Artykuły

Kolacja na cztery ręce Paula Barza

Tak naprawdę nie spotkali się nigdy. Handel skutecznie unikał po temu okazji. Bach przez całe życie starał się je stwarzać. Urodzili się w tym samym roku, tworzyli muzykę, byli rodakami. Ich geniusz porównywano i przeciwstawiano już za życia obu kompozytorów. Nie da się ukryć, że odmiennie ich wynagradzano. Nie byli sobie obojętni. Nie mogli nie znać swoich utworów. Dlaczego się nie spotkali? Co mieliby sobie do powiedzenia? Jak wyglądałoby powitanie skromnego kantora z Lipska, obarczonego dwadzieściorgiem dzieci i najlepiej opłacanego muzyka swojej epoki, bywalca królewskich salonów smakosza i bohatera licznych skandali.

Kiedy ogląda się "Kolację na cztery ręce" trudno uwierzyć, że tę sztukę napisał debiutant, nie mający przedtem bezpośredniego kontaktu ze sceną. Po Paulu Barzu, zachodnioniemieckim publicyście i krytyku szuki można się było raczej spodziewać udramatyzowanego historycznego wywodu, tymczasem jego "komedia w trzech scenach" poza fotograficzną precyzją, imponującą znajomością epoki i licznymi dowodami naukowej erudycji, jest przede wszyskoim wspaniałym tworzywem teatralnym. Nie chodzi tu bowiem o konflikt racji, obiektywnych wartości, przebranych w peruki i kostiumy. Mniej ważą na ostatecznym efekcie autentyczne szczegóły biografii. W sztuce Barza spotykają się nie tylko dwaj geniusze muzyki, nie tylko dwa poglądy na sztukę i sens tworzenia, ale przede wszystkim dwie, potężne osobowości. Każda z nich wtopiona w swoją charakterologiczną szczególność i niepowtarzalność - od pierwszej chwili elektryzuje i prowokuje tę drugą, odmienną i przez to intrygującą. Pojedynek osobowości - nie racji - a wiec wszystko w tej sztuce zależy od aktorów. "Kolacja na cztery ręce" podobnie jak zupełnie odmienny tematycznie "Garderobiany" Harwooda - stwarzają okazję do zaprezentowania teatru "in statu nascendi", powrotu do źródeł pierwotnego oczarowania sceną. A na początku był aktor, jeden z nas, podobny, ale oddzielony od widowni kostiumem, charakteryzacją i magiczną wręcz umiejętnością stania się kimś innym.

Jerzy Trela w roli Jana Krzysztofa Schmida zapowiada wydarzenie, które nigdy nie miało miejsca. W salonie mającym przypominać apartamenty lipskiego Hotelu Turyńskiego spotykają się dzięki Paulowi Barzowi J.S. Bach i J.F. Handel, ale także dwaj aktorzy: Roman Wilhelmi i Janusz Gajos. Ci z Państwa, którzy w sylwestrowy wieczór wybiorą "Kolację na cztery ręce" nie będą rozczarowani ani serwowanymi "daniami", ani towarzystwem, w jakim spędzą ostatnie godziny starego roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji