Nina Repetowska nosi swój teatr w torebce
- Monodram to najbliższa mi forma teatralna. Teatr tworzony w taki sposób jest mój i tylko mój. Nikt mi go nie zabierze. Na początku współpracowałam ze scenografami, reżyserami. Ale to było bez sensu, bo i tak wszystko potem przerabiałam. Teraz sama robię wszystko od podstaw. Nazywam to takim "teatrem w torebce" - mówi NINA REPETOWSKA.
Z Niną Repetowską, która swoim monodramem "Geniale Frau - Zapolska" zainauguruje dziś o godz. 19 w Śródmiejskim Ośrodku Kultury IX Krakowski Przegląd Teatrów Jednego Aktora, rozmawia Joanna Weryńska
Gabiela Zapolska, Pola Negri i Mira Zimińska-Sygietyńska. O tych trzech kobietach opowie Pani podczas tegorocznego festiwalu. Co takiego zaintrygowało w nich Panią, żeby przygotować monodramy oparte na wydarzeniach z ich życia?
- Postanowiłam je w ten sposób przypomnieć. Wszystkie trzy były nie tylko wielkimi postaciami, ale i kobietami z krwi i kości, które niczego nie udawały. Potrafiły dostrzec u siebie nie tylko zalety, ale i wady.
Jakież to wady miała autorka "Moralności pani Dulskiej"?
- Była chorobliwie kochliwa i często z błahego powodu potrafiła zrobić komuś piekielną awanturę. Jej ostatni, młodszy o 10 lat małżonek, Stanisław Jankowski, po prostu się jej bał.
Dlaczego w takim razie chciała Pani zagrać taką choleryczkę?
- Bo była ona nie tylko pierwszą Polką piszącą dramaty, ale i znakomitą aktorką, choć w Polsce niezrozumianą, a co za tym idzie, niedocenioną. Sposobem gry wyprzedzała swoją epokę. Sztuki aktorskiej uczyła się w Paryżu pod okiem samego Antona Antoine'a, twórcy słynnego, Thétre Libre. Tam się nie grało, tam po prostu było na scenie i żyło kreowaną postacią. Zupełnie inaczej niż w Polsce.
Wie Pani o Zapolskiej chyba wszystko...
- Może nie wszystko, ale sporo. Przeczytałam osiem jej biografii. Sięgnęłam także po jej poruszające listy do męża. Właśnie na ich podstawie stworzyłam "Geniale Frau - Zapolską"
Czy ona rzeczywiście Jankowskiego kochała? Przecież cały czas zdradzała go z tabunem kochanków...
- Myślę, że ostatni mąż był jej największą miłością, tylko być może nie zdawała sobie z tego początkowo sprawy. Te niezliczone miłosne przygody, które przysporzyły jej miana skandalistki, były w gruncie rzeczy szaleńczym poszukiwaniem miłości. Tak przynajmniej wynika z tych listów. Na dodatek Zapolska była kobietą nieprzeciętnej urody, dlatego cały czas otaczał ją wianuszek adoratorów. Wiąże się z tym wiele anegdot. Jak choćby ta, że jeszcze nim rozwiodła się z mężem, zdążyła się już zaręczyć z Ludwikiem Szczepańskim.
A jaką Zapolską Pani pokaże?
- Taką, jaka była, czyli kobietę o wielu twarzach. Najpierw wspomina Janowskiego, potem wzywa go do siebie. Nim jednak ten zdąży się u niej pojawić, Zapolska umiera. Smutne zakończenie, ale też jej życie nie należało do łatwych.
Rozumiem, że Zapolską lubi Pani grać najbardziej?
- To prawda. Jej postać jest mi najbliższa.
A Pola Negri, w której roli zobaczymy Panią w kolejnym monodramie 16 lipca?
- Ta sztuka jest właściwie moją obroną Poli, przez wielu uważaną przede wszystkim za kochankę Hitlera albo córkę praczki. Niewielu pamięta o tym, że już jako 17-latka była znakomitą aktorką.
No i jeszcze Mira Zimińska-Sygietyńska. Zagra ją Pani 23 lipca.
- Od lat uważam ją za najlepszą interpretatorkę pieśni 20-lecia międzywojennego. Jako młoda dziewczyna wielokrotnie jeździłam na festiwale z jej udziałem.
Wszystkie prezentowane przez Panią spektakle są monodramami. Dlaczego?
- Bo to najbliższa mi forma teatralna. Teatr tworzony w taki sposób jest mój i tylko mój. Nikt mi go nie zabierze. Na początku współpracowałam ze scenografami, reżyserami. Ale to było bez sensu, bo i tak wszystko potem przerabiałam. Teraz sama robię wszystko od podstaw. Nazywam to takim "teatrem w torebce".
Monodram jest również jedną z najtrudniejszych form aktorskich...
- To prawda.Trzeba mieć siłę przebicia, żeby zainteresować widzów przez półtorej godziny i trzeba w spektakl włożyć więcej pracy. Ja poświęciłam się temu gatunkowi już w czasie studiów. W monodramie wszystko zależy ode mnie i ja tak lubię.