Artykuły

Ten błazen Dario Fo

Kiedy szwedzka Akademia ogłosiła swój werdykt i w świat poszła wiadomość, że Dario Fo otrzymał literacką Nagrodę Nobla, zapanowała w Polsce konsternacja. Na początek kilka prestiżowych gazet skomentowało, że nie wiadomo, kto to jest, a przynajmniej nie wiadomo w Polsce. A wystarczyło sięgnąć po niezastąpiony przewodnik Michała Misiornego "Współczesny teatr na świecie. Sylwetki pisarzy", aby się dowiedzieć, kto zacz. A jak ktoś nie lubi Misiornego, mógł zajrzeć do książki Kazimierza Brauna "Nowy teatr na świecie" i wyczytać w niej, że Fo śmiele sobie w teatrze poczyna. Na szczęście znalazła się Olga Lipińska i poinformowała niedowiarków, że Fo wystawiała i już było wiadomo, że i w Polsce zaistniał.

Potem się porobiło z komentarzami. Gustaw Herling-Grudziński obraził się do żywego, że komuch (wprawdzie były) i antypapista na hańbę włoskiej literatury raczej zasłużył, a tu paraduje z Noblem. Potem dwóch panów (Stanisław Krajski i Tadeusz Majcherek) wydało ochoczo książeczkę pt. "Dario Fo. Świat rozbawi byle co", w której usiłowali dowieść, że jest intelektualistą negatywnym, w ogólności żerującym na europejskich wartościach, albowiem "Fo nawołuje do zburzenia tej kultury, absolutnego zanegowania jej podstaw".

Inaczej przyjęto werdykt Akademii we Włoszech - radosną nowinę wsparli swymi gratulacjami artyści i pisarze, a wśród nich Umberto Eco. Polski teatr też nie wystraszył się egzorcyzmów odprawianych nad Fo i odważniej niż wprzódy po teksty noblisty począł sięgać. Ukazało się w druku nieco jego dramatów, słowem powstała okazja, aby zweryfikować opinie z dziełem.

Nietypowe spotkanie z Dario Fo zaproponował stołeczny Teatr Ateneum, wystawiając "Związek otwarty", sztukę najwyraźniej nie pasującą do zryczałtowanej oceny buntownika, rozwalającego stare struktury społeczne i warczącego od rana do wieczora na kapitalizm. Jest to bowiem zabawna sztuka w stylu Pirandella i De Fillippa, ukazująca rozmaite stadia małżeńskiego kryzysu. Tłumacz i reżyser w jednej osobie, Aleksander Berlin, z niejakim lękiem zabierał się do pracy nie tyle ze względu na aurę skandalisty, jaka Fo otacza (to raczej dla teatru atut), ile na błahość tematu. Zdaje się, że aktorzy na początku nie byli przekonani, czy to się w ogóle na scenę nada. To potwierdza poniekąd spontanicznie wysuwane zastrzeżenia pod adresem wątpliwej literackości utworów Fo. Ale, paradoksalnie, okazało się, że ten właśnie zarzut trafił w sedno osobliwych właściwości scenariuszy Fo, które rozkwitają na scenie. Oczywiście, pod warunkiem, że trafiają na swoich aktorów. W tym przypadku w osobach Ewy Wiśniewskiej i Leonarda Pietraszaka znalazły idealnych wykonawców, a właściwie współtwórców. Teksty Fo wymagają bowiem "wypełnienia" scenariusza osobowością aktora, nabudowania na nich gestem, ruchem, interpretacją, energią dramatu scenicznego, który aktualizuje się w obecności widzów.

"Związek otwarty" witany jest niemal na każdym spektaklu żywymi reakcjami, gromkim śmiechem, a żegnany owacyjnie. Ewa Wiśniewska, grając emancypantkę z przypadku, daje portret energicznej kobiety, która bierze odwet za matactwa swego małżonka, pozornie liberalnego w sprawach męsko-damskich partnera, ale, jak się okazuje, typowego samca. Leonard Pietraszak zaś zrazu maluje zadowolonego z siebie mężczyznę, który z wolna przeistacza się w znerwicowanego rogacza. To zawsze było i jest śmieszne, pod warunkiem, że zostanie inteligentnie zagrane. A że przy tym Fo sprawia niejedną niespodziankę, manipulując faktami i wersjami zakończenia komedii, zabawa jest arcyprzednia, ku zaskoczeniu bodaj i samych twórców przedstawienia.

Po innego, kanonicznego Fo, sięgnął Piotr Bikont w łódzkim Teatrze Nowym, wystawiając połączone w jednym wieczorze dwie jednoaktówki w przekładzie Radosława Piszczka: "Człowiek nagi i człowiek we fraku" oraz "Nie wszyscy złodzieje przychodzą kraść" pod wspólnym tytułem "Śmieciarz, dziwka, złodziej, jego żona, człowiek we fraku i jego kochanka". Przedstawienie jest portretem błazeńskiego teatru Fo, lubującego się w jarmarcznych przerysowaniach, czarno-białych podziałach, ostrych puentach i zaskakujących ripostach. Z brawurą poprowadzone, zagrane z młodzieńczą siłą przez cały zespół, zanurzone w muzyce nawiązującej do rytmów rodem z wesołego miasteczka.

Nie ma tu wielkich odkryć - nie po raz pierwszy dowiadujemy się, że "jak cię widzą, tak cię piszą", że kostium, maska obdarza człowieka rolą. Nie po raz pierwszy oszust sam staje się ofiarą innego oszusta i nie wszystko jest takie, jak się wydaje... Ale rzadko zdarza się, aby scenariusz z taką łatwością wchłaniał rzeczywistość lokalną. Fo zostawia puste miejsca, do wypełnienia przez kontekst czasu i miejsca - stąd zaskakująco aktualny tekst, dostosowany do polskich realiów, a w warszawskiej prezentacji spektaklu w Teatrze Małym do stołecznych realiów.

Na tym chyba polega tajemnica Fo, wskrzesiciela tradycji komedii dell'arte, który opowiada stare jak świat historyjki w uwspółcześnionych kostiumach i lokalnych realiach. Ku pocieszeniu widzów po niekąd, bo jak w "Człowieku nagim i człowieku we fraku" rzecze dramaturg: "Powiedziane jest przecież ostatni będą pierwszymi... a przedostatni drugimi, a przedprzedostatni - trzecimi i tak dalej...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji