Uczciwy złodziej
Sztuka Zygmunta M. Jabłońskiego, napisana początkowo po angielsku i wystawiona przed 9 laty w Gateway Theatre w Londynie, ukazała się teraz po raz pierwszy w wersji polskiej w londyńskim Ognisku.
Sztuka ma dwa aspekty. Jeden - to "thriller"; spelunka drapieżnych i podstępnych bandytów, szykujących się nocą do ograbienia banku. Drugi aspekt - to nadpływający, jak cień tajemnicy, moralitet, który przeobraża zwolna realia dramatu we fragment uwspółcześnionej ewangelii, z motywem grzechu i nawrócenia. Sztuka kończy się nawrotem do jaskrawego realizmu i pozwala autorowi pokazać efektownie zwodniczość zamysłów ludzkich.
Technika ta przypomina niektóre komedie Priestley'a, zwłaszcza te z serii "o czasie" i "Pan inspektor przyszedł".
Pisząc swą "Avalanche in Speculum" - tak się nazywał dramat Jabłońskiego po angielsku - autor był niewątpliwie pod wpływem: Priestley'a. Nie znam późniejszych utworów Jabłońskiego, ale myślę, że ma wszystkie zadatki na to, by się z tych wpływów wyzwolić i pójść samodzielną drogą.
Realistyczne fragmenty sztuki wydały mi się lepsze od symboliczno-biblijnych. Symbolistyka w teatrze jest rzeczą niebezpieczną, gdyż zahacza często o żenującą łatwiznę. Scena, w której Nieznajomy (Chris) nawraca kochankę rzezimieszka (Magdalenę) i wzywa ją by odeszła od obu bandytów (Barabasza i Judy) - już same imiona mają wydźwięk symboliczny - wymaga wielkiej siły poetyckiej, magii jakiegoś Wyspiańskiego lub wymyślnej subtelności Norwida, żeby widz mógł w to nawrócenie uwierzyć. Jabłoński zaś każe mówić Nieznajomemu o pięknie natury, o kolorach kwiatów i drzewach ... To za wątłe! Wierzymy autorowi na słowo, choć nas w tym wypadku swym słowem nie przekonywuje.
Natomiast sceny naturalistyczne są żywe, o zacięciu autentycznego "thrilleru", z efektownymi zakończeniami aktów i z poczuciem teatru, tak jak go rozumieli mistrzowie melodramatu francuskiego.
Inteligentna reżyseria Ireny Kory-Brzezińskiej wydobyła na pierwszy plan - słusznie - brutalne realia sztuki, a sceny "ewangeliczne" dyskretnie przytłumiła, nie dopuszczając w rozmowach z Nieznajomym do zwolnienia tempa, ani do pseudo-nastrojowości, która w tego rodzaju scenach mogłaby być katastrofalną.
Trafne tempo reżyserki podchwycili zgodnie wszyscy aktorzy. Nawet w najbardziej patetycznych momentach sztuki grali szybko, raczej powściągliwie, bez niepotrzebnych pauz i "przeżywań". Najlepszy był Laskowski, jako Juda. Obok niego Dygatówna, jako Magdalena, aktorsko efektowniejsza w scenach przed nawróceniem; Dybowski - przejmujący w zakończeniach obu aktów; i autor jako zacięty, chmurny Barabasz.