Artykuły

Z pierwszego rzędu widowni

Dwuwymiarowy teatr z taśmy wideo, wtłoczony w ramy szklanego ekranu i zminiaturyzowany do jego rozmiarów nie zastąpi prawdziwemu teatromanowi teatru żywoplanowego, w którym publiczność ma bezpośredni kontakt z aktorami i gdzie sceniczne dzianie się jest równoczesne z odbiorem, wolnym od dyktanda reżysera - w telewizji decydującego, na co i na kogo w danym momencie spektaklu widz będzie patrzeć. Pod pewnymi jednak względami Teatr TV góruje nad teatrem żywego planu. Po pierwsze: wszyscy widzowie siedzą na jego przedstawieniach w pierwszym rzędzie, dzięki czemu lepiej, wyraźniej słyszą i widzą wykonawców, a oglądając w zbliżeniu ich twarze, mogą wychwytywać najdrobniejsze nawet niuanse ich gry środkami mimicznymi - niedostrzegalne z dalszych miejsc widowni zmarszczenie brwi, drgnienie ust, wyraz oczu. Drugim atutem Teatru Telewizji jest możliwość błyskawicznych, wielokrotnych zmian akcji, wychodzenia z nią w plener, wykorzystywania naturalnych wnętrz. Ma to ogromne znaczenie zwłaszcza przy inscenizacji dzieł dramatycznych naszych romantyków, którzy pisząc je nie dla sceny, lecz do czytania, dawali upust niczym nie skrępowanej wyobraźni. Przykładem "Nie-boska komedia" Krasińskiego, której akcja rozgrywa się w dwudziestu kilku miejscach. W jej wspaniałej telewizyjnej inscenizacji Zygmunt Hubner doskonale poradził sobie z tym problemem, sięgając po środki filmowe.

Refleksje te nasuwały mi się w związku z najnowszą premierą poniedziałkowej sceny: "Snem srebrnym Salomei" Słowackiego w realizacji Krzysztofa Nazara, diametralnie różniącej się od czterech wersji scenicznych tego dramatu, prezentowanych na opolskich festiwalach klasyki polskiej. Ich wspólną cechą była teatralna umowność scenerii. Np. w spektaklu Hanuszkiewicza (Teatr Narodowy) cała akcja "Snu..." rozgrywała się w jednej dekoracji, wyobrażającej wielki, pokryty trawą kurhan na ukraińskim stepie. We wszystkich spektaklach dziejące się w tym najkrwawszym dramacie Słowackiego okropności były, zgodnie z wolą autora, tylko - jak w antycznych tragediach greckich - relacjonowane. W realizacji Nazara, która jest bardziej filmem niż widowiskiem teatralnym, relacjom z mrożących krew w żyłach wydarzeń towarzyszą obrazujące je zdjęcia filmowe. Z monologu Semenki dowiadujemy się, że nienawidzi on Gruszczyńskiego i poprzysięga mu odwet za nieludzko brutalne traktowanie będących u niego na służbie chłopów. Sam także był bity przez tego szlachciurę. I Nazar pokazuje, jak Gruszczyński smaga biczem ociekające krwią nagie ciało jakiegoś człowieka, uwiązanego do góry nogami nad studnią i raz po raz w niej zanurzanego. Scena ta, której nie ma u Słowackiego, pozwala lepiej zrozumieć nienawiść Semenki do polskich panów i jego żądzę zemsty.

Reżyser dopisał kamerą filmową do "Snu..." wiele scen ożywiających akcję, zwiększających napięcie, podnoszących temperaturę poetyckiego dramatu, w którym romantyzm splata się z mistycyzmem miłość graniczy z szaleństwem, konflikty narodowościowe i społeczne rodzą okrucieństwa i zbrodnie. Nazarowi nie brakowało inwencji w wymyślaniu rozwiązań sytuacyjnych, ale nie wszystkie jego pomysły były szczęśliwe. Czysto efekciarskim pomysłem jest zakończenie sceny sprzeczki Salusi z Leonem wpadnięciem obojga do stawu. A już zupełnym nonsensem - wejście w ubraniach do wody Księżniczki i Sawy w czasie ich rozmowy.

Wystawienie "Snu srebrnego Salomei" jest jak najbardziej na czasie, gdy w dwóch punktach Europy toczą się wojny podobne do tej, która w latach sześćdziesiątych XVIII w. topiła w krwi wstrząsaną buntami chłopskimi część Ukrainy. Dążenie do wolności idzie w parze z fanatyzmem siejącym śmierć. Żyjemy w świecie gwałtu i przemocy, tęskniąc za światem, w którym panowałyby ład i zgoda, dająca poczucie bezpieczeństwa. Wernyhora, roztrzaskując swoją lirę i odchodząc za zmarłymi, dał bardzo mętną przepowiednię, kiedy taki świat nastanie.

Teatr TV przyzwyczaił nas do pierwszorzędnych obsad aktorskich w swoich spektaklach. Doborowy zespół wykonawców udało się zgromadzić także Krzysztofowi Nazarowi, który "Snem srebrnym Salomei" powtórzył sukces swojego telewizyjnego "Makbeta" z Danielem Olbrychskim w tytułowej roli. W "Śnie..." o ileś lat starszy i bogatszy w doświadczenia zawodowe Olbrychski stworzył jako Regimentarz jedną ze swoich najlepszych kreacji. Pierwszy raz w dużej, dramatycznej roli oglądaliśmy w TV Andrzeja Grabowskiego: Tragiczną postać Gruszczyńskiego zagrał popisowo, z ogromnym ładunkiem ekspresji. To samo można powiedzieć o Olgierdzie Łukaszewiczu jako Pafnucym. Jerzy Trela nasycił rolę Wernyhory powagą, godnością i smutkiem. Na szczególne uznanie zasłużyła sugestywna gra Mirosława Baki, kreującego najtragiczniejszą z postaci "Snu...". Jego Semenko budzi więcej współczucia niż odrazy. Dobrze wywiązały się ze swoich zadań panie - Anna Korcz jako Księżniczka i Marta Kalmus w roli tytułowej bohaterki. W sumie można mówić o wydarzeniu repertuarowym i artystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji