Artykuły

Teatr radiowy

Cuda się zdarzają w teatrze wyobraźni - pisze w felietonie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Jerzy Koenig rzucił kiedyś na zajęciach z moim rokiem, że gdyby miał raz jeszcze rozpoczynać swoje życie zawodowe, związałby je z teatrem radiowym, bo tylko tam jest możliwa kreacja pełnego świata z wyobraźni. Wtedy wydawało mi się to jedynie jego kolejnym kpiarstwem, formą podpuszczenia studentów, jakich było pełno na jego konwersatoriach. No bo oto siedział przed nami człowiek zawodowo spełniony jako krytyk, pisarz teatralny, wykładowca, dyrektor i redaktor pracujący w wielu prestiżowych instytucjach. Dla nas ogromny autorytet. I tenże człowiek wyraził tęsknotę do czegoś, co nam wydawało się dość anachroniczne, niegustowne i czego ewentualnie słuchały nasze babcie po niedzielnej mszy. Co pewnie w ogóle za bardzo nie wydawało nam się wtedy teatrem, mimo że w Polsce jego historia sięga 1925 roku (nadano wtedy "Warszawiankę" Stanisława Wyspiańskiego). Co prawda na polskim gruncie nie było precedensu takiego jak "Wojna światów" w reżyserii Orsona Wellesa dla stacji CBS, która przez słuchaczy została odebrana jako rzeczywisty reportaż z inwazji Marsjan na Ziemię i wzbudziła panikę w New Jersey, ale były czasy, gdy z teatrem wyobraźni współpracowali najwybitniejsi pisarze, reżyserzy i kompozytorzy, a najważniejsze słuchowiska były szeroko komentowane.

Wyznanie Koeniga przypomniało mi się, gdy kilka miesięcy temu po raz pierwszy znalazłem się w studiu nagrań Teatru Polskiego Radia. Paweł Łysak zaproponował mi, byśmy wspólnie napisali adaptację "Dziadów" Mickiewicza, które reżyserował w ramach Sceny Klasyki Polskiej. Podczas nagrania uświadomiłem sobie, że to rodzaj teatru, w którym rzeczywiście można się zakochać. Okazało się, że to, co na zewnątrz wygląda mało efektownie, bo o teatrze radiowym niewiele się pisze i mówi, a krytycy właściwie nie śledzą jego działań, od środka jest fascynujące. To idealny obraz cudu w teatrze, czyli obraz tego, jak z niczego zrobić coś mocą dźwiękowej wyobraźni i, przede wszystkim, aktorskiego zaangażowania. W ciasnym studiu, przy pomocy kilku mikrofonów można stworzyć wszystko - od intymnej sytuacji rodzinnej po monumentalne wydarzenie plenerowe. I trzeba widzieć sprawność, z jaką realizator dźwięku potrafi prowadzić na raz kilka ścieżek z nagraniem, tak, by współgrały ze sobą co do sekundy, jak czułe ucho radiowca potrafi wychwycić każdy niepotrzebny szmer, jak zgrywa się stare taśmy na nowoczesny sprzęt elektroniczny, czy jak radiowi zapaleńcy w rodzaju niezrównanego Tomka Perkowskiego nagrywają przenośnym mikrofonem przeróżne odgłosy, fragmenty rozmów i różnego rodzaju gwary i kroki.

Jedyne, czego brakuje mi w tym cudzie teatru polskiego radia, to szaleństwo form. Wciąż jest w nim zbyt mało miejsca dla eksperymentów. Nawet słuchowiska realizowane przez chwilę w celach raczej reklamowych przez TOK FM okazały się bardzo tradycyjne i do tego niechlujnie nagrane. Najciekawsze z nich - "Śmierć Człowieka-Wiewiórki" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reżyserii Jana Klaty - olśniewało jedynie bogactwem ścieżki muzycznej, a nie odważną strukturą.

Nadrabia to Krzysztof Czeczot, który dla Polskiego Radia Szczecin zrealizował dwa znakomite, dynamiczne słuchowiska - "Dublin. One way" i "Jeszcze się spotkamy młodsi", przypominające popisy sprawnego didżeja, zaskakujące polifonią, podejmujące niebanalne tematy, dalekie od rutyny. "W filmie rządzi obraz, w teatrze dźwięku powinien dźwięk" - powtarza Czeczot. I rzeczywiście warto pamiętać, że dźwięk to nie tylko słowa wypowiadane przez aktora czy odtworzone nagrania realnych odgłosów. Dźwięk to również sposób zakomponowania tych środków wyrazu. Dlatego też brakuje mi w Teatrze Polskiego Radia częstszego zapraszania do współpracy zdolnych i pomysłowych reżyserów lub zwariowanych muzyków z ogromnym wyczuciem teatru, jak choćby Dominik Strycharski. Słuchowiska zrealizowane przez Czeczota pokazują, że można w ten sposób odświeżyć formułę teatru wyobraźni i sprawić, że stanie się on artystycznie ważnym zjawiskiem. I że przemądrzali studenci nie będą go uważali za niemodny przeżytek, ale znajdą w nim swój język.

Michał Zadara, najodważniejszy dziś eksperymentator na polskich scenach, powtarza często, że jego marzeniem jest, by teatr w całości wydarzył się w głowie widza. Teatr radiowy daje taką szansę. Niech więc eksperymentatorzy znajdą z nim choć odrobinę miejsca dla siebie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji