Artykuły

Trzy twarze Rodiona Raskolnikowa

OD AUTORA: szkic niniejszy nie posiada ambicji całościowej recenzji. Z uwagi na to pominięto szereg interesujących lub nawet znakomitych kreacji aktorskich, sprawę scenografii, muzyki itp. - J. F. "Gdym wyjeżdżał panowała doktryna Littre, że zbrodnia jest obłędem. Przyjeżdżam - a tu zbrodnia już nie jest obłędem, lecz właśnie zdrowym sensem, prawie obowiązkiem, a w każdym razie szlachetnym protestem". (F. Dostojewski - "Biesy")

"Zbrodnia i kara" i "Biesy". Artykuł Raskolnikowa i książka Szigalewa, gorączkowe monologi Wierchowieńskiego, Stawrogin. U Raskolnikowa "...ludzie podług prawa przyrody dzielą się OGÓLNIE na dwie klasy: na klasę ludzi niższych, będących, że tak powiem, materiałem, który służy wyłącznie do wydawania na świat sobie podobnych, oraz na ludzi właściwych, to znaczy posiadających dar czy talent, który im pozwala wygłosić w swoim środowisku NOWE SŁOWO". W książce Szigalewa "...ludność musi być podzielona na dwie części nierówne. Dziesiąta część otrzymuje wolność osobistą i nieograniczoną władzą nad pozostałymi dziewięciu dziesiątymi. Tamci zaś zatracają osobowość, stają się stadem i bezgraniczne posłuszeństwo doprowadza ich w drodze szeregu przekształceń do niewinności pierwotnej, do jakiegoś raju przedhistorycznego, w którym jednak będą musieli pracować".

"Wolność i władza. Władza przede wszystkim" - Raskolnikow. "Całkowite posłuszeństwo, całkowite zabicie jednostki, lecz raz na trzydzieści lat Szigalew puszcza dreszcze, a wtedy jedni zaczynają pożerać drugich; tylko do pewnych granic, byle nie nudził się tłum, nuda jest uczuciem arystokratycznym. W szigalewszczyźnie nie będzie pragnień. Pragnienia i cierpienia dla nas; dla niewolników - szigalewszczyzna" - Wierchowieński.

Tak to rzeczywiście pachnie farbą drukarską... Wywietrzał dawno zapach farby "Russkogo Wiestnika" drukującego w odcinkach "Zbrodnię i karę", farby petersburskich gazet relacjonujących siedem lat później - proces anarchisty Nieczajewa.

Cóż mnie obchodzi, że Dostojewski chciał przekazać w swojej powieści tezę, iż "...porządku moralnego musi bronić czynnik mistyczny" (St. Mackiewicz). Podobno mogę jeszcze odnaleźć kamień, pod którym Raskolnikow schował po morderstwie skradzione przedmioty, mogę sprawdzić autentyczność całej scenerii "Zbrodni i kary". Jeśli kiedykolwiek znajdę się w Leningradzie - nie będę sprawdzał. Obojętny jest mi także Bakunin, Nieczajew i ideowa nienawiść mistyka - Dostojewskiego do wolnomyślnych rewolucjonistów, wyrażona w "Biesach".

Pachnie farba drukarń w których ujrzały światło dzienne tomy "Mein Kampf" i "Mitów XX wieku" Rosenberga. Nie wolno mi szukać aury tej zbrodni w mrocznych zakamarkach, obskurnych szynkach dziewiętnastowiecznego Petersburga, "Szigalewszczyzny" - drugiego stopnia programu Raskolnikowa, nie potrafię interpretować przy pomocy "politycznych i społecznych stosunków Rosji z czasów Aleksandra II".

Pomiędzy Dostojewskim i nami jest czas, w którym "nowe słowo" Raskolnikowa stało się ciałem, a straszliwy bełkot Wierchowieńskiego doczekał się realizacji. Mogę powtórzyć - poprawiając tylko odmianę gramatyczną - tamte słowa: "...każdy człowiek pilnował drugiego i miał obowiązek denuncjować go. (...) ...Cyceronowi odcięto język, Kopernikowi wykłuto oczy, Szekspira kamieniami zarzucono".

Czas "nadludzi", krwi lanej "...jak wodospad, jak szampan", za którą "wieńczą na Kapitolu i zwą potem dobroczyńcą ludzkości", owych "dreszczy" Szigalewa. "Mogłoby się to siać tematem nowego opowiadania - natomiast niniejsze nasze opowiadanie jest skończone" - dopisał do epilogu "Zbrodni i kary" Dostojewski, przewidując reinkarnację moralną swego bohatera. Ale Raskolnikow wrócił z katorgi, przeczytał książkę Szigalewa i spotkał się z Wierchowieńskim. Już nie obowiązywała doktryna Littre... Opowiadanie nie jest więc skończone. Ściślej: - trzeba je czytać na nowo.

- II -

Miałem zamiar porównać "trzy twarze Rodiona Raskolnikowa". Raskolnikowa zmęczonego już w "momencie podniesienia siekiery na Alonę Iwanownę, duszącego się w ciężkim stęchłym powietrzu Rosji Aleksandra II, słabego człowieka szukającego ucieczki przed rzeczywistością, zapatrzonego naiwnie w kuszące wzory historyczne...

Oto Raskolnikow - Stanisława Zaczyka, organicznie wrośnięty - z woli reżysera - w tło swojej epoki, w owe pieśni rozlewne, pijatyki rozpaczliwe, korowód brodatych popów, wąsatych stróży, statecznych lekarzy, wulgarnie krzykliwych prostytutek, rozwichrzonych studentów, światowych i peryferyjnych łajdaków. Na scenie krakowskiego Teatru im. Słowackiego - Raskolnikow popełnia - swoją zbrodnią - moralne samobójstwo. Tak określa go zresztą sam Zaczyk. Idea bezkarności "nadludzi", idea wydumana w rozpaczy, może strachu przed otaczającą zewsząd gangreną społeczną, ponosi klęskę. Szybko przestaje być groźna. Stanowi tylko pouczający przykład upadku człowieka próbującego ślepo, w jednorazowym, szaleńczym porywie podnieść rękę na ustalony porządek rzeczy. Ręka musi opaść bo źle była wymierzona, trafiła nie w "porządek rzeczy" ale przypadkowo wybraną jednostkę. Spowodowała pospolitą zbrodnię zamiast buntu. Od tego momentu kompromituje się natychmiast teoria i jej samotny wyznawca. Dalsza droga prowadzi prosto - do jeszcze jednego nagłego porywu. Do przyznania się.

"Zbrodnia i kara" Bronisława Dąbrowskiego sprawia wrażenie przedrewolucyjnego prologu. Zgęszcza obraz Rosji na rozstajnych drogach, zagubionego moralnie społeczeństwa, atmosfery beznadziejności i rozpaczy. To rzeczywiście przytłacza. Jest tu obecny Dostojewski - uważny obserwator swojej epoki, malarz jej kolorytu, mrocznego kłębowiska zwierzęcych charakterów. Ale nie ma - zagubionego wśród bezbłędnie rosyjskich akcesoriów - Dostojewskiego-intelektualisty, poszukującego syntez "dwoistości" człowieka (o których pisał Andre Gide), budującego racje swoich bohaterów z ustawicznego pojedynku myśli. Oglądamy galerię staroświeckich portretów. Trochę sytuacyjnych, rodzajowych obrazów. Pozostajemy obojętni...

Ten sarn świat, tę samą aurę wskrzesił w Katowicach Józef Wyszomirski. Jego spektakl wg. radzieckiej inscenizacji był jeszcze skrupulatniejszy. Może nie tyle w rysunku "rosyjskości", ile w dokładnym adaptowaniu powieści, z epilogiem włącznie. (Zresztą głęboko niesprawiedliwymi wydają mi się zabiegi niektórych krytyków, podkreślających rzekomą "samodzielność" krakowskiej inscenizacji w stosunku do przedstawienia Teatru im. Wyspiańskiego w Katowicach.

Oprócz skorzystania z powieściowego przekładu Czesława Jastrzębiec-Kozłowskiego, trochę tylko odmiennego montażu sytuacji, opuszczenia epilogu i złocenia haraczu "nowoczesności" w postaci sceny snu Raskolnikowa czy banalnych pomysłów czytania listu "na dwa głosy" - Dąbrowski skonstruował swoją "Zbrodnię i karę" identycznie z inscenizacją radziecką wykorzystaną przez Wyszomirskiego. Proponuję sprawdzić, trzymając obydwa egzemplarze w ręku!

Obszarpany, wynędzniały Raskolnikow - Józefa Zbiróga. Rozgorączkowany histeryk. Zabił i nie ma spokoju. Miota się. Szamoce. Spala się wewnętrznie. Tego Raskolnikowa nie przytłacza otaczający świat, ale osaczają wyrzuty sumienia, potężniejące poczucie winy.

To wielkie, naiwne dziecko. Rzuca na szalę swój temperament, próbuje nim torować sobie drogę. Wykrzykuje lub trawi zdyszanym szeptem coraz wątlejsze racje. Boi się, nerwy odmawiają posłuszeństwa więc przegrywa pojedynek z Porfirym. A teoria? Spektakl Wyszomirskiego nie daje sprecyzowanej jasno odpowiedzi: Co było najpierw? Ideowy program "nadczłowieka" czy zbrodnia? Może chłopak chciał odbić się po prostu od poziomu etycznego drobnej kanalii - Łużyna i wielkiej - Swidrygajłowa, poszukać sobie racji wyższych, wewnętrznie usprawiedliwiających, nadających rangę filozoficzną ordynarnemu przestępstwu? Może uchwycił się - jak tonący brzytwy - przypomnianego mu przez Porfirego artykuliku? Zresztą i tak nie ważne. Raskolnikow wychodzi na przód sceny, klęka twarzą do widowni, krzyczy: "To ja zabiłem Alonę Iwanownę! Zabiłem aby ograbić!" Jeśli nawet teoria stanowiła pierwotny bodziec zbrodni, Raskolnikow odrzuca go. Pragnie być - w naszych oczach - zwykłym zbrodniarzem. Oddychamy z ulgą. Przewód zamknięty...

W Krakowie i Katowicach pamiętano, że Dostojewski był wielkim pisarzem rosyjskim z XIX wieku. zachłyśnięto się "dostojewszczyzną" pojętą - w ostatecznym rachunku - najbanalniej, jako ponure, epatujące niezwykłością, zaskakującymi kontrastami malowidło. Taka egzotyka "nieodgadnionej duszy Wschodu". Zawijasy charakterów. Błyszczące gorączka oczy. Róże wyrastające na bagnach. Nieoczekiwanie a dobrotliwie wysuwane żądła. Wielka matnia. A zatem Porfiry - główny partner Raskolnikowa; wcielony demon, przerażający podskórną niesamowitością (wręcz wspaniały "Eugeniusz Fulde" w Krakowie) lub przebiegły, zimny pająk - sadysta (bardzo ciekawy choć chwilami nierówny aktorsko Zbysław Jankowiak w Katowicach).

Powiada zachwycony krakowską inscenizacją Zygmunt Greń: "dziwaczne, oddalone groźne miasto w którym dzieją się sprawy, ambicje, tęsknoty i beznadziejne usiłowania o jakich nie śniło się filozofom". Rozrywki z Porfirym. Można ich zresztą interpretować - i nie będzie to herezją wobec intelektualnych konstrukcji prozy Dostojewskiego - jako swoiste symbole wewnętrznych rozterek Raskolnikowa, chwilowe wcielenia jego wątpliwości, obaw, domysłów.

Chyba na pewno - w zamyśle reżyserskim - takim wcieleniem ma być "człowiek spod ziemi" - prawie metafizyczny cień Raskolnikowa dręczący go we śnie i na jawie. Inscenizacja gdańska eksponuje i rozbudowuje tę epizodyczną postać z powieści (nie ma jej zresztą tylko w spektaklu katowickim). "Człowiek spod ziemi" pomaga wprawdzie skutecznie w "uzupełnianiu" przedstawienia dreszczykiem ekspresjonistycznych niesamowitości (ciekawy scenicznie choć wyraźnie efekciarski sen Raskolnikowa). Nie sądzę jednak, aby pomagało to w czymkolwiek intelektualnej wymowie spektaklu... Inscenizacja Zygmunta Hübnera skupia się świadomie na tej właśnie warstwie "Zbrodni i kary". Hübnera nie interesuje wcale dziewiętnastowieczny Petersburg, zależność Raskolnikowa od epoki i mistyczne intencje kierujące piórem Dostojewskiego. To jest par excelence świeckie, laickie odczytanie "Zbrodni i kary". Nie staje ono "twarz w twarz z Biblią, z Ewangelią z Bogiem." Stanowi prolog i komentarz do dnia dzisiejszego, do czasów, w których słowo "nadczłowiek" może wzbudzić jedynie współczesne reminiscencje. Dla mnie osobiście - także Prolog do równie laickiego i współczesnego odczytania "Biesów" (może zresztą Hübner zechce pójść w ślady Alberta Camusa?). Swoim stosunkiem do postaci Raskolnikowa - Hübner przypomina lekarza. Diagnoza, że racje intelektualne, teoretyczne stanowią jedyną przyczynę zbrodni określa wymiar inscenizacji. Eliminuje się wszystko (lub prawie wszystko) co mogłoby diagnozę zaciemnić, odwrócić od niej uwagę. Pozostaje pacjent - Raskolnikow. Inscenizacja ma wypunktować - upraszczam - podstawowe pytania: skąd się wzięły te racje? Czy są dostatecznie żywotne, zakorzenione aby wytrzymać próbę sumienia i rozgrywkę przeciw obowiązującym normom społecznym, prawu, państwu? Po to pojawia się Porfiry - nie demon i nie sadysta.

Mądry, wypalony z uczuć na korzyść mózgu cynik. "Artysta" traktujący naturę ludzką jako instrument do gry. (Odmienna od krakowskiej interpretacji Fuldego ale równie wstrząsająca, wspaniała kreacja Tadeusza Gwiazdowskiego).

Jeśli zatem odliczyć wspomniane już surrealistyczne przygrywki i niektóre zbędne "wzbogacenia" Dostojewskiego Kalką - kształt inscenizacji gdańskiej utrzymuje się suchy i surowy. Sprowadzony do dwóch, wzajemnie zachodzących na siebie pojedynków: Raskolnikowa z samym sobą i Raskolnikowa z Porfirym. Nie wchodzi w grę wzruszenie widowni, fascynacja fabułą. Idzie o intelektualną prowokację, posianie niepokoju. O niemal kliniczne obnażenie procesu wylęgu idei, w myśl której zbrodnia zaczyna być "...już nie obłędem lecz właśnie zdrowym sensem, prawie obowiązkiem, a w każdym razie szlachetnym protestem". Ta idea dopiero pączkuje, pozornie ponosi klęskę, ale Hübner wie czego chce, obstawiając znakami zapytania końcową kapitulację Raskolnikowa. Jest w tym bliski ironicznym moralitetom Brechta, przewrotnemu cynizmowi Dürenmatta. Całej agresywnej sztuce współczesnej - że wspomnę tylko "Rashomona" Kurosawy - znęcającej się nad konsumpcyjnie nastawionym widzem. Bowiem "...Dostojewski nie jest urzędnikiem propagandy, lecz wielkim artystą, i to wielkim artystą walki, dynamiczności. Jego teza walczy z antytezą, jak dwóch zapaśników o równych siłach. Dostojewski nie jest takim bezradnym retorem, u którego teza od samego początku mówi same mądrości, a antyteza same głupstwa. U Dostojewskiego teza z antytezą zawarte są w śmiertelnym, równosilnym pojedynku. Publicystyka czy dydaktyka, choćby najwznioślejsza, nigdy u Dostojewskiego nie zamąci artystycznego obrazu, a więc i obrazu napięcia walki i równości sił zapaśników. Może dlatego tak wielu ludzi sądzi, że Dostojewski chciał powiedzieć: tak jest, zabijaj. (St. Mackiewicz).

Raskolnikowa gra Edmund Fetting. Proponuje twarz na wskroś współczesną. Twarz zbuntowanego intelektualisty ale chyba również i rozchwianego chłopaka próbującego zmierzyć się - w pojedynkę - ze społeczeństwem. Ten Raskolnikow gardzi ludźmi. Nie kryje się z wyniosłym dystansem. Znudzonym głosem, nonszalancko wyjaśnia swoje poglądy.

W niemal biologicznej - miejscami - pogardzie i drapieżnym przyczajeniu, wyczuwalnym skrywaniu większości myśli, zarysowuje się jeszcze jedna twarz. Totalisty, którego czas dopiero nadejdzie. Przyszłego, "intelektualnego" komendanta lagru czy naukowca prowadzącego eksperymenty z żywymi ludźmi. Ci wokół, ten poczciwy Razumichin - mogą jutro znaleźć się pod ścianą. Pierwszy - oczywiście - powędrowałby tam Porfiry, jedyny równorzędny partner. Porfiry odnajdujący słabe punkty Raskolnikowa, dlatego znienawidzony szczególnie i zaciekle.

Raskolnikow - zbuntowany intelektualista, Raskolnikow - rozchwiany chłopak, Raskolnikow - zalążek totalisty... Gdzieś, między wspólnymi rysami tych twarzy ociera się Fetting o wielką syntezę psychologiczną współczesnych "ślepych uliczek", rozdroży etycznych jednostki. I z każdej twarzy trzeba coś wziąć, aby odpowiedzieć na pytanie: "Jak TO się zaczyna? Gdzie są granice między buntem a zbrodnią?" Fetting nie ma zamiaru pomagać widowni w odpowiedzi. To czy swój wewnętrzny pojedynek "tezy i antytezy", prawie oschle, bez sugestii, retuszów. Osaczony przez Porfirego, staje się coraz przebieglejszy, wraca "do środka", taktyczną kapitulację przygotowuje z rozmysłem. Do końca pozostaje przerażająco ludzki, bliski i zrozumiały w odruchach, reakcjach. Każe sobie współczuć. (Tym - szczególnie - wyprowadza z równowagi, już po opadnięciu kurtyny). Zanim skapituluje w labiryncie drzwi, bo jedne tylko otworzyć może usłużnie Porfiry - rzuca widowni wyzwanie.

Pusta scena, rusztowanie z wysokim pomostem, tym samym gdzie zginęła Alona Iwanowna a Porfiry przeprowadził decydującą rozgrywkę (dla Romana Szydłowskiego - bodajże "dziwaczne", dla mnie - znakomite rozwiązanie scenograficzne Ali Bunscha). Raskolnikow "żegna się" z widownią. Chwila nagłego spojrzenia na twarze po drugiej stronie rampy. Oczy czujne, pełne napięcia i gotowości, wyzywające. Tak nie patrzy "przegrany człowiek". Tak zapowiada się: - To był dopiero początek! Ja do was wrócę... Dopowiedzmy: Bo - w jakiejś cząstce - macie mnie w sobie. Porfiry wygrał... Na jak długo?

IV

Podobno Hübner "zubożył" Dostojewskiego. Podobno jedyna droga, jedyny klucz do Raskolnikowa to - nazywając rzecz po imieniu - naturalistyczna ikonografia. Pietyzm dla gąszcza wątków, galerii postaci, wielki monumentalny spektakl ilustrujący powieść niczem Andriolli "Pana Tadeusza"... Podobno trzeba postępować z Dostojewskim na scenie tak samo, jak postępowało się dotąd z Gorkim, Czechowem, Ostrowskim.

Pozwalam sobie odszyfrować tendencyjnie powyższe wskazania z niektórych recenzji. Sprzeczność opinii wokół gdańskiej "Zbrodni i kary" zarysowuje wyraźnie kierunek dyskusji o współczesnym teatrze "intelektualnym". Wiadomo o co komu chodzi... Inscenizacja Zygmunta Hübnera stanowi istotny papierek lakmusowy. Hübner nie lubi bardzo składać "programowych deklaracji", odczuliśmy już to, próbując naciągnąć go kiedyś na "programowy" wywiad dla "Współczesności". "Zbrodnia i kara" jest jednak dosyć klarowną deklaracją. Teatru prowokacji myślowej. "Bluźnierczej" samodzielności wobec najbardziej uświęconych arcydzieł literatury. Konfrontacji z dniem dzisiejszym jako kryterium podstawowego. Osobiście - głosem zdenerwowanego, wyprowadzonego z równowagi "Zbrodnią i karą" widza - pozwalam sobie opowiedzieć się za taką deklaracją.

FIODOR DOSTOJEWSKI - "ZBRODNIA l KARA"

- spektakl TEATRU IM. JULIUSZA SŁOWACKIEGO W KRAKOWIE - adaptacja, inscenizacja i reżyseria BRONISŁAW DĄBROWSKI - scenografia ANDRZEJ CYBULSKI - w rolach głównych - STANISŁAW ZACZYK (Raskolnikow). HALINA ZACZYK (Sonia), EUGENIUSZ FULDE (Porfiry), RYSZARD PIETRUSKI Razumichin), EUGENIUSZ SOLARSKI (Marmieładow), MARIA GELLA (matka Raskolnikowa), MAŁGORZATA DARECKA - RENATA FIAŁKOWSKA - (Awdotia, siostra Raskolnikowa) Władysław Woźniak (Swidrygajłow) i inni.

- Spektakl TEATRU IM. STANISŁAWA WYSPIAŃSKIEGO W KATOWICACH - adaptacja A. S. RADZIŃSKI - reżyseria - JÓZEF WYSZOMIRSKI - scenografia - WIESŁAW LANGE - w rolach głównych: JÓZEF ZBIRÓG (Raskolnikow) KRZESISŁAWA DUBIEL (Sonia), ZBYSŁAW JANKOWIAK (Porfiry), LUDWIK PACZYŃSKI (Razumichin) PIOTR PŁOŃSKI (Marmieładow), JANINA MORSKA (matka Raskolnikowa), ZOFIA WICIŃSKA (Awdotia, siostra Raskolnikowa), WACŁAW ZASTRZEŻYŃSKI (Swidrygajłow) i inni.

- Spektakl TEATRU "WYBRZEŻE" W GDAŃSKU - adaptacja, inscenizacja i reżyseria ZYGMUNT HÜBNER - scenografia: ALI BUNSCH - w rolach głównych: EDMUND FETTING (Raskolnikow), TERESA KACZYŃSKA (Sonia), TADEUSZ GWIAZDOWSKI (Porfiry), ZBIGNIEW BOGDAŃSKI (Razumichin), WIESŁAW OCHMAŃSKI (Zamiotow), KAZIMIERZ TALARCZYK (Marmieładow), JÓZEF SKWIERCZYŃSKI (Człowiek spod ziemi) i inni.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji