Artykuły

"Bałkański szpieg" i łódzkie nieporozumienie

Tak złego przedstawienia dawno nie oglądałam!

Przepraszam. że już na początku zamieszczam ocenę, co w porządnej recenzji zdarzać się nie powinno, ale muszę dać upust emocjom, aby w miarą spokojnie przystąpić do omówienia przedstawienia "Bałkańskiego szpiega" Duśana Kovacevića w Teatrze Nowym. Zacznijmy od dramatu. Jego bohater Ilja to współczesny jugosłowiański obywatel. Te określenia "współczesny'' i "obywatel" są ważne, bo sytuują Ilję w warunkach powojennej Europy, ściślej w tej jej części, do której zawędrował socjalizm, z wciąż powtarzającymi się okresami "błędów i wypaczeń'', ciągłą weryfikacją i zmianą kierunków polityki, niepewnością stanu istniejącego.

Ilja jest "zwyczajnym szarym człowiekiem", jak sam o sobie mówi, a jest to określenie które rozumiemy doskonale, kryje się pod nim przeciętność myśli, czynów i potrzeb, ale nawet ta przeciętność, a może ona przede wszystkim, wymaga minimum komfortu - poczucia bezpieczeństwa. A tego warunki, w których przyszło żyć Ilji nie zapewniają. Ze swojej dość typowej młodości (pobyt w więzieniu w 1946 r.) wyciągnął również typowe, dla swojej mentalności "szarego człowieka", wnioski. Raz ukarany za nienadążanie za zmianami, za nieumiejętność dostosowania swoich poglądów do nowo zaistniałych, gwoli zapewnienia sobie spokoju "idzie i duchem czasu". Lecz nie jest to jego świadomy wybór. Działa na zasadzie psa Pawłowa, które mu zakodowano kiedyś system zachowań mających go uchronić przed batem. Nie jest człowiekiem myślącym logicznie, jest mechanizmem reagującym na czerwone światełko, puszczające w ruch taśmę z nagraną DOKTRYNA. A taśma tkwi w nim, w Ilji.

I tu dramat Kovscevića wchodzi na tereny historiozofii. Warunki historyczne nie istnieją obiektywnie. Nie tylko są przez ludzi tworzone, ale i ludzi tworzą. Nawet jeśli mijają, pozostawiają swoje osierocone wytwory i doktryną miast mózgu i poczuciem prawomyślności miast kręgosłupa.

Tyle o idei "Bałkańskiego szpiega", idei zaiste interesującej, myśli na miarę Mrożka z jego najlepszego okresu.

W zamyśle "Bałkański szpieg" jest groteską, gdzie realizm z komedii wynaturza się do postaci groźnego absurdu. Ta groteska jest czytelna choć w tym kształcie literackim niepotrzebnie gubi swoją wagę. Żywcem "z życia wzięty" materiał - kłopoty i zaopatrzeniem, z otrzymaniem pracy czy mieszkania, przytaczane z porozumiewawczym przymrużeniem oka - "wiemy o co chodzi" - slogany rodem ze sklepowego ogonka. Cały ten literacko nie opracowany, a wygłaszany z rozrzutną obfitością stek komunałów, to "perskie oko" w stronę publiczności robi z dramatu mieszankę dosyć niesmaczną i tanio grającą na pozaartystycznych emocjach widowni. Być może dodaje to dramatowi pikanterii, ale raczej tej w złym guście i pozbawia go skutecznie ostrości groteski.

Realizm jest w grotesce niewątpliwie konieczny, lecz służebny. Ale oczywiście nie realizm rozumiany jako aktualne realia, z kłopotami ze zdobyciem żarówki włącznie, nie doraźna publicystyka. Niestety, realizacja "Bałkańskiego szpiega" w Teatrze Nowym poszła w tym kierunku. Akcenty położono właśnie na owe "znaczące" kwestie, na owe "społeczne bolączki''.

Wszystko złożone zostało na barki aktorów. Jakiejś konkretnej i scalającej myśli reżysera mimo najlepszych chęci dostrzec nie sposób. Reżysera tam po prostu nie było, choć jego nazwisko figuruje w programie. A aktorzy? Ci dali popis kompletnego braku intuicji.

Jest w dramacie materiał na dobrą rolę - rolę Ilji - szaleńca - ofiary historii doprowadzającego się, czy raczej doprowadzonego, do samounicestwienia. Rolę powierzono Wojciechowi Pilarskiemu a on rozwinął przed nami cały wachlarz tanich sztuczek z niepotrzebnym obniżaniem głosu w momentach zdenerwowania, w czym wtórował mu Bogusław Mach (brat Ilji), z gorączkowym niby - obłędnym a w rzeczywistości pustym treściowo miotaniem najpierw własną osoba a później krzesłem z przywiązanym doń Lokatorem.

Najlogiczniej jeszcze uzasadniały swoją obecność na scenie panie - Wanda Chwiałkowska i Krystyna Tolewska - na szczęście nie starające się zbytnio efekciarstwo i zachowujące nieco dyscypliny i logiki, szczególnie w mówieniu tekstu. Pozostali sprawiali wrażenie jakby przypadkiem weszli na scenę.

To chybione aktorstwo zastanawia. Na pewno wielka tu wina reżysera, już nie tylko jako twórcy całości przedstawienia (bo za braki w tej sferze wyłącznie on ponosi odpowiedzialność), ale jako przewodnika aktorów, wyznaczającego im podstawowe choćby zadania. Te zadania nie zostały określone i stąd to, co oglądamy na scenie, nieodparcie przypomina rozpacz tonącego czepiającego się brzytwy. Lecz jednocześnie pojawia się pytanie - Czy aktorzy, którzy nie są przecież debiutantami i spędzili w teatrze kawał czasu, mają prawo do takiej bezradności? A może to nie bezradność, ale żart. jeden wielki ogólny żart. kpiny i zabawa na scenie? Tylko w takim razie ktoś się tu bawi czyimś kosztem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji