychoanaliza, bo: niezgoda na normalność czyli standard, bo: tęsknota za Przeżyciami Osobliwymi i szczególnymi, bo: wiara w nierealne, w marzenie, w siłę własnego mitu, w świat własnej kreacji. Tak pisano o Alanie (chłopiec) i doktorze Dysarcie ze sztuki Petera Shaffera.

Wyznawcy na klęczkach - (oto dramat ery konsumpcji, nowy bohater romantyczny, który nie godzi się na, życie zastane, wyłupia koniom oczy bo wstyd mu, by one - ubóstwiane jako symbol wszechpiękna - widziały jego stosunek z dziewczyną, jego zdradę).

Przeciwnicy - uznaniem dla rzemiosła brytyjskiego dramaturga, z podziwem dla jego umiejętności zawodowca potrafiącego "z miałkich pseudoproblernów" skonstruować arcysceniczny dramat.

W Polsce "Equus" już raz padł, we Wrocławiu. Nie pomógł mu Henryk Tomaszewski, przeciwnie. Spektakl na Scenie 61 w Ateneum to "Equus" polski numer dwa, prapremiera warszawska.

I ten "Equus" się broni. Można dyskutować wciąż o wiarygodności problematyki sztuki Shaffera. W teatrze, jeśli się uda, jest ona bezsporna. Choćby na czas trwania przedstawienia. Zasługa to owego rzemiosła tak trafnie wyczuwającego ogromne możliwości sceny, która może wszystko zogromnić, uprawdopodobnić, nasycić wielkością, emocją i pokorą. A może przecież - także i tematu, który jest odwieczną próbą odczytywania na nowow istoty: CZŁOWIEK...

Przedstawienie Andrzeja Rozhina w Ateneum jest kameralne, ściszone, dyskursywne. Wymaga aktorów, aktorów i raz jeszcze aktorów. By zaistnieć - musi mieć Alana tak przekonywającego, jak tylko przekonująca może być młodzieńczość, świeżość i nadwrażliwość. Łatwo tu o przesadę, melodramatyzm, banał, kicz. Zakochany w koniu niedorostek, modlący się do konia jak do Boga - i rzeczywistość sklepu elektrotechnicznego, stajni, domu rodziców, polityki, seksu, stabilizacji. Zagrać tę końską neurozę, tę nadwrażliwość i tęsknotę może albo aktor wielki, albo...

Właściwie nie powinno być tu żadnego ale. Albo amator, półamator, żarliwy chłopiec podobny do Alana? Nie wiem. W spektaklu Rozhina Alana gra student PWST Michał Bajor i... już nie wyobrażam sobie innego Alana. Kruchy, delikatny, niedojrzały, nerwowy kłębek agresji i bezradności, piegowaty blondynek. Dostarcza wzruszeń, które są poza i ponad sztuką, nie należą do sporu o "Ęquusa", nie podlegają analizie. Jest Alanem, który wydłubał koniom oczy i galopował na nich nocą, jest chłopcem, którego żal i któremu - irracjonalne! - przez dwie godziny jest czego zazdrościć. Czego mianowicie, nie wiadomo dokładnie.

Po spektaklu, kiedy się o tym pisze, wygląda to już tylko na bzdurę. Przecież: chory, przestępca, nieprzystosowany. I jesteśmy zdecydowani zwrócić Alana "Bogu zdrowia i jego kapłanom". Ale wieczorem - bogowie przejmują władzę. Czy tylko profesor Kępiński i dr Skoczkowski (konsultant psychiatryczny przedstawienia w Ateneum) potrafią to wyjaśnić? I czy warto wyjaśniać do końca...? Jest to prawdziwy kawałek teatru, teatru, który narzuca widzem swoją władzę, prawa, system wartości.

Rzecz oczywista, że nie stałoby się tak, gdyby nie aktorzy: Jerzy Kamas (doktor Dysart), Katarzyna Łaniewska, Lech Ordon, Ewa Milde, Barbara Bursztynowicz, Hanna Giza. I Michał Bajor, Alan, którego wszyscy nakłaniają na wiarę Boga zdrowia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji