Artykuły

Casus: Janda (fragment)

(...) Hubner zaryzykował - i wygrał (na szczęście, nie wiem bowiem, jak w przypadku porażki potoczyłaby się dalsza kariera teatralna Jandy).

Wybór padł na "Medeę" Eurypidesa, a więc utwór reprezentujący ten typ dramaturgii, która coraz rzadziej pojawia się na naszych scenach, wobec której nasi inscenizatorzy coraz bardziej stają bezradni. Twórcza inwencja sprowadza się tu zazwyczaj do naiwnego rekonstruowania instrumentarium antycznego teatru. Albo więc prześcieradła, tuniki i kolumny ze styropianu, albo piach, ogień i zgrzebne workowe płótno.

Inscenizacja Zygmunta Hubnera przywodzi na myśl doświadczenia Petera Steina w pracy nad "Oresteją", którą zresztą przed kilku laty Hubner reżyserował na deskach Starego Teatru. Poszukując współczesnych desygnatów dla antycznego pojęcia tragizmu obaj twórcy prezentują podobny tok myślenia. A więc przede wszystkim przekład. Hubner gra "Medeę" w translacji Macieja Słomczyńskiego - w stylistyce, jak i w sposobie budowania psychologii postaci, bliskiej doświadczeniom dramaturgii współczesnej. Następnie - scenografia. Praca Barbary Hanickiej to temat wart odrębnego studium. Przyznam, iż nie spodziewałem się, że małą, właściwie kameralną scenę Teatru Powszechnego można tak powiększyć, zmonumentalizować. A zostało to osiągnięte bardzo oszczędnymi środkami. W oddali widzimy ginące w mroku zarysy kolumn, z przodu - złamaną w stosunku do płaszczyzny sceny, opadającą ku widowni czarną połyskliwą taflę, w której odbijają się oglądane przez nas obrazy.

I wreszcie reżyseria. Zygmunta Hubnera nie interesuje w gruncie rzeczy spór, jaki toczą pomiędzy sobą Jazon i Medea. Postać byłego małżonka Medei inscenizator przesuwa na drugi plan, sytuując ją w grupie zastygłych w hieratycznych pozach postaci. Istota tragizmu nie polega bowiem, w ujęciu Hubnera, na starciu wzajemnie równoważących się racji. Inscenizator opowiada nam o świecie, który wypadł z orbit, świecie, w którym występek, jakim było porzucenie Medei przez Jazona, nie spotyka się z żadną sankcją; o świecie, w którym nie ma boga. Rolę istoty najwyższej, wymierzającej sprawiedliwość, musi podjąć człowiek. Problem jednak w tym - i w tym sens prezentowanego tu tragizmu - iż dokonując zemsty, aby ocalić swą ludzką godność, Medea musi poświęcić życie swoich dzieci. Broniąc jednych wartości, musi poświęcić inne.

"Medea" w Teatrze Powszechnym jest popisem Krystyny Jandy. Popisem, budzącym szacunek skalą aktorskich środków, tudzież dyscypliną i świadomością, z jaką zostały użyte. Skala tych środków jest zresztą bardzo rozległa: od szeptu po krzyk, gdy emocji nie sposób już zamknąć w słowach. W tej, granej z najwyższym napięciem i pasją, roli jest, myślę, coś z symbolu. Symbolu zwycięstwa nad sobą, własnymi lękami, kompleksami, nieżyczliwą opinią środowiska czy powierzchowną często w ocenach krytyką. To zwycięstwo nie przyszło łatwo. Trudno dziś bowiem w naszym teatrze - z różnych zresztą powodów - o warunki do spokojnej rzetelnej pracy. Tym bardziej cieszy więc sukces aktorki. Dzięki niej ten, nie pozbawiony wszak pewnych słabości - głównie w drugim planie aktorskim - spektakl pozwala mimo wszystko odbudować naszą wiarę w teatr. W to, że ze sceny można mówić mądrze o sprawach istotnych. To ważny spektakl. Być może ważniejszy niż się nam na pozór wydaje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji