Artykuły

Pani Bed.

"Czuć w niej jeszcze prowincję - zapisał Sewer, czyli Ignacy Maciejewski, w roku 1896 myśli "szykowca" patrzącego przez lornetę na Dziunię, bohaterkę powieści "U progu sztuki" - lecz jaki wdzięk w ruchach, co za przepyszny głos i ładna: oczy, usta, marmurowy biust..."

Mógłby ją pokazać we Lwowie, a potem wziąć do Krakowa, gdy na niego przyjdzie czas.

- Byłabyś moją postacią, przeze mnie stworzoną, mogłabyś być wielką, ale wtedy, gdybym ja cię zrobił" - dodał "szybowiec", który trochę się po świecie włóczył, trochę kochał, więcej nudził, aż nagle został odtrącony przez prowincjonalną aktoreczkę.

Dla czytelników powieści Sewera drukowanej w "Gazecie Lwowskiej" nie było tajemnicą kogo autor opisał jako wykwintnego, ale zmanierowanego panicza. Ani dlaczego tak złośliwie.

W konflikcie między Idalią i Tadeuszem Pawlikowskimi Sewer stanął, jak wiele domów krakowskich, po stronie porzuconej żony.

Bowiem w rzeczywistości prowincjonalna aktoreczka nie odtrąciła "szykowca", a ten - przywiózł ją do Krakowa.

Poznać się musieli latem 1893, najprawdopodobniej w Warszawie. Tadeusz Pawlikowski był żonaty od pięciu lat z Idalią Kotarbińską i szykował się właśnie do objęcia nowego teatru w Krakowie. Konstancja Bednarzewska miała za sobą lat dwadzieścia siedem, debiut i krótkotrwałe małżeństwo. Po Sewerynie Bednarzewskim zostało jej tylko nazwisko. Do Warszawy zjechała z Petersburga z trupą Kazimierza Kamieńskiego.

Debiutowała w Petersburgu 27 października 1892 roku rolą Heleny w "Panu Jowialskim".

Debiut nieszczególny, w sali nieakustycznej, ze złą widocznością, z 495 miejscami na jednym poziomie. "Pan Jowialski" - choć wystawiony starannie, nie podobał się, ale pani Konstancja Bednarzewska "wyszła z tej próby zwycięsko, grała bardzo ładnie, we właściwym tonie, a nawet stylowym stroju". Ton recenzji, który z niewielkimi zmianami powtarza się przez cały okres jej kariery.

W trupie Kamińskiego zaliczana była do sił drugorzędnych drugoplanowych, choć przyznano, że "przy pracy rozpoczynająca dopiero karierę artystyczną pani Bednarzewska, może z czasem zając wcale pokaźne miejsce wśród aktorek lepszych teatrów".

I dodano, że do tego "potrzeba czasu, pracy i obycia ze sceną".

Lepsze teatry to był - Lwów, Kraków, Warszawa, poza tym można było jeździć po prowincji.

Trafiła do Krakowa. "Trudny, na niesłuszne szykany, narażony nowicjat aktorski" pani Konstancji Bednarzewskiej zakończył dyrektor nowego teatru na placu św. Ducha - Tadeusz Pawlikowski. Zaangażował ją, oferując pensję równą gaży jej poprzedniego dyrektora: 100 florenów miesięcznie, nie licząc dodatków za występ.

Na początku sezonu nie grała zbyt wiele, albo też nie zauważana była przez krytykę. Uroczyste otwarcie teatru nastąpiło w końcu października 1893 roku. W dniach tych "Czas" donosił o epidemii cholery azjatyckiej w niezbyt odległych miejscowościach. Z 56 osób przebywających ogółem na leczeniu, dnia 19 października wyzdrowiało 21, a 7 umarło.

W listopadzie zastąpiła pannę Trapszównę, ale "zalety, jakie p. Bednarzewska okazała w "Ślubach" były jak się okazało głównie negatywnej natury: nie wniosła ona do roli tych naiwnych akcentów właściwych" chorej rywalce. W grudniu wypadła blado, w styczniu wyglądała ładnie i miała chwile szczęśliwe, szczególnie w drugim akcie. Na przedstawieniu tego grudniowego wieczoru, a dawano "Wesele Figara", dowiedziała się, że na dwie godziny przed rozpoczęciem spektaklu "we własnym mieszkaniu" przy ulicy Basztowej artystka panna Aniela Wyrwiczówna zamordowana została przez Michała Chądzyńskiego, który "po dokonaniu haniebnego czynu odebrał sobie życie".

"Motywa zbrodni i jej szczegóły opowiadane były w tysięcznych wersyach; sam fakt nie ulegał wątpliwości". Panna Wyrwiczówna postrzelone miała lewe ciemię, mózg rozerwany, kula wyszła w okolicy oka. U Chądzyńskiego na biurku znaleziono książkę "Śmierć" Dąbrowskiego i rolę z "Watażki" Urbańskiego, w którym to dramacie "kochanek i kochanka w końcu tracą życie".

W kilka dni później Bednarzewska zagrała zamiast zamordowanej główną rolę w komedii "Małżeństwo Apel" Kazimierza Zalewskiego.

- "O ile wiemy - pisał recenzent krakowskiego "Czasu" - komedya wczorajsza wystawioną była wśród warunków najgorszych, bo szereg prób przerwany został przez tragiczny wypadek, rozstrajający nie tylko artystów, ale wyrywający teatrowi artystkę, na której spoczywało główne prawie w sztuce zadanie. A jednak przedstawienie "Apflów" należało do zupełnie dobrych; panna Bednarzewska, podejmując się trudnej roli i wykonywując ją tak sumiennie, a w niektórych ustępach nawet tak dobrze, dowiodła, że dziś użytecztniejszą jest, niż kiedykolwiek, i że użyteczność jej wzrastać będzie coraz bardziej".

Pod koniec stycznia wystawiono też krwawy dramat "Watażka".

W maju tego roku Bednarzewska nagrała w komedii Bałuckiego, oklaskiwano ją niezwykle, bo rozeszła się wiadomość, że Kraków widzi ją po raz ostatni. Przy okazji podsumowano jej karierę na deskach sceny krakowskiej, stwierdzając, że była użyteczna, zwłaszcza, że "jak słusznie powiada pewien dowcipny krytyk francuski: " la beaute au theatre c'est les trois ąuarts du talent - l'autre ąuart n'est pas si difficile a acąuerir", co się tłumaczy "piękność w teatrze - to trzy czwarte powodzenia, a pozostałą czwartą łatwo uzyskać".

Niewykluczone, że już wtedy w Krakowie mówiono o obrazie moralności, skandalu publicznym i despekcie dla miasta. W maju brat Idalii Pawlikowskiej Eustachy Kotarbiński, buchalter, spoliczkował reżysera Lubicza, zamieszanego w sprawy dyrektora. Pawlikowski odebrał reżyserię Lubiczowi i drugiemu szwagrowi Józefowi Kotarbińskiemu. Nie wiadomo kiedy przeprowadził się z Krupniczej od Idalii do rodziców na plac Kleparski. Nie należy jednak zbyt mocno wierzyć, jak się wydaje, stwierdzeniu Ludwika Solskiego, że Konstancja, która była "żywym wcieleniem goethowskiego des ewig weibliechen" wkroczyła w życie dyrektora, gdy małżeństwo jego uległo już rozbiciu. Solski, we wspomnieniach po latach, winę przypisuje Lucynie, energicznej żonie Józefa Kotarbińskiego, wobec której bratowa Idalia miała być "nazbyt uległa".

Komisja Teatralna zaprotestowała przeciwko pobytowi Konstancji Bednarzewskiej na scenie teatru krakowskiego. Tadeusz Pawlikowski podniósł jej pensję do 180 florenów miesięcznie, a Solski dodaje w swoich wspomnieniach, że "mimo jej oporu" obsadził ją w głównej roli. Jakiej? Nie udało się ustalić.

Jednakże we wrześniu 1894 roku "Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne" w kronice ze Lwowa zaznaczyło, że w personelu nie zaszły żadne zmiany - z wyjątkiem, że zaangażowano p. Bednarzewską z teatru krakowskiego.

Tadeusz Pawlikowski pisał do Lwowa: "Jutrzejszy cały wieczór będę duszą przy Tobie, gdy Ty będziesz na scenie. A rano przed naszym ołtarzem Chrystusa w kościele Maryackim zmówię za Ciebie modlitwę".

W grudniu nie przyjechał błyskawicznym: "...nie mogę się ani na dzień jeden wydalić, bo taki jest w teatrze ferment, że wszystko by się znów rozsypało".

W kwietniu następnego roku napisał: "Akcja przeciwko mnie wśród aktorów, w prasie, w Komisji jest w całej pełni. Wyrządzam więc naszemu społeczeństwu szkodę, tracąc dla niego własny majątek i własne szczęście".

Szczęście wróciło do Krakowa po trzech latach. Z początkiem września 1896 ze Lwowa donieśli, że dramat wrócił już z Krynicy "kędy sezonu do najlepszych zaliczyć nie było można, zwłaszcza wobec pogłosek o szkarlatynie i odrze, panujących w tem uzdrowisku", dramat bez zmian z małymi wyjątkami: ubyła pani Bednarzewska.

Wróciła do Krakowa we wrześniu. W październiku Gabriela Zapolska, także aktorka krakowska, napisała do Ludwika Szczepańskiego: "W teatrze rozpoczęło się królowanie pani Bed. Wszystkie sztuki, cały repertuar ma na celu wydobycie na jaw jej jedynie. My stanowimy przystawki".

Innego zdania był Solski, który dodaje do swojego portreciku "pani Koci", iż co rzadko w teatrze się zdarza, "zarówno wówczas, jak i przez dalsze dwadzieścia lat pożycia z Pawlikowskim nie dała nikomu odczuć swego wyjątkowego stanowiska wobec dyrektora".

Prawda musiała leżeć pośrodku, skoro Zapolska napisała o bohaterce romansu "...co dzień na afiszu, mimo niechęci publiczności", a Solski twierdził, że wszyscy niemal "zaczęli dla niej chodzić do teatru".

A pani Bednarzewska "gra co dzień i coraz więcej się rozpościera". Grała Ludwikę w "Intrydze i miłości", Ofelię, w "Andrei" Sardou dostała rolę po Antoninie Hoffman. W grudniu występowała w "Igraszkach trafu i miłości", ale krótko, gdyż "Sztuki Marivaux nie grają, bo się pokazało, że ta pani nie umie wykwintnie mówić na scenie, co gorzej Pomian (Irena Solska), okazało się, pobije ją z kretesem".

"Grała jak amatorka" - napisała w liście Zapolska, dodając, że grała rolę, która ponoć być miała dla samej Zapolskiej przeznaczona.

Ale w recenzji przyznała: "Pani Bednarzewska ma jedną wielką zaletę na scenie. Ma - prostotę. Jest szczerą, prostą, spokojną" i zauważyła nawet "duży nakład pracy i chęci dobre" scenicznej rywalki.

W sztuce "Dla szczęścia", którą teatr wystawił po przybyciu Stanisława Przybyszewskiego do Krakowa, inną rolę - Olgi, zabrała jej Siennicka. Bednarzewska grała Helenę, a autor w marcowym numerze krakowskiego "Życia" wyraził parę słów jak najgłębszej wdzięczności i szczerego uznania dla gry wszystkich artystów, wyszczególniając, że "była jednakowoż scena w początku drugiego aktu, w której gra p. Solskiego i p. Bednarzewskiej wzniosła się na wyżyny... - to nie była gra, ale cała, rzeczywiście przeżyta w duszy z całą siłą uczucia groza i ból".

Wiadomo już było, że Pawlikowski z Krakowa odchodzi, a teatr po nim obejmie jego były szwagier Józef Kotarbiński.

- "Czyż ona nie czuje - napisała Zapolska do Szczepańskiego - że jej talent to... pieniądze Tadzia, jego dyrektorstwo i dekoracje" Niegościnny i niewdzięczny Kraków pożegnał Tadeusz Pawlikowski na początku lipca 1899 sztuką Słowackiego "Nowa Dejanira".

Przedstawienie "Nowej Dejaniry" było "niepowszednią uroczystością literacką" - zapisał recenzent "Czasu", dodając, że teatr był "zapełniony szczelnie". Konstancja grała Dianę. "Diana - która całą sztukę nie mówi nic - stwierdził dalej krytyk - tylko jedną przepyszną tyradę, w której maluje się, jako istota wyniosła, szlachetna, pełna mocy i godności - miała w interpretacji pani Bednarzewskiej dużo smutnego sentymentu".

Bednarzewska została w Krakowie u Kotarbińskiego z dotychczasową gażą.

W kilka miesięcy później razem z Węgrzynem, Solskimi, Tarasiewiczem, Romanem odeszła do Lwowa gdzie Pawlikowski obejmował dyrekcję teatru miejskiego, wygrywając walkę z Hellerem. Przy okazji podniesiono spór o Tarasiewicza, ucznia (tak jak i podobno Bednarzewska) Józefa Kotarbińskiego z czasów warszawskiej szkoły dramatycznej, życząc bardzo dobrze scenie lwowskiej na której radziby widzieć "zgrupowane najlepsze siły dramatyczne pod kierunkiem tak wykształconego estety, jakim jest p. Pawlikowski, ale..."

We Lwowie przeżyli sześć lat. Zagrała w tym czasie 114 ról, zdobywając miano najpracowitszej aktorki zespołu. Po latach zanotowano jej wdzięk, urok, głęboki liryzm, świetne warunki zewnętrzne. Gorsza od Siemaszkowej, jeśli idzie o technikę i artyzm, przewyższała ją, zdaniem Grzymały-Siedleckiego, w "czarach urody kobiecej". Najlepsza w rolach liryczno-salonowych repertuaru współczesnego otrzymywała przeważnie te, które odpowiadały jej warunkom i możliwościom.

Dianę deklamowała z uczuciem, jako Ofelia była "prześliczna". "Bardzo często zachwycające oko toalety podnoszą artystyczną wartość kreacji" - dodał Pajączkowski, opisując teatr lwowski. "Dla szczęścia" Przybyszewskiego, "Zaczarowane Kolo" Rydla, "Nasi najserdeczniejsi" komedia Sardou, Krysia Drohojowska w opracowaniu "Pana Wołodyjowsiego", "Gioconda" d'Annunzia.

Krytyka oceniała ją różnie. O Małgorzacie w "Fauście" pisano, że była ładna, ujmująca, lecz koncepcja roli - zupełnie chybiona. Jerzy Żuławski w "Krytyce" potrafił napisać: "Bednarzewska była na scenie". - Co do pani Bednarzewskiej - nadpisała jeszcze raz Zapolska - przede wszystkim zaznaczyć muszę, iż uważam ją za artystką pożyteczną, uzdolnioną, pracowitą i to, co Francuzi nazywają adroit (zręczną). Ubrana zawsze stylowo, mająca rolę odpracowaną i wystudjowaną drobiazgowo, trzyma się bardzo dyskretnie w ensemblu, nie wysuwa się na front i rozumie zadanie prawdziwej artystki. Ale.."

Przy okazji dramatu w trzech aktach M. Halbego "Młodość" dodała, że grać ciągle i wszystko jesf szkodliwe dla artyzmu, bo wytwarza monotonię. "Wszak jest tyle młodszych artystek, odpowiednich do tej roli" - stwierdziła, podsumowując występ trzydziestokilkuletniej Bednarzewskiej jako Anulki.

Największy swój sukces sceniczny zawdzięcza Bednarzewska Przybyszewskiemu jako autorowi sztuki "Złote runo" - "Ot, niby zwykłej historyi uwiedzenia żony przyjaciela". Przyznano, że występ Bednarzewskiej był prawdziwą rewelacją głębi i siły uczucia, a "silnie tragiczny ton całej roli, tragiczny, a mimo to umiarkowany, cechował całą rolę Irki, która jest bezwarunkowo najlepszą z ról, dotychczas granych przez panią Bednarzewską na scenie lwowskiej".

Solski wspomina, że ludzie na widowni, a nawet maszyniści podglądający aktorów przez szpary w kulisach płakali na tym wzruszającym dramacie, zawierającym własne, dość świeże reminiscencje przygód autora w mieście Lwowie. Po trzech wieczorach "Złote runo" zdjęto na wniosek Rady Miejskiej, ze względu na protesty przeciwko sztuce o cudzołóstwie i moralnej ohydzie.

Gorzej poszczęściło się aktorce w następnym dramacie Przybyszewskiego - "Śniegu". Obok Adwentowicza, Kamińskiego, "zjawiskowej, poetycznej, mistycznej" Solskiej, Bednarzewska wypadła gorzej, choć cztery razy jako Bronka zmieniała stroje, a wszystkie "były wspaniałe". Spory, dyskusje, referaty w Kółku Literackim przerwała decyzja dyrekcji, sztukę zdjęto z afisza po zaledwie dwóch przestawieniach. Jak doniosła prasa codzienna: "Krok ten, jak się dowiadujemy, tłumaczony jest za kulisami okolicznością, że jedna z artystek, zrażona nieprzychylną oceną jej gry, oddała swoją rolę.

Konflikt między Solską a Bednarzewską ujawnił się jeszcze raz przy obsadzie sztuki Juliusza Germana "Lilith". Dyrektor Pawlikowski wahał się, komu powierzyć główną rolę, tłumacząc, że Bednarzewska ma "wprawdzie dużo szczerego liryzmu i wiele bujnej kobiecości", ale może zabraknąć jej demonicznej siły, natomiast Solska znów "zbyt jest misterna i zbyt prerafaelicką ma sylwetkę".

Wygrała Bednarzewska.

Pawlikowski sprowadził dla niej z Wiednia specjalnie zamówioną rudozłotą perukę i "Lilith" miała szalone powodzenie, nastała nawet moda a la Lilith, a studenci mówili wierszami pochodzącymi z dramatu.

Lwów pożegnała rolą Irki w "Złotym runie". Scena zamieniła się podobno w ogród, rzucano całe stosy bukietów. Role miała nie najtrudniejsze, ale chętnie widziane przez publiczność i sympatyczne - tak podsumowano po latach jej działalność w tym mieście.

Przez najbliższy okres nie mogli znaleźć dla siebie miejsca. Bednarzewska spędziła dwa sezony w Warszawie, jeden w Poznaniu, dwa we Lwowie. Pawlikowski mieszkał na stałe we Lwowie, przez jakiś czas był kierownikiem artystycznym zespołu dramatu w swoim dawnym teatrze reżyserował. Nie wiadomo dokładnie, kiedy uciekła od niego z młodym aktorem do Syrii. W Damaszku długo nie wytrzymała. Wróciła do kraju i do Pawlikowskiego. Prezes galicyjskiego Wydziału Krajowego marszałek Badani mający zwierzchność nad teatrem ukarał "awanturniczą aktorkę" usuwając ją na cały rok ze sceny.

W 1913 r. wrócili razem po kilkunastu latach do Krakowa. Pawlikowski został znowu dyrektorem Teatru Miejskiego. Dwa lata później umarł. W 1928 Konstancja Bednarzewska obchodziła jubileusz trzydziestopięciolecia pracy aktorskiej na deskach scenicznych teatru - "gdziem pierwszy raz cię pocałował" - jak pisał niegdyś w liście ten, którego przeżyła o dwadzieścia pięć lat i który niewątpliwie uczynił z niej aktorkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji