Artykuły

Co się zdarzyło Susan B.

O upokarzającej filantropii odkrywania talentów pisze w felietonie dla e-teatru Marta Cabianka

Na scenę wchodzi kopciuszek. Stary i brzydki, ma okropną figurę i jeszcze gorszą sukienkę.

Nie, wróć. Od początku. Na scenę wchodzi kobieta w średnim wieku, która niczym szczególnym się nie wyróżnia. Jest trochę rubaszna, co pasuje i do jej korpulentnej figury, i do rysów twarzy. Sukienkę ma taką, jak jej sąsiadki w miasteczku. Nasze sąsiadki też takie noszą. Czego tu szukasz? - pyta przystojniak w markowych ciuchach, sądząc z min, jakie robi i z tego, że zaproszono go do jury telewizyjnego show, musi być sławny. Siedząca obok niego blondynka, pewnie też sławna, wytrzeszcza sztucznie oczy, co ma oznaczać, że nie może się nadziwić, skąd się wzięła tu ta pani. A pani mówi, że chciałaby być sławną śpiewaczką. To nawet nie jest śmieszne, to jest żenujące. Przystojniak pogardliwie wydyma usta, blondynka nawet nie usiłuje ukryć kpiącego uśmiechu. No dobra, to śpiewaj jak musisz.

Dalszy ciąg znacie. Pani zaczyna śpiewać i to jest wielki śpiew. Można obejrzeć tę scenę na youtubie. Pani nazywa się Susan Boyle. Telewizyjny show to brytyjska edycja programu "Mam talent". Teraz pora, by jurorzy odegrali scenę ekspiacji: jest nam wstyd, zachowaliśmy się cynicznie, niedopuszczalnie, paskudnie. Wybacz nam Susan, że zwiódł nas twój wygląd. Daruj nam, że uznaliśmy z góry, że się nie nadajesz, bo jesteś zbyt gruba, zbyt brzydka, zbyt prowincjonalna...

Przez dwa kolejne etapy, w półfinale i w finale programu jurorzy przy każdej okazji będą ogrywać ten swój niewybaczalny błąd: daliśmy się zwieść naszym uprzedzeniom, Susan kochamy cię. Tylko teraz już kochać ją jakby łatwiej. Ma dobry makijaż, uśmiecha się subtelnie, wyraża powściągliwie. Suknia leży na niej bez zarzutu, długa, szykowna. I ciągle śpiewa jak anioł.

Susan Boyle to temat na niejeden felieton i wiele poważnych rozpraw. O opresji spojrzenia; o kulturowych wzorcach urody; o melodramatycznych strategiach medialnych; o sposobach kształtowania wizerunku zarówno uczestników konkursu, jak i jurorów; o fenomenie popularności przekładającej się na piętnaście milionów wejść na odpowiednią stronę internetową. Wreszcie o tym, jak potoczą się teraz losy nowej gwiazdy brytyjskiej telewizji, czy zostanie zawodową śpiewaczką, czy raczej pacjentką jakiejś renomowanej kliniki?

Programy takie, jak ten, który odkrył istnienie Susan Boyle, mają służyć dawaniu szansy prawdziwie utalentowanym, ale zapoznanym artystom. W istocie jednak uprawiają coś w rodzaju upokarzającej filantropii, która zresztą zwraca im się po wielokroć. Lansując swoich bohaterów, sprzedają ich zarazem z ogromnym zyskiem. Dziw tylko, że nikt nie pyta, dlaczego tych talentów nikt wcześniej nie zauważył i nie rozgłosił. Gdzie byli nauczyciele, krewni, ksiądz czy pastor, rodzice koleżanek, dziennikarze lokalnej gazety, pani z kółka teatralnego, listonosz, sąsiedzi, aptekarzowa i wszyscy ci, którzy musieli słyszeć, jak Susan Boyle wyśpiewuje arie swoim kotom?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji