Artykuły

Za mało samokrytycyzmu

Teatr Polski w Warszawie zamknął swój sezon ubiegły prapremierą sztuki współczesnego polskiego autora Stanisława Grochowiaka - i otwarł sezon bieżący również prapremierą innej sztuki Grochowiaka. Poprzednio oglądaliśmy na scenie Teatru Polskiego wcześniejsze sztuki tegoż autora, "Króla IV" i "Chłopców", nie tak dawno jego "Lęki poranne". Ktoś tam gdzieś dorzucił, że dyr. Kowalczyk szykuje się już do nowej, kolejnej premiery autora "Szachów".

Godna szacunku wierność "swojemu autorowi", chwalebne realizowanie pięknej zasady pierwszeństwa twórczości rodzimej przed obcą. Gdyby dyrekcje innych naszych teatrów postępowały podobnie, może byłoby lepiej z polską dramaturgią. Teatr Polski świeci więc przykładem.. Ale czy nie zakopconym kagankiem? Na przykładzie dwu ostatnich premier sztuk Grochowiaka najlepiej, bez gniewu, uprzedzeń i zacietrzewienia, i bez oskarżania kowala za winy ślusarza, odpowiedzieć na te dość zasadnicze pytania.

Zasługi Teatru Polskiego wobec teatru Stanisława Grochowiaka są niemałe. "Chłopców" i "Lęki poranne" wystawił lepiej niż poprawnie, i zagrał przekonywająco. Inaczej stało się jednak ze sztuką "Okapi". W tym przypadku teatr zaprezentował sztukę przeciwiąc się autorowi, reżyserka Krystyna Meissner wysłuchała z tej racji sporo gorzkich monitów i połajanek. Czy już się do nich przyzwyczaiła, już się na nie uodporniła? Zarzuty były jednak przeważnie słuszne, zbyt często prace tej reżyserki chybiają celu, interesy (artystyczne) autorów narażają na szwank. W przypadku "Okapi" sprawa nie była jednak prosta. Grochowiak, poeta wybitny i niepodważalny w swoich zasługach, bywa jako pisarz dramatyczny nierówny, kapryśny, nieobliczalny. "Okapi" jest groteską. Ale groteska tutaj zawodzi, a jej wtórność zraża. Jest w "Okapi" wiele pomysłów niedobrych, scenek wulgarnych, zbędnych. Ich wyciszenie pomaga, ale niewiele. Reżyserka czuła zapewne niezręczności "Okapi". Więc sięgnęła do metafor: mansarda panny Okapi - pocieszycielki strapionych - stała się teatrem świata, a końcowa katastrofa wybuchem prawie atomowym. Dekoracja Krzysztofa Pankiewicza zadziwiła wystrojem architektonicznym tam, gdzie powinna była kojarzyć się z ubóstwem izby na poddaszu. Tym sposobem uniknęli Pankiewicz i Meissner komedii w stylu "Panny Maliczewskiej"; ale jednocześnie wylazły z "Okapi" różne wady jak sprężyny ze starej kanapy. "Okapi" przyzwała na scenę prawicowego dyktatora i lewackiego terrorystę. Przyzwała ich daremnie. Bo to nie są karykatury, nie są nawet kukły tyrana i anarchisty. Grube żarty w grubych słowach to jeszcze nie groteska. Kpinki "Okapi" nie trafiają w żadnego liczącego się przeciwnika, a jeżeli takiego dotykają, są jak spacer muchy po łysinie: może mucha i połechce, ale nawet uciąć nie potrafi i spędza się ją bez wysiłku.

A jak jest z najnowszą prapremierą - sztuki "Po tamtej stronie świec"? Tym razem sam August Kowalczyk stanął przed ciężkim zadaniem, bo zajął się sztuką mieszającą realizm z abstrakcją, rodzajowość z obsesjami. Raz jeszcze wrócił w niej Grochowiak do tematyki okupacyjnej, do wglądu w psychikę hitlerowców itp. I trzeba cenionemu przez nas wszystkich autorowi powiedzieć bez ogródek: ta nowa próba skończyła się jego dotkliwą porażką, drażni swoim wydumaniem, zagubieniem prawdziwego klimatu czasów okupacji, przy zachowaniu pewnych realiów, zresztą także fałszywych. Nie chodzi nawet o to, że pojedynek postaw moralnych komendanta gestapo i jego więźnia, lidera partii socjalistycznej, jest w swoim przebiegu dialogowym absurdalny i kłamliwy, aż do groteski, zgoła nie na miejscu w tym wypadku; ważniejsze jest to, że sprawy ostateczne ulegają w tych warunkach spłaszczeniu i skarykaturowaniu. A sprzeciw nasz pogłębia język autora, uparcie uczepiony wulgaryzmów i trywializmów.

Kowalczyk jako reżyser poszedł tym razem wiernie za myślą i wskazówkami autora, przeglądając zresztą starannie tekst i oczyszczając go dla potrzeb sceny z najbardziej rażących truizmów. Poza tym cały dialog Abera z Czaka przekazuje na tłumiku, jakby znajdował się - jako aktor, wraz z Bronisławem Pawlikiem - na scence dla stu widzów, a nie na dużej scenie Teatru Polskiego. Miłosierny to był pomysł... jeżeli zamierzony.

Natomiast dobrze wypadła cała duża sekwencja szopki wigilijnej, nasycona poezją i celnie podrobionym plebejskim humorem.

Koszty wierności zasadom bywają czasem wysokie. Byłbym ostatni, który by potępiał Kowalczyka za podejmowanie ryzyka takich kosztów. Obustronna wina, autora i teatru, polega na czym innym: na potraktowaniu sztuki, nie przemyślanej do końca i wyraźnie nie dopracowanej, jako produktu gotowego, który należy z całym namaszczeniem pokazać na scenie omal monumentalnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji