Artykuły

Naiwność i wyrafinowanie

Dramaturgia Seana O'Casey jest rzadkim gościem na scenach polskich, z przyczyn niewątpliwie podobnych tym, jakie wskazuje Bolesław Taborski); analizując niepopularność pisarza w teatrze angielskim; na tle powszechnego we współczesnym dramacie pesymizmu, coraz dalej idącej ascezy formalnej - gadatliwa, niewstrzemięźliwa w środkach i w istocie swej optymistyczna twórczość O'Casey a wydaje się niemodna. Irlandczyk Beckett jest obywatelem świata, Irlandczyk O'Casey z trudem znajduje dla siebie miejsce we własnym domu. Dom to zresztą o historii burzliwej: niewola, ciągłe powstania, a w tle zawsze Ona - nieskazitelna, święta i uświęcana przez programowy katolicyzm - ojczyzna, Irlandia. Znamy to z niezbyt jeszcze odległej epoki polskiego romantyzmu. I w dziejach literatury też nietrudno o analogie; cokolwiek wielkiego dała światu Irlandia - Joyce'a, Becketta, a po części także twórczość O'Caseya - powstało na emigracji, geograficznej lub duchowej. Są kraje co zdają się nie mieć innych szans wielkości w sztuce. Z tych dwu typów emigracji, które często idą w parze, bez wątpienia trudniejsza jest emigracja duchowa - od "świętych" pojęć stworzonych naciskiem historii na świadomość narodu. Mit męczeństwa, mit "niepokalanej przeszłości", zrodzony w warunkach braku wolności i ucisku, ma równie demoralizujący wpływ na literaturę, jak sam ucisk i brak wolności. Jeśli literatura weń uwierzy - zgodnie z wymaganiami społeczeństwa i jego horyzontami myślowymi - przekreśli własny byt, którego podstawą jest przekraczanie horyzontów wszelkich mitologii, społecznych, narodowych itp. Nie brak takich postaw w literaturze polskiej, żeby wspomnieć tylko nazwiska Wyspiańskiego i Brzozowskiego. I z tych względów dramaturgia O'Caseya może liczyć na zrozumienie u polskiego widza - jako wskazówka i przypomnienie o własnym losie. W jego twórczości bowiem Kathleen ni Houlihan (symbol Irlandii) weszła z pomnika między ludzi, tracąc nimb narodowej męczennicy zyskała prawdę.

Nie wszystkie utwory pisarza, oczywista, są tego ilustracją. I dziwny doprawdy uczynił wybór teatr katowicki. "Szkarłatny proch", zaprezentowany po raz pierwszy polskiej publiczności w Teatrze im. Wyspiańskiego w reżyserii Józefa Szajny, pochodzi z ostatniego okresu twórczości pisarza i należy do najsłabszych jego utworów, określanych mianem komedio-fantazji. Anegdota sztuki, związanej z tematyką irlandzką, jest baśniowo prosta, z właściwą baśni polaryzacją postaw, z właściwym rozwiązaniem-morałem. Na prowincji irlandzkiej dwaj starsi panowie - niemądrzy, pretensjonalni, słowem Anglicy - zakupili zrujnowaną posiadłość, której chcą nadać splendor godny Tudorów, kolonii i brytyjskiej chwały. Przy robotach adaptacyjnych zatrudniają irlandzkich robotników, dzielnych, mądrych etc. Rzecz odbywa się także ku "chwale" dwóch dziewcząt-Irlandek, kochanek Anglików. Dziewczęta, co się w trakcie sztuki okazuje, nie należą do gatunku "morał insanity". Zwycięża w nich właśnie moralne zdrowie, czego wyrazem nowe konfiguracje erotyczno - patriotyczne: dziewczyny porzucają stetryczałych Anglików na korzyść robotników irlandzkich. Serię zabawnych przygód dwu panów - Bazylego Stoke'a i Cyryla Pogesa, którym przedmioty i ludzie stawiają złośliwy opór - kończy potop zesłany przez patriotyczne irlandzkie niebiosa za. "grzechy i nieprawości". Natura zwycięża cywilizacyjny, zepsuty snobizm.

Co zadecydowało o wyborze tej naiwniutkiej sztuki przez reżysera tak wyrafinowanego w pomysłach, jak Szajna? Dostrzegł w niej zapewne możliwość nadbudowania wątłej, farsowej tkanki tekstu ideą swego teatru panplastycznego; wszystkie elementy spektaklu przenika nadrzędna wobec nich plastyka, widowisko upodabnia się do happeningu, aktorzy (zwłaszcza odtwarzający role drugoplanowe) do przedmiotów, zanika znaczenie racjonalne na rzecz znaczenia zdarzeniowego, feerycznego, przebiegającego jak iskra pomiędzy epizodami plastycznymi na scenie. Efekty są chwilami olśniewająco trafne, znakomicie celują w farsowy ton dramatu, ale w przedstawieniu odczuwa się brak ciągłości, liryzmu, tak ważnego w baśni nuży pewna maniera humorystyki plastycznej, znana z innych spektakli Szajny. Widowisko rozpoczyna się przy odsłoniętej kurtynie: wysoko, pośrodku sceny, w jej plastycznym centrum, widnieje - niby wykładnia myśli dramatu - wizerunek kobiecej twarzy, namalowanej na brudno-bordowym tle (która to barwa, oprócz innych funkcji, bardzo celnie określa przynależność scenicznych panienek do kręgu półświatka). Owa twarz kobieca ma coś z pomnikowego patetyzmu i zwyczajnej życiowej tandety, jej erotyzm nosi wyraźne cechy fizycznego rozkładu - puste oczodoły, zastygłe w ni to uśmiechu, ni to agonalnym grymasie usta. Irlandia i dziewczyna uliczna - Kathleen ni Houlihan. Po przeciwległych bokach sceny - symbole walczących ze sobą porządków, porządku natury i cywilizacji, drzewo i rusztowanie. Reszta to wielkie muzeum rzeczy brzydkich, typowych dla ekspresji Szajny - taczki robotników (jego ukochany rekwizyt), manekin itp. Aktorzy-robotnicy - podobnie jak w krakowskiej "Łaźni" czy "Onych" wchodzą na scenę od strony widowni (i znów mają w rękach ręczne latarki;), pozostali, z wyjątkiem pięknej Avril, kochanki Bazylego, która "spływa" z drzewa, wychodzą zza kulis. Ten sam, doskonały teatralnie, akcent oddzielania światów - naturalnego robotników irlandzkich i biologicznego dziewczyny od sztucznego, "teatralnego" Anglików - jaki widać w scenografii: powtórzenie motywu plastycznego przez hierarchizację ruchu aktorów. Włączanie aktora w porządek plastyczno-myślowy przedstawienia znakomicie wyszło w pierwszej scenie z Avril. Aktorka pojawia się w ciemnopąsowym ale czystym w barwie, swetrze, nawiązującym do brudnego borda dekoracji centralnej. Tu rozjaśnienie koloru pełni wieloraką funkcję: umiejscawia bohaterkę w porządku dobro-zło, sygnalizuje dramatyczną rolę piękna i młodości w wydarzeniach, zapowiada końcową kwestię sztuki: "Minął wasz wiek Tudorów, a kupka szkarłatnego prochu, jaką po sobie zostawili, zniknie w prądzie rzeki". Niewiele jest scen tak plastycznie i teatralnie wysmakowanych w tym spektaklu. Większość zresztą przygód Cyryla Pogesa i Bazylego Stoke'a z natury sztuki ma charakter gagowych, standardowych dowcipów na temat naiwności i tchórzostwa Anglików, którzy nie rozróżniają krowy i byka, nie umieją posługiwać się strzelbą mimo szumnych opowieści o Indiach itp. Przedstawienie skłania się wtedy zdecydowanie w kierunku prymitywnej farsy, ozdobionej ulubionymi przez Szajnę plastycznymi nośnikami humoru, jak np. drewniana kukła konia, unosząca Avril na romantyczną randkę z pięknym i młodym O'Killigainem.

Upodobanie do ekspresji tandety spowodowało zapewne, że reżyser niepotrzebnie wyeksponował złowieszczą w zamierzeniu autora, kiczową w realizacji Tajemniczą Postać - zwiastuna nieszczęścia i zagłady, grożącej Anglikom. Nierówny spektakl zamyka scena, urzekająca grą efektów świetlnych. Wcześniejsza, dowcipna plastycznie zapowiedź potopu - kostium księdza kanonika (Zbigniew Bednarczyk), przybrany czarnym parasolem, przytwierdzonym z tyłu do sutanny na kształt anielskich skrzydełek - rozwinięta została w finale w całkowicie odmiennej, dramatycznej tonacji. Scena pustoszeje, pozostałą na niej już tylko nieszczęśni Anglicy, rozjaśnia ją światło o zielonkawym, wodnym kolorycie - cudowny kontrast z czerwienią, dominującą w I akcie! W tę martwą zieleń, zieleń śmierci wodnej, wdzierają, się jaskrawe reflektory ręcznych latarek, krzyżujące się w powietrzu, dalekie echo poszukiwań i powodzi prawdziwych.

Przedstawienie obfitujące w wiele efektownych zdarzeń scenicznych, a jednak w sumie pozostawiające uczucie pustki - takie są chyba nieuniknione konsekwencje wygrywania szansy teatru ponad możliwościami dramatu. Aktorsko lepsze były panie - Liliana Czarska jako Souhaun, kochanka Cyrylą, i Bogumiła Murzyńska (Avril). Zwłaszcza ta ostatnia nasyciła postać Avril nieomylnie naturalnym erotycznym wdziękiem. Aktorom, zarówno Irlandczykom jak Anglikom, sztuka daje niewiele okazji do wygrania się. Pierwsi reprezentują fizyczną i psychiczną krzepę, drudzy - mizeractwo. Całkowicie wcielili się w te szablony dzielny O'Killigain (Marian Skorupa) i nieszczęsny Bazyli Stoke (Mieczysław Ziobrowski). Dobrze, zabawnie zagrał Cyryla Pogesa Józef Fryźlewicz, do niedawna jeszcze aktor krakowski.

[Data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji