Kolacja w godzinach nadliczbowych
Założyciel i dyrektor krakowskiego Teatru STU, Krzysztof Jasiński, zrezygnował z utrzymywania etatowego zespołu aktorskiego i rozpoczął bardzo efektowną działalność menażerską, angażując do współpracy czołowych polskich aktorów. Pojawiające się tu i ówdzie tendencje do przeprowadzania zasadniczych zmian w strukturach organizacyjnych teatrów i do tworzenia impresariatów, rzekomo bardziej operatywnych i samofinansujących się /?/, wynikają - najogólniej rzecz traktując - z katastrofalnej sytuacji gospodarczej kraju. Z tych samych powodów niektórzy decydenci uporczywie od kilkunastu już lat dążą do ograniczenia wydatków na kulturę. W efekcie takich poczynań aktorzy zostali poniekąd zmuszeni do podejmowania dodatkowych zajęć, bowiem teatry macierzyste nie są w stanie zapewnić im godziwego wynagrodzenia. Wypada w tym miejscu zapytać, czy rzeczywiście nie stać nas na podniesienie na odpowiedni poziom wynagrodzeń dla kilku zaledwie tysięcy ludzi teatru, skoro wydajemy krocie na utrzymanie deficytowych przedsiębiorstw produkcyjnych, zatrudniających o wiele więcej personelu? Pozostawmy jednak ten temat ludziom biegłym w sztuce gospodarowania finansami, a zajmijmy się sztuką teatru.
W grudniu 1988 r. Teatr STU dał premierę "Kolacji na cztery ręce", sztuki napisanej w 1984 r. przez zachodnioniemieckiego publicystę i historyka sztuki - Paula Barza. Akcja - jeżeli tym mianem możemy nazwać nader skromny zbiorek zdarzeń - ograniczona została do rozmowy J.F.Handla /Jan Nowicki/ z J.S. Bachem /Jerzy Bińczycki/, jaka w rzeczywistości historycznej nigdy nie miała miejsca. Dwom wielkim kompozytorom usługiwał nieco przekorny "człowiek do wszystkiego", osobisty sekretarz Handla, J.K. Schmidt /Jan Peszek/. Spektakl wyreżyserował dyrektor teatru, Krzysztof Jasiński. Głównym bohaterem przedstawienia jest... tytułowa "Kolacja" - wyszukane menu ułożył znany czytelnikom "Przekroju" ekspert kulinarny, Jan Kalkowski. Aktorzy podczas spektaklu spożywają wystawione w odpowiednio spreparowanych pudłach klawesynowych najprzeróżniejsze, egzotyczne wspaniałości, przyrządzone przez prowadzącego krakowski Klub Aktora znawcę przedmiotu, Franciszka Skibińskiego. Walą więc ludziska popatrzeć i wzrok przynajmniej nacieszyć - wiadomo, kryzys! Ale to jeszcze nie wszystko. W cudowny sposób zapalają się na scenie prawdziwe świeczki żywym płomieniem /co, ze względu na przepisy, ppoż., byłoby nie do pomyślenia w Teatrze im.J.Słowackiego czy w Starym/. Bardzo efektownie prezentują się kostiumy uszyte starannie, bez uproszczeń i uwspółcześnień, wedle wskazań osiemnastowiecznej mody /scenografia Zofii de Ines-Lewczuk/. Słowem jest co oglądać.
Trochę gorzej przedstawia się sprawa, gdy idzie o wartość literacką tekstu. Owszem, nie brak tam dowcipu, uszczypliwości i felietonistycznego polotu, ale w sumie jest to tekst o niczym, zaś proponowana przez autora zabawa słowem - nie zawsze najwyższego lotu, np.:
HANDEL? Jak się pan miewa, panie Pach?
BACH: Całkiem dobrze, panie Handel.
Na szczęście aktorzy potrafili wkomponować ten mało wybredny żart w temperamenty granych postaci, a podając go z subtelną nonszalancją i smacznym dystansem, uczynili bardziej strawnym. Tak to dzięki wspaniałej grze aktorów tekst stał się pretekstem. Zaś kapitalne wręcz wrażenie wywołała beztekstowa etiuda, w której Nowicki i Bińczycki przy pomocy sztućców i naczyń stołowych wykonali z towarzyszeniem muzyki odtwarzanej z magnetofonu mini-koncert na perkusję i klawesyn /opracowanie muzyczne Joanny Wnuk-Nazarowej/.
Jednakże to brawurowo zagrane przedstawienie zaczęło być w pewnym momencie nużące, zabrakło bowiem założenia interpretacyjnego, zabrakło pointy, wszystko pozostało w sferze żartu. A przecież, mając do dyspozycji rewelacyjny tercet wirtuozów gry scenicznej, można było pokusić się o coś więcej. Dokonuje się wszak na scenie bezpośrednia konfrontacja charakterologiczna zróżnicowanych i niebanalnych osobowości artystycznych? agresywny, pewny siebie, nieustannie ironizujący Handel-Nowicki usiłuje wykpić dobrodusznego, nieco ociężałego prowincjusza, Bacha-Bińczyckiego. Okazuje się jednak,że Bach wcale nie jest bezbronny - jego niewzruszony spokój ducha z wolna przytłacza ekscentrycznego Handla. Ale nie zostało to wyraźnie odzwierciedlone w semantyce spektaklu.
Ani widz, ani recenzent, oceniając spektakl, nie dostrzegają zazwyczaj związku między tym co dzieje się aktualnie na scenie, a rzeczywistością pozasceniczną. Tymczasem nie jest bez znaczenia fakt, że aktor podejmując się dodatkowych obowiązków artystycznych poza swoim teatrem, gra w danym dniu trzecie już z kolei przedstawienie. Bardzo wówczas łatwo o dekoncentrację uwagi i utratę - bodaj na moment - precyzji wykonawczej. Nawet najlepszym mogą się z tego powodu zdarzyć mniej lub bardziej zauważalne potknięcia. Tak było i w przypadku "Kolacji na cztery ręce" /początek spektaklu o g.22/.
Typowym objawem zmęczenia aktora jest osłabiona wyrazistość artykulacyjna i skłonność do stosowania uproszczeń?
nie lubię oper - zam. nie lubię opery /J.Bińczycki/
nie est - zam. nie jest /J.Nowicki/
pochlebń - zam. pochlebnie /J.Bińczycki/
i ja jeszcze - zam. i jak jeszcze /J.Nowicki/
wdaje mi się - zam.. wydaje mi się /J.Bińczycki/
wszysko - zam. wszystko /J.Nowicki/
Tego rodzaju niedociągnięcia mogą być również swoistym produktem ubocznym aktorskiego rysowania postaci. Powolny, ociężały, znużony kłopotami dnia codziennego, a jednocześnie jakby ogłuszony i speszony swobodnym nad wyraz zachowaniem się Handla, Bach-Bińczycki miał poniekąd prawo być powściągliwym w ekspresji słownej. Jan Nowicki zaproponował z kolei postać błyskotliwą i pełną animuszu, zatem tekst podawał ostro, bez celebracji, co niekiedy, zwłaszcza w chwili przyśpieszenia tempa mowy, powodowało przeskoki artykulacyjne.
Dążenie aktora do wyrazistości postaci wywołuje nadmiernie dosadny sposób wypowiadania tekstu, charakteryzujący się zdynamizowaniem akcentów emocjonalnych i skłaniający do nieoczekiwanego stosowania wymowy łącznej lub rozłącznej:
takaich ogarniała pobożność /J.Nowicki/
aleja stawiam im czoła /J.Nowicki/
kapi talna zabawa /J.Peszek/
kata strofa zam. katastrofa /J.Nowicki/
Tu wyłania się problem wykraczający poza sferę językoznawczą. Język służy wprawdzie ludziom do porozumiewania się między sobą, jest aktem społecznej komunikacji, jest systemem określonych jakościowo znaków, ale jest jednocześnie brzmieniowym odzwierciedleniem napięć emocjonalnych jednostki. Takie czy inne wykorzystanie muzycznych walorów mowy /przebiegi intonacyjne i agogiczne, rytm, dynamika/ wynika z cech charakterologicznych i z aktualnego stanu psychofizycznego osoby mówiącej oraz ze zmiennych relacji zachodzących między mówiącym a otoczeniem. Aktu mowy, będącego wykładnikiem wielowymiarowych i wielokierunkowych powiązań, nie można ograniczać do kodyfikacji lingwistycznych. Aktor musi mieć zatem możliwość stosunkowo swobodnej interpretacji, ograniczonej jednakowoż czytelnością działań aktorskich; dla aktora ważniejsza jest wyrazistość emocji niż prezentacja czystej normy językowej. Trudno jest więc wyrokować, czy odstępstwo jest zamierzone, czy przypadkowe i czy zaproponowany przez aktora, kształt fonetyczny danego słowa, zwrotu lub wyrażenia wynika z potrzeby ekspresji, czy też z nie staranności lub po prostu z nieznajomości prawideł. W "Kolacji na cztery ręce" wystąpili aktorzy renomowani i doświadczeni, proponowane przez nich deformacje w najmniejszym stopniu nie zakłócały odbioru, nie zniekształcały znaczeń. Były jakby naturalną konsekwencją charakterystyk postaci, funkcjonowały w kontekście zdarzeń scenicznych i stanowiły harmonijne uzupełnienie pozasłownych środków ekspresji. Niemniej dało się zauważyć sporadycznie występującą niejednolitość koartykulacyjną w realizacji śródwyrazowych upodobnień pod względem dźwięczności:
krfi /J.Nowicki/ i krwi /J.Peszek/, a także upodobnień pod względem stopnia zwarcia: Jan Nowicki
w wyrazie "insynuacja" utrzymywał przedniojęzykowo-zębowe zwarcie głoski "n", natomiast J. Bińczycki stosował upodobnienie również między wyrazami, wymawiając słowa "ten smak" jako "tę smak".
Znaczący to sygnał, że najwyższy już czas na aktualizację norm polskiej wymowy scenicznej i nie tylko zresztą scenicznej. Bo chociaż niekonsekwencje i niedokładności artykulacyjne występowały w omawianym przedstawieniu sporadycznie, były mało istotnymi "wypadkami przy pracy" i nie wpływały w znaczącym stopniu na ogólny poziom artystyczny spektaklu, to jednak potwierdziły konieczność energicznego przeciwdziałania nadmiernej liberalizacji językowej panującej obecnie w życiu,szkole i na scenie.