Artykuły

Grochowiak na dwoje podzielony

MOŻE to paradoksalne: im dalej od wojny, tym zwiększają się możliwości pisania o niej. Jest to sprawa powstawania dystansu psychologiczne, wygasania namiętności, pojawiania się refleksji. Możliwości zwiększają się, gdy o wojnie zaczynają pisać pokolenia coraz bardziej odległe. Pamiętamy pierwsze fale relacji dokumentalnych, czasem mniej lub bardziej fabularyzowanych. Teraz coraz częściej wojna w literaturze zaczyna się pojawiać jako pretekst, okazja do postawienia bohaterów w naprawdę krańcowych sytuacjach. Jest to właściwie normalna droga przemian każdego wielkiego tematu literackiego, chociaż czasami budzi u odbiorcy opory, bowiem siła tragizmu ostatniej wojny z powodzeniem przebija się przez obecne bariery czasu.

Najlepszym dowodem tych prawd jest prapremiera ostatniej sztuki Stanisława Grochowiaka w warszawskim Teatrze Polskim, "Po tamtej stronie świec". Grochowiak bowiem należy do najbardziej ambiwalentnego wobec drugiej wojny światowej pokolenia. Jest to pierwsze pokolenie, które już nie brało udziału w wojnie i chyba ostatnie, które tę wojnę widziało jeszcze na swoje własne - w miarę przytomne, choć jeszcze dziecinne (rocznik 1934) - oczy.

Ta dwoistość pokoleniowego stosunku wobec wojny odbija się w sztuce bardzo wyraźnie, a nawet może być uznana za psychologiczny podkład pewnego jej pęknięcia.

"Po tamtej stronie świec" należy do tych nielicznych sztuk współczesnych, które od razu po otwarciu kurtyny zaskakują nas. Akcja dzieje się w gabinecie szefa Gestapo. Lecz wprędce, po paru dialogach, przekonujemy się, że jest to okupacja kreowana, a nie odtworzona realistycznie. Gestapowcy są też jacyś inni niż zwykle. Świetnie napisany dialog, szybkie, dowcipne, a przy tym bardzo dosadne riposty przekonują nas o tym dodatkowo. Czyż w naszej literaturze realistycznej gestapowiec miał prawo być dowcipny?

Ten ton bardzo umiejętnie podkreśla świetna, a zarazem oszczędna i funkcjonalna scenografia Marka Lewandowskiego - rysuje tylko tło, tak samo jak w tekście okupacja staje się tłem dla gry psychologicznej. Bo oto na scenie pojawia się więzień (Bronisław Pawlik), którego szef gestapo (August Kowalczyk) nie może złamać tradycyjnymi sposobami, jak przypalanie 1 inne tortury, dlatego ucieka się do metod walki psychologicznej, starcia osobowości. Pierwszy akt jest trochę za długi, za dużo epizodów, co przywodzi na myśl skojarzenia z konstrukcją bardziej długiego opowiadania niż dramatu. Niemniej interesująca gra, starcie ciekawie pomyślanych postaci poparte fajerwerkami dialogowymi i znakomitą grą obu antagonistów, sprawia, że nie mamy tego autorowi za złe. Tym bardziej, że na koniec satysfakcjonuje nas zawiązaniem konfliktu - gestapowiec puszcza na słowo honoru więźnia do domu, aby mógł z rodziną spędzić święta Bożego Narodzenia. Motywacja Herr Abera jest prosta, więzień nie wróci, wówczas będzie go można potraktować jako zastraszonego zbiega a nie dumnego pana Czako, lidera politycznego podbitego kraju. Oczywiście, takie zawiązanie konfliktu jest do przyjęcia, jeśli je potraktować w konwencji sztuki kreowanej, w realistycznej raziłoby nieprawdziwością, naiwnością - epoka parolu skończyła się dosyć dawno.

Niestety, druga część spektaklu przynosi rozczarowanie. Gdy przychodzi do pokazania sytuacji okupowanego społeczeństwa, autor nie potrafi już ciągnąć dalej swojej wyrafinowanej, abstrakcyjnej gry. Wpada w realizm, wszystko zaczyna się dziać mniej więcej tak, jak działo się naprawdę. Działa tu chyba wspomniana powyżej ambiwalencja pokoleniowa, okupacja okazuje się czymś zbyt bliskim, aby ją można było z pełną swobodą przetwarzać dla celów artystycznych. Dlatego "Z tamtej strony świec" jako dramat kreacjonistyczny kończy się po pierwszym akcie. Następna część to kapitalny w swej zwięzłości obraz życia rodziny podczas okupacji, świetne sceny pokazujące stosunek do tamtej rzeczywistości ludzi różnych pokoleń i różnych stanów, znakomite jasełka, w w których najpełniej rozbrzmiewa piękno poezji Grochowiaka. Ale w tej realistycznej kategorii konflikt z pierwszego aktu, owa gra, nie może istnieć, powstaje dysonans. Zamiast równie zaskakującego rozstrzygnięcia mamy oczywistość, zaczyna panować ckliwość i sentymentalizm. Może zawiodła tutaj ręka reżysera (August Kowalczyk) - przydatne bowiem byłyby skreślenia tonujące.

Godny podkreślenia jest wysiłek Teatru Polskiego, aby "Po tamtej stronie świec" wystawić jak najlepiej. Wydaje się nawet, że tym razem przedobrzono. Sztuka Grochowiaka jest typowym utworem kameralnym. Dlatego wystawienie jej w sali o tysiącosobowej widowni nie było pomysłem najszczęśliwszym. Spowodowało to pewne trudności Inscenizacyjne, zwłaszcza w pierwszym akcie. August Kowalczyk, ten specjalista numer jeden polskiego teatru od szwarccharakterów, znalazł dla siebie znakomitą rolę, dającą wreszcie okazję pełnego popisu jego aktorskich możliwości. On i Pawlik, starający się podkreślać zwyczajność, prostotę, byli znakomicie skontrastowani. A jednak Kowalczykowi nie udało się uniknąć bardzo tradycjonalnego podchodzenia do widowni w drodze do biurka, aby przebić się z tekstem do publiczności.

Po przeczytaniu powyższego przeciwnicy współczesnego dramatu mogliby powiedzieć: "A nie mówiłem". Lepiej chyba jednak wystawić coś, co jest żywe, może nawet zbyt żywe, dyskusyjne, na co nie można się w 100 procentach zgodzić, o czym jednak warto dyskutować, spierać się, niż wystawiać jedynie coś, co nie podlega dyskusji, jest piękne, lecz niestety dosyć już odległe emocjonalnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji