Artykuły

Powracająca opowieść

"Tryptyk Stanisławowy. Słowacki-Wyspiański-Wojtyła. Misterium słowa." w reż. Tadeusza Malaka na Festiwal Dramaty Narodów - Juliusz Słowacki 2009 w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Miałem dziś w nocy śliczny sen" - rzekł, zamiast powiedzieć dzień dobry albo dobry wieczór. Józef Sosnowski - aktor, ponoć wielki Dziennikarz w "Weselu" i Prymas w "Wyzwoleniu", a wtedy, gdy Stanisław Wyspiański nieoczekiwanie odwiedził go w teatrze, reżyser bliskiej prapremiery "Bolesława Śmiałego" i odtwórca tytułowej roli - dobrze zapamiętał wizytę. Chwila przed próbą. Pukanie. "Proszę". W drzwiach garderoby - on. Mały, rudy, blady. "Był dziwnie podniecony". Usiadł na kanapce. I po ciszy niewielkiej - te jego nie do końca przebudzone słowa, zdanie jak nić nie w pełni uchwytna...

"Miałem dziś w nocy śliczny sen - byłem we śnie na Wawelu i widziałem cały dwór Bolesławowy, jak się poruszał, rozmawiał, jednym słowem - żył - widziałem i samego króla - wspaniała postać - to wszystko było tak cudownie barwne, że nie mogę jeszcze ochłonąć z wrażenia". Znów? Znów śnił to samo?

Jak wtedy, gdy z "Pocztu Królów Polskich" Jana Matejki inspirację czerpiąc, kreślił na kartonach pierwsze szkice witraży wawelskich? Jak wtedy, gdy nawiązując po trosze do "Króla-Ducha" Słowackiego, "Raju utraconego" Miltona i może nawet do "Boskiej komedii" Dantego, na marginesie snów o galerii wielkich postaci z kolorowych szkieł (a mieli być tam Bolesław Śmiały i Święty Stanisław), pisał sześć rapsodów właśnie o nich? Wreszcie jak wtedy, gdy tworzył najpierw dramat "Bolesław Śmiały", a półtora roku później "Skałkę" - sceniczną rzecz o biskupie Stanisławie? Tak.

Wciąż śnił stary sen, lecz mniejsza z tym. Najistotniejsze, że gdy marzenia o wawelskich oknach pełnych wielkich postaci z kolorowych szkieł sczezły, gdy pierwsze szkice nie obróciły się w drugie, trzecie i finalne - zostały słowa. Ze starego snu - tylko one. Zdania rapsodów o Śmiałym i Stanisławie, zdania dramatów o ich prawie mitycznym zwarciu, zakończonym śmiercią i świętością biskupa, zwarciu władzy królewskiej z duchową, miecza z opłatkiem, wciąż jeszcze pogańskich dymów z kadzidłem, zwarciu zbyt potężnym, by ktokolwiek - choćby my - miał prawo oceniać, karać i ocalać.

Nie do końca przebudzone słowa. Zdania jak nić nie w pełni uchwytne. Tyle zostało po snach, co miały się skończyć migotliwą realnością witraży. A z grubsza sto lat po tym fiasku Tadeusz Malak, Jacek Popiel i Bogusław Nowak, sięgając po "Króla-Ducha" i "Beniowskiego" Słowackiego, po "Argumentum do dramatu Króla Bolesława i biskupa Stanisława", rapsod "Bolesław Śmiały", rapsod "Święty Stanisław" i parę fraz z "Wyzwolenia" Wyspiańskiego, wreszcie po Karola Wojtyły poemat "Stanisław" - w katedrze na Wawelu tworzą półtoragodzinny seans "Tryptyk Stanisławowy. Słowacki-Wyspiański-Wojtyła. Misterium słowa". I co?

Zostali przy słowach. Zaufali zdaniom. Bogu niech będą za to dzięki! Scenariusz? Nieogarniona tragedia - w kilku pstryknięciach. I żadnych potępień, żadnych uwzniośleń. Kostiumy? A kto o zdrowych zmysłach przebiera się, i niby za kogo, w takich wnętrzach? Więc - czarne garnitury, białe koszule aktorów: Krzysztofa Jędryska, Aleksandra Fabisiaka, Tadeusza Malaka, Jerzego Treli, Jacka Romanowskiego, Tadeusza Szybowskiego, Grzegorza Mielczarka. I czerń doskonałej sukni Doroty Segdy. Światła? Wielki umiar czterech reflektorów. Muzyka? Dyskrecja chóru. Scenografia? Nie żartujmy!

Rzecz w tym, rzecz znakomita w efekcie, że słowo Inscenizacja, które tak bardzo straszyło w programie seansu, okazało się po brzegi wypełnione świetnym strachem przed jakimkolwiek inscenizowaniem. Powtórzę: któż jest aż tak marny, by nieomylne wnętrze i milczenie katedry na Wawelu ulepszać własnymi dymami, gitarami, laserami, szatami, perukami i resztą atrakcji swego ducha twórczego? W każdym razie - nie Malak, nie Popiel, nie Nowak.

Zostali przy tym, co napisane, zbudowane, wyrzeźbione, namalowane. Taktowni. Stojący z boku. Pozwolili, by stara opowieść polska powtórzyła się czysto i była nieuchwytna niczym tamto dalekie przedpołudnie bądź wieczór tamten, kiedy Wyspiański przyszedł do garderoby Sosnowskiego, by mu opowiedzieć powracający sen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji