Artykuły

Jarockiego zmagania z "Faustem"

Do wystawienia "Fausta" Goethego Jerzy Jarocki przygotowywał się długo i skrupulatnie. Krakowski spektakl rodził się powoli i w bólach, miał parokrotnie przesuwaną datę premiery. Pokazany wreszcie pod koniec minionego sezonu przyjęty został krytycznie i uznany za porażkę reżysera. Jarocki również nie był zadowolony z przedstawienia i w trakcie prób wznowieniowych dokonał w nim skrótów i zmian. Oglądany przeze mnie na początku listopada "Faust" jest ciągle dziełem dalekim od doskonałości, ale niewątpliwie istotnym zarówno w dorobku Jarockiego, jak i w polskim teatrze, w którym dramat Goethego bywał rzadko grywany, a przy tym w scenach należących do wątku Małgorzaty niezwykle przejmującym.

Od pewnego czasu Jarocki, który inscenizował prawie wyłącznie literaturę współczesną, dramaturgię Witkacego, Gombrowicza, Różewicza czy Mrożka, usiłuje przekroczyć horyzont intelektualny nowoczesności i wyjść poza poetykę groteski, sięgając po sztuki dawnych autorów dostrzegających w egzystencji człowieka i w historii odbicie wyższego porządku moralnego i religijnego. Grzegorz Niziołek omawiając, w eseju "Jarocki po Ślubie", "Sen srebrny Salomei" Słowackiego, "Płatonowa" Czechowa i "Kasię z Heilbronnu" Kleista, zauważył, że w inscenizacjach tych "losy bohaterów zamykają się w ramach fabuły teatralnej, natomiast ich świadomość ją przekracza", a dominuje w nich "ton oschłej rozpaczy". W ostatnich spektaklach Jarockiego próby uwolnienia się od poczucia absurdu zdają się być daremne, wszelkie zaś dobre zakończenia dramatów nabierają cech sennej złudy.

W krakowskiej inscenizacji części pierwszej dramatu Goethego jest podobnie. Faust, od pierwszej sceny próby samobójstwa, przerwanej śpiewami przypominającymi o zmartwychwstaniu Chrystusa, aż do ostatniej, w której dręczy go poczucie winy z powodu pozostawienia w więzieniu obłąkanej Małgorzaty, pogrążony jest w rozpaczy. Przedstawienie zamknął jednak Jarocki początkowym obrazem z części II "Fausta". Na tle czerwono oświetlonych przez wschodzące słońce gór leży na zielonej łące, pogrążony we śnie, Faust. Obok przysiadł we wdzięcznej pozie Ariel, wokół pląsają maleńkie elfy z pomarańczowymi skrzydłami. Faust, na którego spłynęło zapomnienie, budzi się do życia i w zachwycie mówi: "Tę noc przetrwałaś ziemio niezmieniona". Gdy zasuwana jest kurtyna, nie wiemy, czy oglądaliśmy sen Fausta o Edenie (podobny do snu Kasi z dramatu Kleista pod rajską jabłonią), czy też cała ujrzana wcześniej tragedia była koszmarem, z którego udało się Faustusowi wyrwać. Ale to raczej owa idylliczna scena wydaje się złudą.

Ta wieloznaczność i wewnętrzne sprzeczności cechują całe przedstawienie. W prologu, przed kurtynę, na drewniany podest rodem z dawnego teatru, z dwiema kolumnami i z baldachimem ukazującym kabalistyczne niebo Giordana Bruno, wychodzi współcześnie ubrany Dyrektor, ucharakteryzowany na Goethego Poeta i odziany w jaskrawy kostium Komediant, który wkrótce przeobrazi się w małpę. "Czego w tym kraju, jak sądzicie, spodziewać się po naszym zamierzeniu?" - pyta nieco ironicznie Dyrektor. Dyskurs, pełen współczesnych podtekstów, odsłania intencje reżysera. Spektakl ma ukazać dzieło Goethego z całym dobrodziejstwem inwentarza, z zawartym w nim światopoglądem łączącym chrześcijańskie wyobrażenia religijne z ezoterycznymi symbolami i naukowymi teoriami, ale też z konwencją sceniczną domagającą się w poetyckiej tragedii cudów i sztuczek wywodzących się z teatru jarmarcznego. Nie ukrywając, a momentami nawet wydobywając, to, co w "Fauście" zda się anachroniczne, Jarocki zarazem stara się zlikwidować dystans, nadając wielu scenom rysy współczesne. Zabiegi te wywołują przy tym często ostry dysonans.

Zaraz po rozsunięciu kurtyny widzimy umieszczonych pod rozświetloną gwiazdami mapą wszechświata i wokół symbolu doskonałości trzech Archaniołów, chóry świętych kobiet i niewinnych dzieci śpiewające hymn na cześć harmonii Boskiego dzieła stworzenia. Pan (Jerzy Bińczycki), w białej szacie i z siwą brodą, bawi się glinianą kulą. Mefistofeles (Jerzy Trela), który pojawia się by zaproponować zakład o duszę Fausta, wychyla się spod sceny, ale w swym czarnym eleganckim stroju z czerwoną kamizelką przypomina doświadczonego stręczyciela. (W premierowej wersji pojawiał się w kosmatym futrze, z ogonem i z rogami na głowie).

Do pracowni Fausta (Jerzy Radziwiłłowicz) Mefistofeles wchodzi jako ogromny pudel, który przyplątał się w trakcie przechadzki z Wagnerem (Jerzy Święch). Pies znika w kącie sceny, a wśród huku i dymu pojawia się Mefistofeles w ludzkiej postaci. W pierwszych scenach postacie noszą kostiumy historyczne. Od momentu zawarcia paktu z szatanem Faust ubrany jest współcześnie. W długim czarnym płaszczu, w kapeluszu, wspierający się na lasce, przypomina sędziwego autora "Rozmów z diabłem" Leszka Kołakowskiego.

W "Piwnicy Auerbacha" Faust i Mefistofeles napotykają czterech skinów, w dżinsach i czarnych kurtkach z pomarańczową podszewką, gotowych bić każdego obcego. Wino, którym ich częstuje Mefistofeles, wylane na podłogę, za sprawą pirotechnicznej sztuczki zapala się. Eksploduje również puchar z eliksirem podany do wypicia Faustusowi w "kuchni czarownicy". Wokół kociołka z zupą dla biedaków tańczy tam wraz z Czarownicą rodzina Koczkodanów, za szybą umieszczoną w tylnej ścianie sali - nie tyle jak w lustrze, ale jak w peep-show - ukazuje się Faustowi Helena jako naga kobieta leniwie pieszcząca swe ciało. Małgorzata (Dorota Segda), gdy objawia się Faustowi wychodząca z kościoła, ubrana jest w prostą sukienkę na ramiączkach nałożoną na biały podkoszulek. Jest przeciętną dziewczyną, prostoduszną i niewinną.

Jednak właśnie Małgorzata ze swą dziecięcą wiarą i żarliwą miłością - podobnie jak Salomea z dramatu Słowackiego czy Kasia ze sztuki Kleista - przeciwstawia się zwątpieniu i nihilizmowi. Sceny z Małgorzatą, rozgrywające się w izbie z małym oknem i kilkoma zwykłymi meblami, przy kamiennej studni, w katedrze zamarkowanej dwoma rzędami kolumn i wreszcie w więzieniu, przy swej prostocie i surowości, są najbardziej poetyckie w spektaklu. Konkurować z nimi może tylko krótkie preludium do "Nocy Walpurgii", wędrówka Fausta i Mefistofelesa przez góry wraz z Błędnym Ognikiem (Alicja Bienicewicz) ukrywającym w dłoni zielonkawego świetlika. Scenę tę rozegrał Jarocki na widowni i podeście przy dźwiękach piosenki.

"Noc Walpurgii" zainscenizowana została z operowym rozmachem. Na tle rozgwieżdżonego nieba tłum Czarownic i Czarowników wiruje w tańcu i czołga się u stóp górującego nad sceną Głównego Szatana z kozimi rogami i wielkim penisem. Czciciele szatana, głoszący, że pieniądz i seks rządzą światem, oddający się rozpuście, wywołują poruszenie wśród publiczności, a siedząca na widowni dziewczyna przyłącza się do orgii przy powszechnym aplauzie.

Dręczony wyrzutami sumienia Faust powraca do Małgorzaty, którą odnajduje w więzieniu obłąkaną, przywiązaną do podłogi, oczekującą na stracenie za dzieciobójstwo. Małgorzata nie chce uciekać z Faustem, zostaje bawiąc się sznurem. Głos zza sceny ogłasza, że pomimo upadku została zbawiona, a Faust pogrąża się w najczarniejszej rozpaczy, by nagle przebudzić się na górskiej łące.

Grany przez Radziwiłowicza, środkami nieco monotonnymi i nazbyt formalnymi (w stylu Konrada z "Dziadów" i Molierowskiego Don Juana z przedstawień Grzegorzewskiego), Faust jest postacią pasywną, wewnętrznie pustą i bezradną wobec zła. Prawdziwy dramat w tym spektaklu rozgrywa się pomiędzy cynicznym i zblazowanym Mefistofelesem Treli a naiwną i bezbronną Małgorzatą Segdy, usiłującymi przeciągnąć Fausta na swoją stronę. Małgorzata, choć pozornie przegrywa, w istocie bierze górę w tych zmaganiach. Podobny tryumf jest udziałem Doroty Segdy, gdyż dramat Małgorzaty najbardziej porusza w tym spektaklu. Sceny, gdy Małgorzata siedząc samotnie w izbie mówi: "Gdzie nie ma go/ Mogiła ma/ Calutki świat/ Mi zbrzydł do cna", gdy modli się albo obłąkana po raz ostatni rozmawia z Faustem, ogląda się ze ściśniętym gardłem. To już druga, po Salomei z dramatu Słowackiego, wybitna rola w dorobku Segdy.

Trela i Segda w tym przedstawieniu dominują, ale jest w nim też kilka dobrych ról drugoplanowych: ograniczony, ale pojętny Student Szymona Kuśmidera; oddany nauce, pedantyczny i melancholijny Wagner Jerzego Święcha; zdemoralizowana i wulgarna Marta Doroty Pomykały. Najsłabsze są ciągle, tak jak na premierze, dwie sceny zbiorowe "Przed bramą", z bawiącym się ludem, i "Noc Walpurgii", a więc obie ustawione przez choreografa. Stali współpracownicy Jarockiego, scenograf Jerzy Juk-Kowarski i kompozytor Stanisław Radwan, ściśle podporządkowali się zamysłowi reżysera.

Atutem tej inscenizacji jest nowy przekład "Fausta" dokonany przez Jacka Burasa, brzmiący współcześnie i zrozumiały, zarówno w scenach napisanych językiem uczonym, jak i ludowym, pełen ironii, humoru, a gdy trzeba dosadnych żartów.

Długotrwałe zmagania Jarockiego z "Faustem" nie zakończyły się pełnym powodzeniem, gdyż, co dziwniejsze, największe kłopoty sprawiła tytułowa postać, ale i tak powstał spektakl wybitny. Przy tym Jarocki zapowiedział wystawienie części II "Fausta" i dopiero gdy to przedstawienie ujrzymy, będzie można w pełni uchwycić ideę całego zamierzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji