Perwersje nieintelektualne
W końcu lat pięćdziesiątych Witkacy pojawił się w teatrze jako symbol awangardy, w połowie lat sześćdziesiątych, był już klasykiem. Ostatecznie, po latach nieporozumień i inscenizacyjnej ekwilibrystyki, zajął we współczesnym teatrze należne mu miejsce jako pisarz, z którego myślenia o społeczeństwie, cywilizacji i kulturze może coś jeszcze dzisiaj wynikać. Przekonywały o tym przedstawienia Jerzego Jarockiego, Macieja Prusa.
"Gyubal Wahazar" w Ateneum to trzecia sztuka Witkacego realizowana przez Prusa. Inscenizując "Jana Macieja Karola Wścieklicę" (Koszalin) i "Szewców" (Kalisz, Warszawa) Prus wychodził z analogicznych założeń, teoretycznie uznanych za fundamentalne. Uzwyczajnił tło i ludzi, wprowadził naturalistyczną niemal dekorację, realistycznie i konkretnie potraktował postacie. Najbardziej zdawała się interesować Prusa w rozważaniach Witkacego sprawa mechanizmów, kierujących jednostkami i zbiorowością oraz konsekwencji psychologicznych, wywołanych zmianą sytuacji (awans, przewrót). "Gyubal Wahazar" stanowi szczególną okazję do kontynuowania tej problematyki. Partnerem oszalałego tyrana, który władzę ma za środek realizacji własnej osobowości, jest zbiorowość.
W warszawskim przedstawieniu tematyka, powiedzmy, społecznej strategii została zepchnięta na plan dalszy. Nic tu nie potwierdza ujawnionych wcześniej zainteresowań reżysera; na scenie dominuje indywiduum dające ujście popędom biologicznym sztucznie podsycanym przez medyka Rypmanna. Sama inscenizacja jest także odejściem od poprzednio przyjmowanych przez Prusa założeń. Na pewno nie można było przenieść ich na "Gyubala Wahazara" mechanicznie. Pałac dyktatora to nie chłopska zagroda i nie warsztat szewski. Rzecz nie polega jednak na scenerii. Prus wykazywał umiejętność ograniczania własnej inwencji i intensyfikowania znaczeń tekstu. Tym razem zajął się mniej myśleniem Witkacego, więcej - jego obrazowaniem. Nie mając w sztuce bezpośrednich odwołań do rzeczywistości pozostaje w ramach dekoracji teatralnej, wywiedzionej zresztą z didaskaliów.
Ta dekoracja jest dziełem Krzysztofa Pankiewicza, który z samozaparciem namalował na czarnych ścianach wyobrażone przez Witkacego czerwone, płomieniste zygzaki. Okien nie ma, w ściany wbudowano monstrualne drzwi. Cała rekwizytornia znalazła się na proscenium - szmaciane kukły, połamane lalki, atrapy przypominające eksperymenty dokonywane na ludziach. Wszystko to demoniczne, ponure i abstrakcyjne. Uteatralnione w tym abstrakcyjnym sensie są też postaci: kostiumem, szminką. We "Wścieklicy" i w "Szewcach" Prus starał się je określać realistycznie w sensie społecznym, tu określa przede wszystkim ich funkcje erotyczne. Motorem zachowań Wahazara i przyczyną nienasycenia jest w przedstawieniu nie władza, ale erotyka. Nastąpiło tu wyraźne odwrócenie. Sceniczny Wahazar staje się gwarantem pozycji kata Morbidetto, ponieważ ten go fascynuje. Ale Morbidetto powinien fascynować przede wszystkim jako kat, bez którego jego pan nie może się obejść, a nie jako postać z kabaretu dla transwestytów. Dosłownie została potraktowana Świntusia, która węszy, wścibia nos, obmacuje. Scena "pantomimy kopulacyjnej" rozszyfrowuje wątek komisji kwalifikującej kobiety do przyszłych zadań. Realność erotyki w tej jednostkowej, absurdalnej historii z królestwa Gyubala Wahazara nie równoważy jej abstrakcyjności. Dlatego przedstawienie raczej nuży niż niepokoi; witkacowska alternatywa, przeciwstawiająca dyktaturze spotworniałej indywidualności, groźbę i społecznej automatyzacji, nie znalazła wyrazu jako źródło autorskiego niepokoju.
Paradoksem jest tu może fakt, że całe przedstawienie trzyma się na bardzo dobrych rolach, z których każda, wzięta osobno, mogłaby o wiele więcej znaczyć. Dotyczy to zarówno niezwykle trudnej roli Ewy Milde, której Świntusia nieskrępowana, agresywna seksualnie, dziecinnie cyniczna, umie wyrazić jakąś gorzką dojrzałość i nieprzeczuwaną u niej wiedzę o świecie; jak też Romana Wilhelmiego, którego Rypmann łączy opanowanie z fanatyzmem; czy Andrzeja Zaorskiego, który demonicznie gra Morbidetta. Jerzy Kamas jako Wahazar jest tu raczej histeryczny niż władczy, co wynika z przedstawienia, a nie z aktorskiej interpretacji. Okrucieństwem czasem się popisuje, ale ulega innym skłonnościom. Witkacy uwielbiał słowo "perwersja", ale wszystkie perwersje miały u niego zawsze bardzo skomplikowane intelektualnie podteksty. Perwersje scenicznego Wahazara tych podtekstów nie mają.
Z profesjonalnego punktu widzenia "Gyubalowi Wahazarowi" w Ateneum trzeba przyznać sprawność i kompozycyjną jednorodność. Prus ma w robocie reżyserskiej poczucie całości. Gdyby tylko Witkacy okazał mu się, i tym razem, kimś więcej niż prekursorem fali seksu we współczesnym teatrze i idei przeszczepów we współczesnej medycynie...