Artykuły

Siła śmiechu

Zmiany rozchodzą się coraz dalej, jak fale po wodzie. Przełom polityczny w Polsce spowodował nawet przemiany w repertuarze teatralnym. Przy tej okazji wychodzi na jaw - jak sztuka jest bardzo związana z polityką. Weźmy na przykład Gombrowicza. Jego rozprawa z totalizmem w "Ślubie" i "Operetce" w tej chwili zaczyna brzmieć na scenie cokolwiek głucho. Bowiem dla publiczności to już przeszłość. Interesują ją inne problemy. Jak sobie dawać radę w nowej rzeczywistości, jakie mechanizmy naprawdę nią rządzą, jak zachować, w tych niełatwych - i konfliktowych moralnie - warunkach, własną autentyczność.

Dlatego Waldemar Śmigasiewicz trafił w tzw. dziesiątkę, przenosząc na scenę już po raz któryś - trzeci czy czwarty) - własną adaptację powieści "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza. Tym razem w Teatrze Powszechnym w Warszawie.

Ta powieść, drugie dzieło w Gombrowiczowskim dorobku - po tomie opowiadań ,,Pamiętnik z okresu dojrzewania" - jest uznawana przez wielu za dzieło w nim najlepsze. Została napisana jeszcze przed wojną, wydana w 1937 r. Gombrowicz nie rozprawia się w niej z totalizmami, które dopiero za dwa lata pokażą światu [brak tekstu] "spragnionv parobka". Znakomicie pod względem odmienności zastosowanych środków wyrazu została skontrastowana ta para. Kowalski pokazał istotę belferstwa za pomocą niezwykle dyskretnych środków, zarówno co do gestu, jak i podawania tekstu. I z tego wytwarzała się niezwykle komiczna i groźna zarazem całość. Machalica - przeciwnie. Porwał widownię swoim rozbuchaniem, precyzyjnie zagraną żywiołowością, która stwarzała złudzenie żywiołowości nie kontrolowanej.

Do tego doszły wspaniałe, mniejsze role. Jak kapitalny Syfon [brak tekstu]. Gombrowicz nie rozprawia się w niej z totalizmami, które dopiero za dwa lata pokażą światu swoją prawdziwą, morderczą twarz, lecz z samym sobą. Dlatego temat jest tak aktualny.

Śmigasiewicz postarał się, aby jego przedstawienie było przede wszystkim bardzo czytelne. Aby grotestkowe ozdobniki, tak charakterystyczne dla sposobu widzenia rzeczywistości przez pisarza, nie zaciemniły problematyki, mniej oswojonemu z twórczością Gombrowicza, widzowi. A sławna, odmienna od tradycyjnej, psychologia międzyludzka wypadła najbardziej przekonywająco. Według Gombrowicza, jak pamiętamy, nie jest to istotne, co się dzieje w człowieku, ale to, co dokonuje się między ludźmi. Nie ma człowieka jako takiego, każdy z nas zachowuje się różnie, w zależności od tego, z kim los go zetknie. Oto próba, łopatologicznego nieco, wykładu Gombrowiczowskiego widzenia losu ludzkiego. Stąd pojawia się problematyka doprawiania gęby. Tylko że pod maską nie ma twarzy, jest wciąż coraz to inna maska.

Przedstawienie zabrzmiało z duża siłą. Maciej Preyer stworzył bardzo skromną, a przy tym funkcjonalną scenografię, kierującą całą uwagę widza na sceniczne postacie.

Nigdy chyba Śmigasiewicz nie miał do dyspozycji tak wybornego zespołu aktorskiego. Dzięki właśnie wielkiej próby aktorstwu, bohaterowie zaludniający przede wszystkim naszą czytelniczą wyobraźnię ożyli na scenie z nową siłą.

Uwagę widowni zagarnęli przede wszystkim Władysław Kowalski w roli profesora Pimki i Piotr Machalica jako Miętus.

Do tego doszły wspaniałe, mniejsza role. Jak kapitalny Syfon - idealista Cezarego Pazury czy Młodziakowie w wykonaniu Ewy Dałkowskiej i Jerzego Zelnika, ciało pedagogiczne - Grażyna Marzec i Maciej Szary. Znakomicie również wypadły postacie z wiejskiego dworu, szczególnie grane przez Kazimierza Kaczora, Sylwestra Maciejewskiego i Gustawa Lutkiewicza.

Reżyser miał najwięcej kłopotów z ustawieniem postaci narratora - Józia. Dlatego Krzysztofowi Stroińskiemu zabrakło wyrazistości i zdecydowania.

Śmigasiewicz przekształcając powieść w dramat musiał dokonać dużych cięć. Czasem nawet przesadnych. Szkoda, że wypadła w scenach z domu Młodziaków cała satyra na kult angielskości, jakże dziś aktualna.

Ale coś za coś. Reżyserowi chodziło przede wszystkim o to, aby przebieg myślowy "Ferdydurke" był najbardziej czytelny. A końcowe słowa powieści: "... nie ma ucieczki przed gęba, jak tylko w inną gębę, a przed człowiekiem chronić się można jedynie w objęcia innego człowieka. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki", zabrzmiały bardzo dramatycznie i były swoistym c.b.d.o. całej linii dramaturgicznej. l ten efekt udało mu się osiągnąć. Gombrowiczowski egzystencjalizm otrzymał wielka siłę wyrazu, która utrwali go w naszej

pamięci.

Witold Gombrowicz: Ferdydurke, Teatr Powszechny, Warszawa 1992/93, adaptacja i reżyseria Waldemar Śmigasiewicz, scenografia Maciej Preyer

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji