Artykuły

Abramow i Bogusławski na bydgoskiej scenie

Teatr Polski w Bydgoszczy (Scena Kameralna): DERBY W PAŁACU Jarosława Abramowa. Reżyseria: Wiesław Rudzki, scenografia: Jerzy Moskal. Premiera 13 V 1984 Teatr Polski w Bydgoszczy: SZKOŁA OBMOWY Wojciecha Bogusławskiego. Reżyseria: Marek Okopiński, scenografia: Wiesław Lange, muzyka: Józef Klimanek. Premiera 16 VI 1984

Po dwóch kolejnych listopadowych wieczorach w teatrze w Bydgoszczy, opisanych przez kolegę redakcyjnego Janusza Majcherka w drugim numerze z tego roku, wybrałam się tu ponownie w środku czerwca. Majcherek obserwacje swoje zakończył pytaniem, co myśleć o fakcie, że dwa - jego zdaniem - dobre przedstawienia nie mają widzów i trafiają w pustkę. Ciekawiło mnie, co zastanę tym razem.

Trafiłam na wręcz listopadową pogodę. Zimno i deszcz. Pierwszy wieczór spędzam w Teatrze Kameralnym na Derbach w pałacu Jarosława Abramowa w reżyserii Wiesława Rudzkiego i scenografii Jerzego Moskala. Na sali jeszcze mniej osób niż za bytności Majcherka. Może dwadzieścia, może trochę więcej, ale jak to młodzież - skupiła się głównie w ostatnich rzędach, wprost strach, że spektakl się nie odbędzie. Ani dyrektor teatru, ani reżyser nie tłumaczą mi zwyczajowo, że to wyjątkowy wypadek. Choć w telewizji konkurencyjny mecz międzynarodowy a i termin czerwcowy nie przypada na pełnię sezonu.

Oglądam więc Derby w osiemnaście lat po warszawskiej prapremierze (Teatr Polski, 1 VI 1966, reżyseria Ludwika Rene, scenografia Otto Axera), w bardzo nie sprzyjających warunkach, groźnych zwłaszcza dla komedii, tak przecież zależnej od reakcji widzów. To niewątpliwie zamącą mój sąd. Nie wiem np., czy pewne rażące mnie przerysowania ról obciążają młodego reżysera, który nie potrafi utrzymać aktorów w odpowiednich ryzach, czy też tłumaczyć je mam naturalną (choć dla krytyka zdrożną) chęcią dotarcia za wszelką cenę do zdziesiątkowanych widzów i zabawienia ich mimo wszystko.

Lubię i cenię komedie Abramowa. Między innymi za to, że nigdy nie przekraczają granic tzw. dobrego smaku i nawet w dialogu pod budką z piwem wiele prawd potrafią przekazać bez niepotrzebnych a tak przez innych autorów nadużywanych drastyczności. Abramow w swych spostrzeżeniach socjologiczno-obyczajowych jest z reguły trafny, choć nieco przewrotny, właśnie ta nieuchwytna granica między nutą serio a cienką ironią autora bawi nas celniej niż niejedna dosadnie podana anegdota. Żart Abramowa jest zawsze kulturalny, nawet jeśli jest bardzo gorzki. Być może dlatego - wbrew pozorom - sztuki Abramowa nie są łatwe w realizacji. W dodatku w Derbach część akcji dzieje się na jawie, część w podświadomości czy śnie głównego bohatera. Tego rozróżnienia trochę mi było brak w bydgoskiej inscenizacji, choć role Karbota (Kazimierz Miranowicz) i Alicji (Małgorzata Ozimek) niewątpliwie korzystnie się wyróżniają.

Dwór i pałac mają w naszej literaturze bogatą tradycję. W teatrze również. Wspomnijmy choćby Przepióreczką Żeromskiego, Odwiedziny Kruczkowskiego czy Dom nad Narwią Rymkiewicza, nie mówiąc już o klasycznej komedii, z Fredrowską na czele, z reguły rozgrywanej w sielskim, szlacheckim dworku. Dwór symbolizuje zatem ciągłość naszej tradycji i kultury, stanowiąc zarazem punkt odniesienia do zmian zachodzących w osobowości czy zwyczajach bohaterów. Niestety, na scenie bydgoskiej wnętrze zabytkowego pałacu, (porównywanego w tekście Abramowa z Łańcutem czy Nieborowem, od razu kojarzy się raczej ze współcześnie wybudowanym stylizowanym zajazdem. Stąd efekt główny - zderzenie świetnych tradycji z bezceremonialnością nowego stylu życia - dużo na tym stracił. Zwłaszcza że główni nosiciele "pańskich tradycji", w tym wypadku hrabiowski kamerdyner Józef (Bohdan Czechak) oraz przedwojenny kawalerzysta Makar (Zbigniew Szpecht), równie prostacko piją jak zwykli murarze. A przecież Abramów kazał im wychylać tego szampana wydobytego z hrabiowskiej piwniczki dla uczczenia wizyty dawnego pana tego domu, przybywającego na ojcowiznę po długich emigracyjnych latach. Scena ta powinna więc zasadniczo różnić się od poprzedzającej ją murarskiej libacji. Ma to swoją wymowę i sens.

Szczegóły? Być może, ale wydają mi się istotne dla percepcji tej komedii, zwłaszcza że takich przykładów można by wymienić więcej. W spektaklu bydgoskim dopiero finał wyjaśnia główny zamysł reżysera (kolejne ekipy zarządzających pałacem wraz z wystrojem wnętrza zmieniają charakter obiektu, doprowadzając go w końcu do kompletnej ruiny), ale przecież dla tej jednej nieskomplikowanej bądź co bądź myśli szkoda mimo wszystko finezyjnego tekstu Abramowa.

Na marginesie: niepokoić może prawidłowość przypominania - pod hasłem uczczenia 40-lecia - głośnych pozycji z tego okresu i zubożania ich w aktualnych inscenizacjach. (Jaskrawym tego przykładem była dla mnie np. telewizyjna wersja Nocnej opowieści Krzysztofa Choińskiego, wysłana w dodatku na międzynarodową arenę festiwalu Złotej Pragi!) I nasza przeszłość bardziej była złożona niż to obecne inscenizacje młodych reżyserów pokazują, i współczesność też chyba traci na takich jednoznacznych odczytaniach dawnych bestsellerów.

Przyznaję jednak, że skrzecząca a raczej dudniąca rzeczywistość zakłócała tok mego myślenia. To autentyczny deszcz wtórował bydgoskiemu spektaklowi (autor splótł go z burzą) i jego grube krople padały na scenę. Oniemiałam. Dyrektor Alojzy Nowak znany jest w środowisku teatralnym jako dobry gospodarz i sprawny organizator. Czyżby stan techniczny teatru, który niedawno objął przekraczał jego w tej dziedzinie możliwości? O ile pamiętam, scena kameralna w Bydgoszczy wymagała remontu już za kadencji obydwóch poprzednich dyrektorów. Awarie techniczne w czasie spektaklu Derbów (między innymi zbyt szybko zapuszczona kurtyna, niszcząca efekt schodzącej z portretu Czarnej Damy) potwierdzałyby, że tak zwana baza wymaga tu znacznego doinwestowania. I pustą widownię tłumaczyć można tym, że publiczność bydgoska znając dobrze stan swojej sceny nie odwiedza jej w dni deszczowe. A że dni takich w naszym klimacie mamy sporo, zarówno w listopadzie jak i w czerwcu, stąd stałe niedobory na widowni...

Następnego wieczoru rozpogodziło się i z satysfakcją obserwowałam zajeżdżające przed Teatr Polski taksówki. Czyżby działała jednak stara magia premiery? (Derby w pałacu miały premierę mniej więcej miesiąc wcześniej!) Widownia okazała się pełna i odświętna, spektakl zakończyły wręcz owacyjne brawa. Odetchnęłam, skoro jednak i takich przeżyć dostarcza nam jeszcze współczesny prowincjonalny teatr. Zwłaszcza że po wczorajszych doświadczeniach, kojarzących się chwilami raczej z perypetiami amatorów, zobaczyłam przedstawienie co się zowie fachowe, dopracowane do najdrobniejszego szczegółu, cieszące oko i ucho widza.

Była to Szkoła obmowy Wojciecha Bogusławskiego, przerobiona przez ojca sceny narodowej z angielskiej komedii Ryszarda B. Sheridana (prawdopodobnie z niemieckiego tekstu) w reżyserii Marka Okopińskiego i scenografii Wiesława Langego z muzyką Józefa Klimanka. Bogusławski wystawił ją po raz pierwszy 17 stycznia 1793 r. Tekst szybko, w ciągu dziesięciu dni i nocy napisany, poprawiony własną ręką króla, spotkał się z żywym przyjęciem publiczności. Bawił celnością społecznej satyry i świetnością aktorskiego zespołu, z Agnieszką Truskolaską, Kazimierzem Owsińskim, Karolem Świerzawskim i samym Bogusławskim na czele.

Okopiński nie dysponował niestety aż takim ansamblem. Toteż postawił na zespołowość, nie zaniedbując jednak drobiazgowego opracowania każdej postaci. Postarał się o to, by wszystkie były w miarę charakterystyczne i różniły się między sobą, poczynając od pomysłowej prezentacji bohaterów aż po finałowe kuplety. Inaczej kłaniał się więc doktor Recepta (Piotr Milnerowicz), inaczej wierszopis Ramota (wyrazisty Michał Breitenwald), szczerze bawiła nas Wydrzyźnialska Magdaleny Kusińskiej, ale prym wiedli - jak przystało - starosta Gdyralski w wykonaniu Romana Metzlera i jego lekkomyślna żona Dorymena, wdzięcznie i z temperamentem zagrana przez Krystynę Bartkiewicz. Cześnika Bogackiego - jedynego noszącego się z polska, bez peruki, za to z sumiastym wąsem - zagrał Kazimierz Kurek, jego dwóch synowców, obłudnika Karola - Roman Gramziński, i młodszego Walerego, hulakę o złotym sercu - Jacek Mąka (na prapremierze grał go Bogusławski).

Skłonność do plotek, obmowy i uszczypliwości z biegiem lat w naszym narodzie nie osłabła, a ostatnio jakby nawet wzajemna niechęć wyraźnie się zaogniła. Trafnie sięgnął zatem Okopiński po ten zapomniany dziś tekścik i szczęśliwie skusiła go rodzima adaptacja a nie angielski oryginał. Dodatkowo bawiły nas bowiem smaczki językowe, zwłaszcza że reżyser zadbał o wyraźną wymowę i dobre ich podawanie. Wszystko to dało wdzięczne pole także dla inwencji scenografa, który tłem uczynił zmieniające się sztychy starej Warszawy a miejscem akcji - kolejne saloniki. Niezawodny mistrz Lange ubrał zatem tę poczciwą staropolską ramotkę w odmładzającą ją i zdobiącą szatkę, wspierając myśl reżysera własnym dowcipem i kunsztem. Myślę, że takich pięknych kostiumów i tylu kolorów dawno Bydgoszcz na scenie nie oglądała.

Gościnny tandem dwóch znanych artystów przywrócił mi wiarę, że nawet w skromnych warunkach można przygotować spektakl, który daje satysfakcję obu stronom: grającym na scenie i oglądającym z widowni. Choć trzeba przyznać, że wskrzeszenie nie grywanej pozycji klasycznej na pewno nie było łatwe i trudno zgadnąć, jak długo potrwa zainteresowanie nią widowni. Niemniej, żywiołowe brawa towarzyszące finałowym kupletom (słowa Waldemara Jasińskiego) mogą tu być dobrą wróżbą. Lekkość, wdzięk, humor i wyczucie stylu - to główne zalety tej miłej i szlachetnej w zamyśle komedii. Choć licho - i doświadczenie - kusi sprawdzić, ile osób oglądać ją będzie już w miesiąc po premierze...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji