Artykuły

Jasełka

"Na świecie nazywa się to uczuciem nostalgii: raptowna fascynacja dawnością, najczęściej tą najbardziej materialną, jak bibeloty, zetlałe żurnale i kopiowanie ich szablonów, stare wnętrza, powyciągane ze strychów sprzęty. (...) Co by się nie pisało o tym zjawisku, wniosek zawsze będzie ten sam: typowy objaw porażenia. Najgorszy rodzaj dezercji: paniczna ucieczka przed samym sobą. Mamy tego wiele również wśród polskiej publiczności, ale ja bym te guściki między mody włożył. Nasza, polska nostalgia codziennie przyzywa nas ze ścian domów z tablicami rozstrzelanych, z cmentarzów, na których ani jednego wieczoru nie gasną znicze, z pasma polskich zaduszek znaczonych choćby w Warszawie datami: 17 stycznia, 1 sierpnia, 1 września i w Dniu Zmarłych. Łuny świateł nad miastem, tysiące ludzkich twarzy zapatrzonych w chybotliwy płomień świec. Coraz mniej starych, coraz więcej młodzieży. Szukając tego, co pozostało po tamtej stronie świec, również możemy mówić o nostalgii, ale ja wolę użyć słowa o większej nobliwości: żałoba. Bo i ten powrót jest inny: nie taki, w którym panicznie się ucieka od żywiołów, które samemu się rozpętało, ale służący ujarzmieniu żywiołów, czerpaniu wiedzy i otuchy" Wstęp Grochowiaka w programie warszawskiej prapremiery "Po tamtej stronie świec" świadczy o tym, że jego zamierzenie było podobne do zamierzenia Brylla w ,,Rzeczy listopadowej". Obu im chodziło o przypomnienie tego, co działo się w Warszawie pomiędzy rokiem trzydziestym dziewiątym i czterdziestym piątym. Obaj też przeciwstawiają widzenie tamtych czasów - u nas i na Zachodzie Europy. Bryll, bezpośrednio, wprowadzając do swojej sztuki nic z polskich Zaduszek nie rozumiejącego i przyzwyczajonego do szybkiej obsługi w restauracjach Polaka z Anglii; Grochowiaka w cytowanym fragmencie wstępu, rozprawiając się z modą retro. Na tych intencjach jednak kończą się podobieństwa. Już choćby dlatego, że Bryll napisał sztukę dziejącą się po tej stronie świec, a Grochowiak sztukę dziejącą się po tamtej stronie, sztukę historyczną. Natomiast istotne jest to, że owe lata dla pisarzy tej generacji są naprawdę czymś ważnym.

Grochowiak, podobnie jak Bryll, należy do pokolenia, które przeżyło i oglądało wojnę oczami dziecka. Dla ludzi jego pokolenia najstraszniejsze czasami przeżycia z tamtych lat mają wielki, ale i dziwny wymiar okrutnej baśni, gdzie Śmierć nie miała kosy, ale za to wyraźnie i materialnie mieszkała w drżącym od huku niebie, gdzie Diabeł konkretyzował się w postaci esesmana czy gestapowca, którego naprawdę trzeba było się bać i nienawidzić. Ten niesamowity świat dziecinnej baśni i średniowiecznego misterium, w którym niejeden ośmiolatek, zanim, za ileś tam lat (jeśli przeżył) przeczytał "Piekło", mógł oglądać w obozie tłum golasów tłoczących się jak dusze czyśćcowe, nie wiadomo czy do łaźni, czy do komory gazowej, gdzie wszystkie dziecinne strachy z bajek i jasełek stały się nagle prawdziwe, ten niezwykły koszmar nie został, od tej właśnie strony przez nikogo opisany. Grochowiak, tak samo jak inni pisarze z jego pokolenia, wracając do okupacji, przybiera postawę dorosłego narratora opisywanych wydarzeń. Ale na zamierzony, dojrzały obiektywizm, raz po raz nakłada mu się owo dziecinne przeżycie czy doświadczenie czarno białego, dokładnie, jak w bajce czy misterium, na zło i dobro podzielonego świata, w którym diabeł, piekło i śmierć zeszły z książek na ziemię.

To nieuświadomione, ale pchające się na papier podwójne widzenie czasów i wojny i okupacji rozbiło i rozmieniło na drobne zamierzoną przez Grochowiaka sztukę. Straszny, stanowiący wcielenie zła i pogardy, demon- gestapowiec z prawdziwej baśni zamienia się tu w cynicznego pederastę. Polski rycerz, jak Zawisza wierzy swemu słowu - w wahającego się. blado zarysowanego człowieczka, który podobno jest wielkim politykiem.

Jeszcze pierwszy akt, gdzie uwięziony przez Niemców przywódca PPS Czako prowadzi dialog z gestapowcem Aberem zapowiada dramat .postaw moralnych, rozprawę na temat ludzkiego pojmowania godności, honoru, ofiary. W akcie drugim, kiedy zwolniony przez Abera Czako wraca do domu te wszystkie zapowiedzi zostają nie spełnione. Okazuje się, że nie bardzo wiadomo po co ten przywódca partii wyrwał się, na słowo honoru, z więzienia. Cały akt, to rozmowa przy wigilijnym stole ukazująca wady, przywary i zewnętrzne "cechy narodowe" Polaków, rozmowa w której główny bohater jest zresztą tylko statystą. Czako poprzez swój krok niczego nie dokonuje, przekonuje się tylko, że gdyby nie wrócił i złamał dane słowo, to byłby skompromitowany, bo swoi podejrzewaliby go o zdradę. Grochowiak sam ucina dylemat mogący stanowić podstawę sztuki - dylemat: czy złamać słowo i uciec na wolność, żeby prowadzić walkę, czy też pozostając wierny słowu - wrócić i dać się zabić. Zamiast tego, jego bohaterowi pozostaje wybór pomiędzy śmiercią i życiem w niesławie.

Wymienione tu dylematy są zresztą dosyć banalne, a sam problem zakorzenionego w Polakach pojęcia honoru, który Grochowiak przyjął za podstawę sztuki - zawisa w próżni. "Po tamtej stronie świec" nie jest ani dramatem opartym na historycznym i estetycznym problemie, utrzymanym w poetyce psychologicznego realizmu, ani też nie jest okrutną bajką o tym, jak Zły kusi i zabija Dobrego. Grochowiak nie napisał niestety okrutnych wojennych jasełek (innych zupełnie niż "Jasełka modernę" Iredyńskiego), tylko napisał sztukę, która może się wydawać naiwna i myślowo pęknięta, bo przeżycie i refleksja niszczą się w niej i wykluczają nawzajem. To wrażenie jeszcze bardziej potęguje wprowadzony w akcie drugim teatr w teatrze - jasełka odgrywane w domu Czaki - przestylizowane i puste.

Przedstawienie w Teatrze Polskim (pokazującym już trzecią z kolei nową sztukę Grochowiaka) uwidoczniło wyraźnie wszystkie wady, zalety (dialog) i kryjące się w głębi autorskie obsesje tego dramatu. Są tu tylko dwie liczące się role: Czaki (Pawlik) i Abera (Kowalczyk), i dopóki w pierwszym akcie I tylko oni na scenie, ich dyskursu słucha się z zainteresowaniem. W drugim akcie na niejasne zadania aktorskłe i źle napisane role nakłada się wykonanie; nawet ukrywający się w domu Czaki, z przylepionymi wąsami, kapitan Kloss nie może dodać toczącym się tu rozmowom atrakcyjności. A niezdarnie hasające po scenie - Herod, Śmierć, Anioł i Diabeł dopełniają miary. Niezręczny jest w sztuce, ale z taktem rozegrany na przedstawieniu epilog ze zgłaszającym się, na rozmowę do gestapo, w pierwszy dzień świąt przedstawicielem RGO, a dobrze grany przez Pawlika nijaki Czako dopiero w ostatnim momencie, na chwilę staje się postacią naprawdę tragiczną, żeby zaraz potem, w blasku reflektorów zostać rozstrzelany przez teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji