Fantazy Słowackiego (fragm.)
Nikogo nie trzeba przekonywać, że "Fantazy" jest arcydziełem poezji, podobnie jak i pisany w tym samym czasie "Beniowski". W życiu Słowackiego był to czas szczególny: z krainy tęcz i lazurów, marzeń i fantazji poeta zstąpił na ziemię, by podjąć realną, ziemską walkę o należne mu miejsce na Olimpie. Otrząsnąwszy się nareszcie z przygnębienia i goryczy, jakiej nie szczędzili mu od lat wrodzy współziomkowie, chcący go "zabić w osobie poety", posłuchał zbawiennej jak się okazało, rady Krasińskiego: "Do korda i na sejmik! Rąbać i siekać! A zostawiwszy trupa na placu znów poróść w skrzydła i zawisnąć na niebie!" Z tej zachęty zrodzony "Beniowski" ukazał królewskość poezji Słowackiego z taką siłą i w takim blasku, że odtąd nie podobna już było odebrać jej berła. Ale dotknięcie stopą ziemi przyniosło poecie nie tylko triumf na froncie literackim. Dało mu również poznać, po raz pierwszy i jedyny w życiu, radości i cierpienia prawdziwej męskiej miłości. Serce jego, "długo zimne i ostygłe, doznało teraz, że jeszcze może wiośnianym oddychać powietrzem..." I chociaż w walce o miłość kochanej kobiety poniósł klęskę - pani Joanna Bobrowa nie miała dlań miejsca w swym sercu, darowanym aż po grób Krasińskiemu - świat uczuć poety zogromniał i uczłowieczył się, nigdy dawniej ani później nie zaznanymi uniesieniami. "Szalałem, kochałem się, latałem za marą szczęścia - pisał do matki - płakałem, śmiałem się jak człowiek szczęśliwy, żyłem..."
Na tej samej fali wielkiego przypływu energii twórczej i energii życiowej, która wyniosła na świat wspaniałe oktawy "Beniowskiego" pojawił się również "Fantazy (Nowa Dejanira)", dramat skrystalizowany w pełnym rzucie, tylko nie wykończony jeszcze, nie wycyzelowany w poszczególnych fragmentach czy wierszach. Dlaczego poeta zaniechał pracy nad jednym ze swych dzieł najświetniejszych, dlaczego schował brulion do szuflady, nie pokazując go, o ile wiemy, nikomu? Dlaczego tak po macoszemu porzucił ten twór czarowny, wystawiając potomnych nie tylko na syzyfowy trud rozszyfrowywania pokreślonego rękopisu, ale także na domysły, na odgadywanie motywu osobliwej decyzji. Najprostsze rozwiązanie nasunęła oczywiście biografia poety - jego bojowy, a zdaniem prof. Kleinera nawet agresywny nastrój w owym okresie: jak w "Beniowskim" usiekł i zrąbał cały obóz swych przeciwników literackich, tak w "Fantazym", ciągle jeszcze cwałując na tym samym gniewnym pegazie, miał wziąć odwet za bolesny zawód uczuciowy, odwet na ukochanej kobiecie i najlepszym sojuszniku. Lecz że obydwoje byli mu wtedy najbliżsi, nie chciał by pani Joanna i Krasiński mogli rozpoznać swe satyryczne portrety w osobach Idalii i Fantazego; wolał, by nie dowiedzieli się w ogóle, jak ich "ugryzł sercem".
Zapewne tak było, niemniej jest to wniosek bez istotnego znaczenia, bowiem dramat Słowackiego tak daleko odbiegł, od doraźnego celu i tak szerokie roztoczył perspektywy, że w wielkości i pięknie jego architektury drobny niemiły detal roztopił się bez śladu. To już nie jakieś jednostkowe modele grają przed nami swą komedię aż do śmierci śmieszną. Sarkazm poety godzi głębiej: przenikliwością krytycznego spojrzenia na własne społeczeństwo w latach popowstaniowych sumiennie oddziela ziarna od plew, wymierzając sprawiedliwość prawdzie gorących serc, zaś serca puste obnażając z fałszu romantycznego przystroju.
Zachwyt, odczuwany zawsze na nowo przy każdorazowej lekturze "Fantazego" nie zawsze niestety, rozpalał się również w teatrze - z jaką więc ogromną radością można teraz upewnić wielbicieli Słowackiego, że w Ateneum nie doznają zawodu. Twórcy tego pięknego przedstawienia - z reżyserem Maciejem Prusem na czele - nieomylnym słuchem wydobyli całe bogactwo instrumentacji świetnego dzieła, które tyleż jest poezją, co i muzyką. Królewski wiersz brzmi tu jak najwspanialszy koncert, dialog mieni się od brylantowych błysków, a ludzie, którym poeta kazał mówić te czarodziejskie słowa, są naprawdę żywi i wzruszający.
Takiego Fantazego, jakiego gra teraz Jerzy Kamas, nie widziało się od czasów wielkiej kreacji Osterwy. Artysta panuje w pełni nad kapryśną psychiką swego bohatera: rozkoszuje się na równi jego autentyczną kulturą duchową, jak i sztucznością pozy, teatralizowaniem życia, metaforyką wysłowienia - i traktuje go serio, lecz jakby z leciutkim odcieniem ironicznego rozbawienia. Dlatego śmieszy tylko wtedy, kiedy chce, kiedy sam sobie wyda się wart śmiechu. Znakomity Fantazy ma godną siebie Idalię. Aleksandra Śląska czaruje finezją rysunku psychologicznego, melodią głosu i wytwornością gestu, a jej kapitalny dialog z Rzecznickim - gra go brawurowo Jan Świderski - to prawdziwy majstersztyk komediowej wirtuozerii. Z postaci szlachetnych w "Fantazym" najwięcej teatralnego życia ma w sobie Major; trudno zapomnieć jak wzruszający był w tej roli Kurnakowicz, toteż tej niezatartej pamięci o nim przypisać pewnie wypadnie, że Ignacy Machowski, choć ciepły, serdeczny i prosty, pozostawia pewien niedosyt. Śliczną natomiast niespodziankę sprawia Stella. Ta zazwyczaj mało znacząca na scenie dziewczynka, tym razem, dzięki wdzięcznej szczerości i ujmującemu zapałowi Grażyny Barszczewskiej, wysuwa się aż do grona prominentów. Dianna w interpretacji Ęwy Milde wygląda jakby zeszła z obrazu Grottgera, tak jest czysta i wzniosła w swej patriotycznej żałobie, czy nie byłoby jednak dobrze rozświetlić ją trochę liryzmem?
Marcin Stajewski zakomponował scenerię girlandami róż; spływające z góry lekkim ruchem kwiaty organizują miejsca akcji w sposób umowny i poetyczny. Pomysł wydaje mi się nad wyraz szczęśliwy, jakby podszepnięty wprost przez autora "Fantazego". Z "kwiatów otchłani" wyłania się tu przecież Idalia, przybyszowi ze śnieżnej Syberii nasz "kraj ogrodem zdaje się i wiosną..."