Artykuły

Miłość i Rosja

Miłość na Krymie, najnowsza sztuka Sławomira {#au#87}Mrożka{/#}, dzieje się na przestrzeni osiemdziesięciu lat, w kraju, gdzie historia spuszczona z łańcucha wyczynia najprzedziwniejsze wolty. Bohaterem "Miłości na Krymie" jest więc historia, realizująca się - bo jakże inaczej - przez konkretne losy ludzkie. W tym wypadku losy rosyjskiej inteligencji wywiedzione tyleż z lektury co faktów historii, snu i jawy, wiedzy i wyobraźni, a ukazane w trzech znamiennych momentach dziejowych.

Akt I - rok 1910. W luksusowym pensjonacie Nicea na Krymie spotykają się kobiety w fin de siecle'owych sukniach i mężczyźni w eleganckich garniturach. Jak w sztukach {#au#194}Czechowa{/#}, który jest tu literackim patronem, jest bardzo gorąco i bardzo nudno. Obojętna przyroda - za oknem salonu rozciąga się panorama błękitnego morza oprawiona kolumnadą cyprysów - towarzyszy ludzkiej szamotaninie. Powierzchnia życia wypełniona formami towarzyskiej konwersacji skrywa namiętności tym gwałtowniejsze, im trudniej je ukryć za fasadą konwenansów. Zanim życie okaże się podłe lub wspaniałe, okrutne lub pełne nadziei, przede wszystkim jest, trwa. Czas stoi w miejscu, siostry Prozorow udają się na dworzec, by pojechać wreszcie do Moskwy, ale po godzinie wracają; marzenia pozostają nieziszczalne. Fakt, że wszelkie próby zmian okażą się daremne, gwarantuje stabilność świata. Podobnie Raniewska w Tulskiej Guberni wciąż odwleka sprzedaż wiśniowego sadu, jakby w obawie przed samozniszczeniem, utratą tożsamości; na razie potrzebuje kogoś do czytania poezji.

Rosyjscy dekadenci Mrożka usiłują zagadać wewnętrzną pustkę, przeraźliwie samotni nie potrafią się ze sobą porozumieć, ani też wyznać swoich uczuć. Tatiana Jakowlewna Borodina, młoda nauczycielka, kocha się beznadziejnie w poruczniku Siejkinie, niestety ten równie beznadziejnie kocha się w aktorce Lily Karłownej. Iwan Nikołajewicz Zachedryński - "niejasna osobistość około pięćdziesiątki" broni się przed samobójstwem pisaniem wierszy i miłością do Tatiany, nieodwzajemnioną, a też nie pozostaje całkiem obojętny na wdzięki Lily. Tę z kolei kocha bez wzajemności urodzony w Saksonii Rudolf Rodolfowicz Wolf - inżynier kolei żelaznych. W odróżnieniu od Siejkina poślubi aktorkę, lecz szczęścia z nią nie zazna i życie spędzi w udręce zazdrosnego rogacza.

Rzeczywistość ludzkich uczuć pozostaje, jak u Czechowa, nader skomplikowana, ale cały ten miłosny kontredans odbywa się w świecie jeszcze harmonijnym. Wprawdzie "oficerowie strzelają się w nocy po krzakach i spać nie dają", to pojęcia takie jak honor, ład, przyzwoitość, kindersztuba nie straciły jeszcze swego sensu. A uczucia pozostają tak samo solidne jak meble i kotary, lub tak samo prawdziwe jak herbata z samowara w porcelanowej filiżance i konfitury.

Nie wszystkie jednak. W tym świecie jeszcze, wciąż pięknym i łagodnym, pojawiają się rysy. A to Siejkin oświadczy się Lily prowokacyjnie, a to para chłopów przepoczwarzających się za pomocą handlu w strasznych mieszczan - Matriona i Alosza Czelcowowie byle słówkiem nuworysza wzbudzą konsternację, jakby ktoś przejechał stalówką po pustym kałamarzu. W chwilach milczenia, sławnych momentach zawieszenia akcji, gdy dzieje się najwięcej, prześwituje inna rzeczywistość. Ot, choćby Czelcow, niby prosty kupiec, a jakby nawiedzony. Przeszkadza mu wisząca na ścianie strzelba, najpierw wysnuje opowieść o tułowiu co szuka głowy i głowie, która przemierza komnaty Kremla w poszukiwaniu tułowia, a później wystrzeli znienacka do wilkołaka pod stołem... wywołując na scenę postać Lenina. Choć na strzały z Aurory jeszcze za wcześnie, to Lenin wyjadający konfitury w scenie kończącej ten akt jest zapowiedzią nowych czasów.

Akt II - rok 1928, pensjonat ten sam tylko bardzo zniszczony, znikły solidne meble, salon przekształcono w biuro zastępcy cenzora przy wysokim urzędzie Komisarzy Ludowych. Obecnie pensjonat nosi nazwę "Czerwonogwardzista", prawidłowo. Wprawdzie budowa Magnitogorska zacznie się dopiero za rok, ale w łagrach już siedzą wrogowie rewolucji, głód i kolektywizacja wyniszczają żyzną Ukrainę, słowem, komunizm sowiecki w rękach Josifa Wissarionowicza w pełnej krasie. Na stosunki międzyludzkie przekłada się maksymę - zwycięża ten, kto pierwszy donosi. W tropieniu odchyleń od jedynie słusznej ideologii nikt nie jest tak gorliwy jak nieudacznik. Ilja Zubatyj, proletariacki poeta, autor futurystycznych wierszy a la Majakowski, to klasyczny przykład epigona. Toteż z jego woli trafi do łagru Iwan Zachedryński, gdyż "tak się złożyło, że nie doniósł pierwszy" i nie dość gorliwie pełnił funkcję cenzora. Niegdysiejszy dekadent i poeta dystansuje się wobec nowej rzeczywistości mądrą ironią - zamiast pisać do Gorkiego list w sprawie złagodzenia tytułu Na dnie, woli osobiście pojechać na Capri i "brzydzić się tam kapitalizmem" - oraz miłością. Zachedryński wciąż darzy Tatianę, swą obecną asystentkę-sekretarkę, wielkim uczuciem w starym stylu, łączącym ciała i dusze kochanków. Ta jednak z premedytacją rani mu serce wyznając, że sypia z nim tylko dla zaspokojenia potrzeb higienicznych i mogłaby robić to samo z każdym, byle słusznym towarzyszem, ot choćby z jurnym Zubatym. Miłość do wybranego mężczyzny uznaje za staroświecki przesąd, cała skupiona na pracy dla szczęścia ludzkości i oddana bez reszty partii.

W akcie tym rzeczywistość drugiego wymiaru zrodzona tyleż z sennych koszmarów co utworów Bułhakowa, zjawia się wraz z kukłą Lenina (wtedy salon przekształca się na chwilę w muzeum pamięci wodza rewolucji) i z trupem Siejkina, trzymającego pod pachą czaszkę konia. To on inscenizuje dla Zachedryńskiego teatr wielkich namiętności jako parodię Szekspirowskiego "Otella" i "Snu nocy letniej".

Akt III - czyli współczesność. Po rozpadzie sowieckiego imperium świat wypadł z formy. Znikły salony, nawet samowara nikt nie chce kupić. Ludzie żyją na ulicach opanowanych jak całe miasta i regiony przez mafię. Mafiozi nic nie robiąc, żyją dostatnio i wciąż załatwiają porachunki. Teraz naprawdę zwycięża ten, kto szybciej strzela niż myśli. W takim świecie nie ma miejsca na sentymenty, a zwłaszcza na inteligenckie filozofowanie, to bezustanne zastanawianie się - jak żyć? Toteż Zachedryńskiego, który z piekła sybirskich łagrów ocalił duszę, ten świat pochłonie. Nawet nie dlatego, że teraz jest clochardem, lecz dlatego, że teraz wszyscy wybierają się wraz z kurwami do Ameryki. Właśnie czekają w porcie na statek Lewiatan z nadzieją, że w ostatnim już wielkim mocarstwie spełnią się ich marzenia o szczęściu.

W tym akcie nie tylko ludzie, ale czas i wymiar zupełnie wariują. Za wrotami cerkwi wilkołak z niedźwiedzią głową popycha dziecinny wózek z gęsią, generalski tułów bez głowy defiluje wojskowym krokiem, podczas gdy nad nim, w przeciwnym kierunku, przesuwa się głowa popa. Zjawia się też Katarzyna wielka w stroju koronacyjnym, by obnażyć swe wdzięki i "słonecznik w strategicznym miejscu". Lily Karłowna przemienia się we własną babkę, a para Czelcowów we współczesnych turystów w osobliwym guście. Na końcu zaś Tatiana Borodina w długiej czechowowskiej sukni z aktu pierwszego, wiecznie młoda, piękna jako symbol niezniszczalnej miłości?

"Miłość na Krymie" jest jedną z najtrudniejszych i najbardziej zdumiewających sztuk Mrożka. Autor nie dość, że opatrzył tekst obszernymi didaskaliami, gdzie dokładnie opisał dekoracje, rekwizyty, sytuacje sceniczne i grę aktorów, to jeszcze dołączył dziesięciopunktowy dekalog, w którym domaga się od teatrów respektowania własnej wizji. Żadnych zmian i pomysłów reżyserskich, które mogłyby ją zmienić.

Zarówno reżyser {#re#14878}prapremiery{/#} w krakowskim Starym Teatrze Maciej Wojtyszko jak i Erwin Axer w warszawskim Teatrze Współczesnym zastosowali się do autorskich wymagań. Co wcale nie znaczy, by powstały identyczne przedstawienia. Skądże. Wierny autorowi, jak wiadomo, może być tylko zecer, zatem oba przedstawienia, respektując autorską wizję, inaczej akcentują sensy sztuki.

"Miłość na Krymie" można widzieć w dwóch perspektywach - jako zapoczątkowany w poprzednich "Wdowach" nowy etap w twórczości Mrożka, o czym on sam chętnie mówi w wywiadach, albo jako sztukę o dziejach rosyjskiej inteligencji ukazanych w wielkim syntetycznym skrócie. I choć obie perspektywy nawzajem się nie wykluczają, to przedstawienie Macieja Wojtyszki zdaje się skłaniać ku pierwszej możliwości interpretacyjnej, Erwina Axera ku drugiej.

Aktorzy Starego Teatru grają "Miłość" wedle kanonów dobrego psychologicznego teatru, każda z ról wykończona w szczegółach psychologiczno-obyczajowych pozostaje tu rozbudowana, niejako poza tekstem, w oddzielne studium o człowieku. Jerzy Trela w roli Zachedryńskiego, którego obdarza ciepłem i wdziękiem człowieka niegdysiejszej formacji inteligentów, tworzy jedną ze swych najwspanialszych kreacji scenicznych. Doskonale partneruje mu młodziutka Anna Radwan w roli Tatiany, grająca uosobienie czystego piękna i niewinności. Anna Dymna i Jerzy Grałek, czyli przeobrażeni z chłopów w strasznych mieszczan Czelcowowie, grają lekko, aczkolwiek bardzo precyzyjnie wszystko, co o rosyjskim ludzie i jego niebywałych zdolnościach przystosowania do każdych warunków bytu wiedzieć można. Roman Gancarczyk w roli porucznika Siejkina tworzy postać zakompleksiałego psychopaty jako świadome i dowcipne echo szalonego Solonego z "Trzech sióstr" Czechowa. Marek Litewka jako niemiecki inżynier Wolf, któremu z zazdrości o żonę szyny kolejowe plączą się w głowie w supeł, daje studium sadomasochisty urzeczonego perwersyjną osobowością prowincjonalnej aktorki, jaką jest Lily Karłowna. Dorota Segda z pełną wiarygodnością buduje sceniczny wizerunek marnej aktorki i żony inżyniera kolei żelaznych, któremu z radością przyprawia rogi.

Mrożek w interpretacji krakowskich aktorów, choć nadal pozostaje autorem par excellence komediowym, nie jest już tylko prześmiewczym szydercą, wynalazcą logicznych konstrukcji myślowych odsłaniających absurd świata, lecz autorem, który się za pewnymi uniwersalnymi wartościami opowiada. A w każdym razie z rozległej panoramy życia jakie jest, świadomie je wybiera, z mądrym uśmiechem człowieka, który wie, że piękno i okrucieństwo, podłość i miłość pozostają równoprawnymi składnikami ludzkiej egzystencji.

Paradoksalnie jednak taka interpretacja obnaża słabości sztuki, zwłaszcza w akcie III złożonym ze stereotypów, jakie wypisują zafascynowani pierestrojką dziennikarze całego świata. Widać tę niezborność w samej konstrukcji przedstawienia, najwyraźniej poprzez scenografię. Stylistyka I aktu bliska niemal MChAT-owskiej opisowości stosowanej na naszych scenach w latach sześćdziesiątych oraz żartobliwy socrealizm o wdzięku brudnego domu towarowego na rosyjskiej prowincji w akcie II, wytrzymują jeszcze przyjęty styl gry aktorskiej bez specjalnych zgrzytów. W ostatnim akcie cerkiewne kopuły skojarzone z formą wrót do amerykańskiego lunaparku, czyli kicz zamierzony i przez autora, i przez wiernego mu reżysera, wydają się tautologią w stosunku do tekstu. Świat po rozpadzie imperium został zbyt mocno zdezawuowany przez zgromadzone postacie mafiozów, by pojawiająca się na końcu Tatiana w białej sukni z pierwszego aktu, piękna i wiecznie młoda, mogła mu choćby na chwilę przywrócić równowagę. Jej postać jest co najwyżej ironicznym kontrapunktem, co z kolei przeczy głoszonej przez autora wierze w siłę i uniwersalną wartość uczuć zdolnych pokonać okrucieństwo świata.

Erwin Axer wystawiający Mrożka "od zawsze", czyli od ponad trzydziestu lat, potraktował Miłość na Krymie przede wszystkim jako doskonałą komedię polityczną o kondycji współczesnej inteligencji. Komedię współczesnego dramaturga, który nie pisze jak {#au#194}Czechow{/#}, {#au#188}Bułhakow{/#} czy {#au#756}Erenburg{/#}, tylko wykorzystuje literaturę tychże autorów w charakterze tropów scenicznej rzeczywistości. Mimo zapewnień autora o zmianie perspektywy swej twórczości, na scenie Współczesnego mamy do czynienia przede wszystkim z {#au#87}Mrożkiem{/#}, szydercą, prześmiewcą i bardzo zręcznym dramaturgiem. Scenografia Ewy Starowieyskiej nie daje się uwieść pokusom opisowości ani budowaniu dusznej rosyjskiej atmosfery. Oszczędny wybór mebli i rekwizytów służy teatralnym sytuacjom, odsyłającym do różnych warstw i rejonów rosyjskiej rzeczywistości - czechowowskiej, socrealistycznej i tej najnowszej, dla której jeszcze nie ustalono precyzyjnej nazwy. Realizatorom warszawskim udało się wyminąć dekalog w ważnym punkcie (nie jest, jak żądał autor, drukowany w programie). W zakończeniu nie ma cerkwi połączonej z wrotami do lunaparku, lecz tylko zarys kopuł na ledwie oświetlonym horyzoncie, po którym wędrują postacie drugiego wymiaru. Żywioł natury zamieniono na żywioł teatru: morze ze statkiem nie majaczy na scenicznym horyzoncie, lecz jest tam, gdzie siedzi publiczność. Zabieg ten bardzo wyraźnie teatralizuje świat przedstawiony.

Przedstawienie Axera grane jest zgodnie z tymże zamysłem bez żadnych psychologicznych głębi, w farsowo-groteskowym stylu dawnego Mrożka. Jest bardzo śmieszne, o wiele bardziej niż krakowskie, być może dlatego, że bardziej niż o psychologiczne prawdopodobieństwo aktorzy dbają o socjologiczny wizerunek postaci i nie wahają się przed ich ośmieszeniem. Nie zawsze z dobrym skutkiem, na przykład Czelcow Krzysztofa Kowalewskiego wydaje się przerysowany w kierunku tępego prymitywa, wręcz farsowa to postać, grana znanymi u tego aktora środkami. Podobnie Marta Lipińska nie wymyśliła nic, czego byśmy nie znali już w jej wykonaniu, czyli postaci słodkiej idiotki rozbrajającej partnerów świętą naiwnością. Ale Siejkin Krzysztofa Wakulińskiego to figura niewątpliwie udana, trochę zwariowany wojskowy ukrywający pod pozorem dyscypliny swoje szaleństwo, ale od początku postać o rysach mefistofelicznych. Podobnie Niania Danuty Szaflarskiej to osoba, która w każdej epoce historii zdolna jest zachować zdolność rozróżniania dobra od zła, ten niezawodny instynkt moralny prostych ludzi.

I wreszcie postać najważniejsza, Iwan Zachedryński, "niejasna osobistość" około pięćdziesiątki, który nigdy, mimo upływu kilkudziesięciu lat, się nie starzeje. W wykonaniu Zbigniewa Zapasiewicza przechodzi on znamienną ewolucję: od człowieka znającego swe miejsce w społeczeństwie (dusza salonowego towarzystwa, dżentelmen inteligentny i czarujący), przez osobnika patrzącego z coraz większym spokojem i obojętnością na rozpadający się świat wartości, w jakim wyrósł, aż po pogrążonego w prostracji zeka, któremu na zesłaniu udało się ocalić duszę i godność, ale żyć już nie ma po co. Przeciwwagą Zachedryńskiego jest w tym spektaklu inżynier Wolf Adama Ferencego, który zanurza się z nieodgadnioną przyjemnością w to kłębowisko rosyjskiej historii i uczuć, zafascynowany nim i zupełnie go nie rozumiejący, jak nie przymierzając współcześni Europejczycy patrzą na Rosję.

W miarę rozwoju wydarzeń lekki Mrożkowy śmiech, podszyty jak zwykle absurdem, zamiera na ustach; oto świat rosyjskich inteligentów, dla których takie pojęcia jak honor, miłość, dobre maniery miały jeszcze sens, rozpada się w ruinę. Reżyserowi o wiele czytelniej niż w Krakowie udało się przeprowadzić syntezę ludzkich losów, losu całej formacji społecznej ludzi poszukujących i posługujących się refleksją nad życiem. Bohaterem tego przedstawienia okazała się historia, wobec której ludzie pozostają jedynie pionkami. Bezradni wobec jej wyroków mogą się jeszcze bronić, choć nowy świat mafiozów i kapitału pochłonie ich bez wątpienia. Jest w tym spektaklu pewna nadzieja, gdy w Epilogu pojawia się Tatiana (Ewa Gawryluk). Znów jest bardzo gorąco i bardzo nudno. Złota pomarańcza w jej ręku przypomina, że człowiek w swej woli odradzania się pozostaje niezniszczalny. I tylko miłość zdoła uratować świat?

Wystawieniu Miłości na Krymie towarzyszyło ogromne zainteresowanie i krytyki, i publiczności, które niestety przekształciło się w rozczarowanie. Tym większe, że teatr tym razem okazał się właściwie bez winy; w obu inscenizacjach reżyserzy wykazali maksymalną lojalność wobec autorskiej wizji. Czyżby więc rację miał Jerzy Jarocki, który po ogłoszeniu dziesięciopunktowego regulaminu autora zrezygnował z reżyserii, co tym bardziej znamienne, że sztuka była dla niego zarezerwowana po tym, gdy jej pierwszy akt wygrał zamknięty konkurs dramaturgiczny w Paryżu? Nie da się ukryć - rozczarowuje przede wszystkim dzieło Mrożka. Nie wiem jednak czy słusznie.

To tak, jakbyśmy nagle zgłaszali pretensje do powieści Andrzeja {#au#594}Szczypiorskiego{/#} "Początek", która pod tytułem "Piękna pani Seidemann" zawojowała świat, a przynajmniej Europę, o to, że nie dorównuje prozie {#au#23}Nałkowskiej{/#}, {#au#180}Borowskiego{/#}, {#au#1746}Stryjkowskiego{/#}, {#au#561}Iwaszkiewicza{/#} czy {#au#193}Dąbrowskiej{/#}. Myślę, że podobnie jest ze sztuką Mrożka. Nie dla nas ona pisana przede wszystkim, jasne jest, że każdy z żyjących tu obywateli mógłby wiele dopowiedzieć i literaturę rosyjską niektórzy znają bardziej szczegółowo. No i - co nie bez znaczenia - o Rosji też wiedzą więcej, zatem parę dowcipów czy skeczów na ten temat ich nie zadowala. To prawda, tylko na razie Mrożek jako jedyny ze współczesnych polskich dramaturgów podjął temat, inni się nie kwapią. Napisał bardzo sprawną komedię polityczną, a że niezupełnie adekwatną do naszej wiedzy i doświadczeń, trudno. Miejsca dla innych wystarczy. Wciąż oczekujemy, by Sławomir Mrożek pełnił rolę wieszcza, przewodnika narodu, kogoś, kto nam rozwiąże wiele umysłowo-duchowych problemów. Przyprawiamy mu gębę, przed którą uciekł aż do Meksyku i wcale nie ma zamiaru wracać. Może już czas uwolnić sławnego autora z wielkich patriotycznych obowiązków i cieszyć się, że z taką wprawą uprawia własny ogródek użytkowej dramaturgii, z czego nasze teatry mają, mimo narzekań, wiele korzyści. Niedługo współczesne sztuki będą taką samą rzadkością w repertuarze jak antyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji