Artykuły

Na wesele

Brechta nigdy dość! - pisze w felietonie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Brechta nigdy dość! W miniony piątek wsiadłem do toczących się pociągów, by drogą okrężną jak jelito dotrzeć do Olsztyna i zasiąść na miękkich fotelach Teatru im. Stefana Jaracza. "Wesele u drobnomieszczan" w reżyserii Giovanny'ego Castellanosa jest maszyną śmiechu. Niewiele pozostawił Brecht tekstów opartych na litanii absurdalnego humoru, których wewnętrzny instrument drga w rytmie ciętych ripost, statycznej sytuacji (tu - biesiadnego stołu) i dynamicznej do granic wypowiedzenia mowy. Sztuką w tym przypadku jest nastrojenie aktorów, przekonanie, że przerysowana estetyka nie uwłacza ich godności, otwiera natomiast przestrzenie gier i zabaw, które utrzymane w odpowiedniej temperaturze wrzenia opowiadają niezwykłe przygody ludzkich postaw, przywar, odsłaniają absurdalność przyzwyczajeń i ich bezrefleksyjnych repetycji. Figura wesela nadaje się do tego idealnie. Jest czystym teatrem, a zatem w myśl intuicji Brechta - rytuałem, po wyschnięciu źródła rytuału. Jest zespołem formalnych czynności, które odcięte od swoich dawnych sensów przylepiają się na chybił-trafił do przygodnych nastrojów, znaczeń. To, czego jesteśmy świadkami, nie można nazwać wypełnianiem świata przez powtarzalność weselnego rytuału. Jest dokładnie odwrotnie. Weselny rytuał poszukuje dla siebie świata, powtarzając wyobrażone formuły i gesty. A że historia powraca jedynie jako farsa, każdy pusty rytuał obraca się w karykaturę społeczeństwa.

Najważniejsze, co da się wyczuć podczas obcowania z tym zdarzeniem, to pełne zrozumienie zespołu dla tematu spektaklu - dla krytyki obłudy wszelkich powtarzanych bezmyślnie rytuałów wspólnotowych, które skrywać mają nędzę realnych więzi opartych na szacunku, dobrych emocjach, empatii. Owo zrozumienie, będące niczym sprężyna precyzyjnie nastawiająca mechanizm spektaklu, pozwala mu rosnąć jak balon, pozwala mu zmienić się w korowód absurdalnych zdarzeń i zderzeń z weselnego półświatka, a gdy groteska napęcznieje, nie ma legendarnej szpilki, która przekułaby jej tkankę, obsypując widzów konfetti dobrego smaku - aktorzy po prostu zbierają rekwizyty, robią na scenie jako taki porządek i schodzą. W ten sposób orientujemy się, że zostaliśmy zaproszeni na sfingowany bal, że włączono nas do zabawy w pociąg, który nie ma końcowej stacji, że jeśli chcemy cokolwiek zrozumieć, sami w sobie musimy podjąć decyzję o zatrzymaniu się, pomyśleniu, odłączeniu od aparatury znakomitej zabawy, która, jeśli wciągnie nas bez reszty, uśpi również czujność. To jest sposób, w jaki Castellanos z zespołem uniknęli zbyt łatwej puenty. Wszystko jest w spektaklu jasne, ale żeby dotarło do widza, on sam musi w sobie ową puentę wypowiedzieć. Jestem cynikiem, jestem cynikiem. Nikt mu nie pomoże, nie ułatwi, nie narzuci, nie poskąpi.

Brechta nigdy dość! Olsztyńskie "Wesele u drobnomieszczan" włącza się w cykl brechtowskich realizacji, które w minionych sezonach coraz częściej przykuwają uwagę odwiedzających teatry. To ważne, że Castellanos spośród szeregu możliwych tekstów ukazujących brudny świat etyki klasy średniej wybrał właśnie ten, autorstwa niemieckiego twórcy politycznego. Wybór ten oznacza bowiem, że nie satysfakcjonuje nas mały realizm, ale odważny, szeroko zakrojony projekt, który odpowiedzi na pytania o przyczyny kryzysu liberalnej moralności poszukuje w stosunkach społecznych, ich podłożu ekonomicznym i filozofii "walczącego humanizmu"; sięga po stanowisko materialistyczne, bliskie marksowskiej wrażliwości i w sposób klarowny opowiada się przeciw kataklizmowi kapitalizmu. Oby tak dalej!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji