Artykuły

Dwa tematy klasyczne

Tak się złożyło, iż obejrzałem ostatnio dwa spektakle o tematyce klasycznej: "Antygonę" *) Anouilha na scenie wałbrzyskiej i "Protesilasa i Laodamię"*) w teatrze jeleniogórskim.

Anouilh miał u nas różną prasę, ale bodaj najbardziej niezawodny jest właśnie w tematach klasycznych. Osobiście podziwiam tego dramaturga za to, że z dość gruntownie wyeksploatowanych wątków potrafi wydobyć nowe wartości i zbudować oryginalne widzenie świata. Choć z pozoru w swojej replice "Antygony" idzie Sofoklesowym tropem, to przecież równocześnie zachowuje niezależność nie tyle wobec zdarzeń, co przede wszystkim wobec myśli oryginału. Wprowadza nas w inny, rzekłbym bardziej beznadziejny klimat. U Sofoklesa jest katharsis, wstrząs, który oczyszcza, u Anouilha wszyscy do końca tkwią w lepkiej atmosferze klęski. Śmierć Antygony w gruncie rzeczy nie stwarza żadnej perspektywy moralnej. Oznacza jedynie protest, wyjątkowo tragiczny, bo bezpłodny. Bohaterka Anouilha wybiera śmierć w imię ratowania swego własnego człowieczeństwa. Świat przechodzi nad tym do porządku._ Chór wprawdzie powiada: "Wszyscy będziemy nosić "tę" ranę przez wieki", a Kreon dodaje: "Świat jest nagi, wszyscy jesteśmy ranieni śmiertelnie", ale zaraz potem idzie podpisywać kolejne dekrety, bo takie są rygory życia i taki jest mechanizm władzy. Wszak wyrzut sumienia nie jest zbyt praktyczną kategorią polityczną.

Marczewski w wałbrzyskiej inscenizacji w scenariusz Anouilha wpisał przede wszystkim dramat władzy. Sugestywnie przełożył na język scenicznych działań dyskusję o sztuce rządzenia i jej bezwzględnych rygorach. Antygona w interpretacji Krystyny Wójcik ujmuje szczerością i siłą subiektywnych racji, nade wszystko zaś przekonywająco ukazała drogę od fascynacji życiem i miłością do śmierci z wyboru. Ale i Kreon w ujęciu Jerzego Bieleckiego nie jest prostym przeciwieństwem Antygony. Ulega ludzkim słabościom. Władza nie jest dla niego wyłącznie kwestią ambicji, lecz także obowiązkiem, a nawet koniecznością, przed którą w pewnym momencie nie ma już ucieczki. Na przeciwległym "biegunie gry aktorskiej znalazł się Jerzy Kamieński jako Posłaniec, który problem interpretacji niewielkiej, ale przecież istotnej roli usiłował rozwiązać przy pomocy dość mechanicznej regulacji natężenia głosu, co dało efekt raczej przygnębiający. Nie przekonał mnie także Stanisław Borynia, któerego Haimon był zbyt ckliwy i nazbyt wewnętrznie rozwichrzony jak na klimat sztuki Anouilha.

Reszta jest już koniecznym i na ogół dobrze skomponowanym tłem wielkiego dialogu Antygony i Kreona. Zwłaszcza świetnie funkcjonuje w tym spektaklu drażniąca aż do bólu muzyka Edwarda Spyrki i bardzo klarowna w swej interpretatorskiej intencji scenografia Marka Karwackiego. W sumie dobry i dający wiele do myślenia spektakl.

Nie wiem, jakiego rodzaju wrażliwością trzeba dysponować, aby dać wiarę już dziś muzealnej poezji słów "Protesilasa i Laodamii". Rzecz nie w problemie tego utworu, który jest uniwersalny, lecz w stylistyce - chyba ogromnie wysilonej i wyjątkowo koturnowej, nawet jak na upodobania Młodej Polski. Dowiedziałem się natomiast, że można utwór ten z powodzeniem wystawić, poruszyć wyobraźnię widza i utrzymać jego uwagę w niesłabnącym napięciu. Pod warunkiem że się przełoży ten - zdawałoby się - zupełnie zwietrzały dramat na język obrazów scenicznych. Nie, nie jest to próba metafory, przeciwnie, raczej dążność do możliwie precyzyjnego opisu zdarzenia, którego byłem świadkiem.

Henryk Tomaszewski interpretował fatum losu Laodamii, jej chorobliwą namiętność i dręczącą tęsknotę za poległym pod Troją Protesilasem przy pomocy swojego rodzaju żywych obrazów - autentycznie pięknych i wyjątkowo czytelnych. Można było - jak w teatrze Szajny - nie słuchać tekstu, mimo to dramat Laodamii jawił się w całej jego psychicznej złożoności. Było w tych obrazach wiele z teatru pantomimy i coś z przejmującego baletu Bejarta.

Całe przedstawienie jest specyficzną ewokacją erotyzmu. Manifestuje się on kompozycją poszczególnych scen, widoczny jest w układach choreograficznych, w niepokojącym rytmie widowiska.

Jest też spektakl ten przykładem dobrze pojętej kreacji zbiorowej. To prawda, że dominuje nad nim wyobraźnia reżysera i formuje go niezwykle celna plastyka scenografa, ale ostatecznie spełnia się ono w zbiorowych ewolucjach zespołu. Nie ma tu pola dla indywidualnych kreacji poza, oczywiście, "monodramem" Laodamii (Maria Maj).

Dwa różne przedstawienia: o okrucieństwie władzy i okrucieństwie miłości. Utrzymane w odmiennej poetyce, ale przecież oba interesujące. Przebogaty jest język teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji