Artykuły

Czwarty Piłat Paradowskiego

Możn jak Jerzy Bober, mieć po dziurki w nosie rozbuchanej mody na adaptowanie prozy na scenę. W przypadku dzieł wybitnych prowadzi to zawsze do okaleczenia oryginału, rzadko do osiągnięcia równie wysokiej jakości.

Można wybrzydzać na spektakle objazdowe, wożone po różnych teatrach przez tego samego reżysera, z gotowymi dekoracjami i gotową taśmą. Tarnów kupił już kilka takich przedstawień - żadne nie stało się wydarzeniem, nie kształtowało w sposób szczególny charakteru tej sceny.

Można też od biedy zapomnieć o zaszłościach i pierwowzorach, spojrzeć czystym okiem na twór teatralny.

Piotr Paradowski przywiózł do Tarnowa "Poncjusza Piłata, piątego procuratora Judei", swoją adaptację fragmentu "Mistrza i Małgorzaty" Michała Bułhakowa. Zawitał wprost z "Bagateli" z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza, z funkcjonalną scenografią i dobrymi kostiumami Kazimierza Wiśniaka. Krakowska edycja "Piłata" była trzecią z kolei - i niezbyt udaną. Podstawowy zarzut: nuda.

Mają jednak spektakle objazdowe swoją dobrą stronę - umożliwiają reżyserowi korygowanie poważnych nawet błędów, praktyczne analizowanie przyczyn porażek. Paradowski nie przespał krakowskiej wpadki, czwarte wydanie, "Piłata" jest utrzymane w dobrym tempie, zgrabnie zmontowane, zwarte. Nudy ani śladu. Widać natomiast efekty solidnej pracy z zespołem. Spektakl jest dobrze i dość równo zagrany, a w kilku przypadkach Paradowski sprawił teatromanom z Tarnowa miłą niespodziankę. Czysta teatralnie i pomysłowa inscenizacja dopełnia listę pozytywów. Dotyczą one jednak tylko formalnej strony widowiska.

Bo zdarzenie artystyczne zaaranżowane w Tarnowie przez Paradowskiego mimo wszystko wydarzeniem nie jest, z dwóch zasadniczych powodów. Jeden obciąża konto twórcy scenariusza, drugi twórcy intrygi scenicznej - w sumie jest to konto Piotra Paradowskiego.

Fragment powieści poddany zabiegom adaptacyjnym to rzeczywiście jakby odrębne dziełko - jest to jednak odrębność bardziej formalna niż tycząca istoty utworu. Stąd widz oglądający działania postaci, pozbawiony szansy poznania przyczyn tych działań, jest po prostu dezorientowany i karmiony strawą nie mającą z kuchnią Bułhakowa zbyt wiele wspólnego. Odwieczny jak Bóg Szatan nie zjawia się przecież w postaci Wolanda po to, by podyskutować o Jezusie z redaktorem miesięcznika literackiego i miernym poetą, nie ucina głowy Berliozowi dla głupiego a makabrycznego kawału. Jest wielowiekowym mędrcem i najwyższym magiem wyobraźni, jego pojawienie się w metropolii naszego stulecia i zawierucha, jaką sprawia, mają ścisły związek z załamaniem Paradowskiego twórczym mistrza, są formą odsieczy idącej w sukurs zdławionej sztuce przeciwko koteriom literackiego światka, sprzedajności pseudosztuki, cwaniactwu i kołtunerii. Ale widz teatralny nie ma o tym najmniejszego pojęcia, raczony zdarzeniowymi dziwadłarni i "gładką" retoryką.

Interesujący nas fragment jest subtelnym, magicznym splotem obrazów z groteskowej rzeczywistości 30-tych lat XX wieku w Moskwie i koturnowych lat 30-tych X wieku w Judei.

Ta misternie utkana jedność w zderzeniu nie jest do przełożenia na jązyk pudełkowego teatru. Miękko poddaje się prawom sceny sekwencje z Judei. I to by wystarczyło, wszak problemy tam niebagatelne: władza a wolność, tchórzostwo i oportunizm a wierność prawdzie z wszelkimi konsekwencjami. Kluczową sytuacją jest tu rozmowa rzymskiego namiestnika Piłata z Wędrownym filozofem Jeszuą, która wstrząsa rutynowanym dygnitarzem dzięki prostocie i oczywistości prawd głoszonych przez włóczęgę oraz przez uwikłanie własnej woli w administracyjne zależności. Waga tej sceny ma ciążyć na dalszym rozwoju postaci i zdarzeń.

W tarnowskim przedstawieniu tak się nie dzieje, sytuacja pobrzmiewa fałszem za sprawą obu postaci. Paweł Korombel (Piłat) fascynuje ze sceny wyrazistością i precyzją środków aktorskich, trudno mu cokolwiek zarzucić. Poza jednym - młodością. Z tego to banalnego powodu scena nie wypaliła. Odjęto Piłatowi dziesiątki lat przeżyć i doświadczeń, odjęto gorycz długotrwałej władzy. Nie darmo (autor precyzuje tę postać: "mężczyzna dojrzały". Nie jest to przecież zwyczajowy opis bohatera, czy mało znacząca wskazówka obsadowa. To istotny walor postaci.

Wiesław Sokołowski (Jeszua) ma cenny dar sceniczny: jest aktorem, któremu się wierzy. To i warunki zewnętrzne zapowiadały. Piotr Paradowski, zgodnie zresztą z intencją Bułhakowa, odjął Jezusowi wszystko, co boskie, zrobił to jednak zbyt mechanicznie. Nie ma więc Wszechwładnego i Wszechwiedzącego, który z miłości do zbłąkanej ludzkości sam siebie skazuje na męczeństwo i poniżenie. Gdy odchodzi Bóg i idea, pozostaje płaczliwy człeczyna, opowiadający naiwne baje o dobroci wszystkich ludzi i o społeczeństwach bez władzy. Ot, nieszkodliwa utopia człowieka słabego, któremu nie pozostaje nic innego, jak irracjonalna wiara we wspaniałe jutro. Brakuje poataci siły przekazu, charyzmy. Zamiast spotkania starego dygnitarza z wybrańcem-ideologiem, spotyka się znerwicowany młokos na stołku z płaczliwym nieudacznikiem.

W sumie czwarty "Piłat" Paradowskiego jest robotą teatralną, na którą patrzy się z przyjemnością, by po wyjściu z teatru mieć jednak pewne wątpliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji