Sama przeciw wszystkim
Zgrzebność. Żadnych ustępstw na rzecz łatwej estetyki. Co najwyżej nikła radość koloru w geometrycznych elementach scenografii Wacława Kuli. w prologu jednoosobowy chór - Zbigniew Leraczyk - zwyczajnie, jakby prywatnie przedstawia postacie tragedii stworzone ongiś około 440 r. p.n.e. przez Sofoklesa w "Antygonie", które pisarz francuski Jean Anouilh przywrócił współczesności w swojej sztuce. Aktorzy ubrani byle jak, po dzisiejszemu, krzątają się po scenie, przygotowuję się do ról już rozdanych. Za parę chwil aktor w sztruksowej marynarce przeobrazi się w Kreona, króla Teb i powie do chudziutkiej rudowłosej Antygony w sportowym golfie - "Ja mam złą rolę, ty masz dobrą, nie wykorzystuj tego diablico! Nie chcę żebyś ginęła w aferze politycznej".
Tyran powołujący się na rację stanu i obronę prawa w istocie nie chce żeby Antygona "córka Edypowej pychy" zginęła w aureoli bohaterstwa za cenę godnego lecz zabronionego prawem pochówku swego brata Polinejkesa uznanego za buntownika i zdrajcę przez władcę w przeciwieństwie do drugiego brata Eteoklesa mimo że był łotrem. Obaj pozabijali się wzajemnie w walce o tron tebański.
Irzykowski napisał ongiś kąśliwie: "Anouilh
"Antygona" na sosnowieckiej scenie jest interesującym wydarzeniem teatralnym i - rzec można - publicystycznym dzięki aktualnym skojarzeniom, które wydobył z wielosłowia autorskiego reżyser Bogdan Tosza. Spektakl w jego interpretacji pozbawiony koturnów i eksplozji antycznego patosu nie podsuwa widzowi wygody oglądania efektownych obrazów, jest oszczędny, zdyscyplinowany, nie zaleca się też nowatorskimi "pomysłami" reżysera. Chyba, że można do nich zaliczyć mądrą kondensację tekstu i krótkość przedstawienia, co w teatrze zdarza się rzadko.
Bardzo sugestywnie podejmuje ton łagodnej, a przewrotniej perswazji, ściszonej chwilami do szeptu Bernard Krawczyk w gościnnej roli Kreona, władcy Teb i wuja Antygony, który wbrew sobie musi spełniać "paskudną robotę". Tego wymaga jego zawód. Dialog Kreona z Antygoną walczącą samotnie i daremnie o wolność sumienia i ludzką godność należy do kulminacyjnych scen sztuki. Wiotka, dziewczęca Katarzyna Kulik rozwibrowana emocją nie po raz pierwszy ujawnia swoją wrażliwość i talent. Widownia, zwłaszcza ta młoda, , zastyga w ciszy podczas wzruszającej sceny miłosnej pożegnania Antygony z narzeczonym Haimonem, którego gra (gościnnie) Piotr Warszawski. Szkoda, że gubi się nieco w sztuce ważna osobowość Ismeny - Elżbiety Laskiewicz. Jest to jedyna postać wnosząca trochę słońca swoją wolą życia w ponury dramat śmierci.
W sytuacjach ostatecznych zachowują w sztuce niewzruszoną obojętność tylko strażnicy. Wśród nich Zygmunt Biernat błysnął prawdziwie aktorskim nerwem. Mimo że temu rodzajowi ról towarzyszy tak sponiewierany w świecie teatru rekwizyt - jak symboliczna halabarda.
Teatr Zagłębia. Jean Anouilh: "Antygona". Reżyseria: Bogdan Tosza. Scenografia: Wacław Kula.