Artykuły

Pamiętnik współczesny

Już dawno nasza telewizja nicze­go tak szumnie nie reklamowała, jak nadanej w ostatni poniedziałek (5.XII.77) sztuki Gogola "Rewizor" i równie dawno część telewizyjnej publiczności nie doznała takiego zawodu. Ale rozbieżność ocen i sądów pomiędzy twórcami i odbiorca­mi zdarza się nieraz, więc nie było­by o czym mówić, gdyby emitowaniu sztuki nie towarzyszyła wypowiedź naczelnego dyrektora Teatru Tele­wizji - Jana Pawła Gawlika. Dy­rektor i współtwórca najciekawsze­go obecnie teatru w Polsce, czyli Starego Teatru w Krakowie (współtwórca obecnej wielkiej passy tego teatru) oraz dyrektor największego (i kto wie, czy nie jednego z najlep­szych na świecie) Teatru, jakim jest Teatr Telewizji Polskiej - Jan Pa­weł Gawlik powiedział przed spektaklem coś, co chyba wymaga rep­liki ze strony widzów. Jestem jed­nym z nich przeto piszę przeciw Gawlikowi, który nazwał przedsta­wienie zrealizowane przez Jerzego Gruzę wzorowym. Tak chyba mó­wił, że jest to, jego zdaniem, wzorowe połączenie sztuki teatru z pewnym poszukiwanym ciągle ideałem wido­wiska telewizyjnego. Jan Paweł Gawlik jest zbyt mądrym człowie­kiem, by upierać się przy jakichś dogmatach artystycznych, więc choć wiem, że będzie on gotów dopu­szczać na scenę telewizyjną także i inne rodzaje spektakli, to jednak fakt, że właśnie ta realizacja tak bardzo podobała się człowiekowi mającemu jednak decydujący wpływ na przyszły kształt tego co zobaczy­my na tej scenie, bardzo mnie zaniepokoił. Sądzę bowiem, że przed­stawienie Jerzego Gruzy jest zaprze­czeniem, wprost idealnym zaprzeczeniem tego, czym powinien być ów wymarzony ideał widowiska teatral­nego w telewizji.

Nie znaczy to, iż myślę wyłącznie źle o tym co zobaczyłem. Gruza do­konał pewnego odkrycia, które moż­na by poddać bardzo głębokiej ana­lizie socjologicznej. Rzecz w tym, iż w naszej tradycji teatralnej tkwiła głęboko zasada pokazywania wszel­kich sztuk pisarzy rosyjskich w pe­wien specyficzny rosyjskopodobny sposób. Gdzieś u podstaw tej zasady tkwiły doświadczenia pewnej wspólnoty cywilizacyjnej i historycznej

w XIX wieku, a także sporo elemen­tów kulturowych, językowych i oby­czajowych zaczerpniętych z szero­kiego pogranicza ogólnie mówiąc polsko-ruskiego w poprzednich epokach. Nie było to zapewne, przypad­kiem, że uznawany za największego Horodniczego Jan Kurnakowicz mó­wił z kresowym akcentem. Nie przypadkowo scenografia dawnych przedstawień była ucharakteryzowana na rosyjskość, której pełną zna­jomość miał w sobie każdy, kto cho­dził do szkół przed pierwszą wojną, której każdy mógł się napatrzeć w podróżach po kresach wschodnich albo po dalekiej Rosji. Twórcy na­wet ostatnich, powojennych przed­stawień odwoływali się choćby pod­świadomie do niewątpliwie istnie­jącego w kraju wyczucia owej rosyjskości. Dawali swym spektaklom ów jakby rosyjski klimat. I chociaż ta dziewiętnastowieczna Rosja daw­no już nie istnieje, "Rewizora" nadal usiłowano grywać z tym muzealnym zapaszkiem. Dlatego nie bardzo było wiadomo czy to jest naprawdę sztuka o wymowie ogólnoludzkiej, czy też podoba się nam egzotyczne widowisko z zamierzchłej epoki.

Nie wiem, czy Gruza tego chciał, ale na to mu wyszło, iż poddał on "Rewizora" swoistemu egzaminowi. Pozbawił utwór egzotycznego klima­tu. Kazał zagrać sztukę tak jakby to mógł uczynić Anglik albo Fran­cuz, któremu z natury rzeczy owe rosyjskie smaczki byłyby nie dostę­pne. To jest to wielkie odkrycie.

Jak wypadł ogólny egzamin? Sądzę, że źle, ale nie dla egzaminowanego, lecz dla egzaminatora. Pozbawiona tego jakby rosyjskiego klimatu sztuka okazała się i mało śmieszna i mało straszna. A przecież taki utwór napisał Gogol. Śmieszny, bar­dzo śmieszny i straszny, bardzo a bardzo straszny. Gogol opowiedział historię banalną i zdarzyć się mo­gącą w każdym miejscu na ziemi i o każdym czasie. W każdej epoce szajki małych hochsztaplerów rzą­dziły małymi społecznościami prowincjonalnymi i drżały przed mityczną, odległą, wszechpotężną władzą. O tym jest "Rewizor", w tej pierwszej warstwie rzecz dosyć po­spolita. Wielkość gogolowskiej przypowieści polega na tym, iż pokazał on, jak bardzo blask mitycznej wła­dzy i strach przed nią mogą ogłupić wielce sprytne grono prowincjonal­nych notabli. Śmiesznych, kiedy się modlą do cara i strasznych, gdy mają wolną rękę wobec swych pod­danych.

Zaś u Gruzy; nie było ani strasznie ani śmiesznie. Było po prostu skocz­nie. Podskakiwali bohaterowie sztu­ki i podskakiwały niemiłosiernie ka­mery telewizyjne. Chwilami dosta­wałem oczopląsu od tego migotania obrazu, niby na "Weselu" Wajdy, skąd chyba pomysł został pożyczony. Ładnie, ale u Wajdy i u Wyspiańskiego "Wesele" toczyło się przy muzyce. Tu wprawdzie brzmiał Szostakowicz, ale ni w pięć ni w dziewięć, boć to kompozytor po­sępny, tragiczny, nie komediowy - a przecież "Rewizor" jest komedią. Cudowną, wesołą komedią, przy któ­rej trzeba drżeć.

Gruza popełnił ten sam błąd co wielu współczesnych reżyserów. Nie zaufał autorom. Postanowił być śmieszniejszy od Gogola. I stary się odwinął. Powiedział: "nie podska­kujcie wy za Gogola, bo on sam wie gdzie, podskoczyć, gdzie rozśmieszyć, a gdzie nastraszyć." I to jest chyba najważniejsze. U Gogola musi być strasznie. Horodniczy nie jest głup­cem, on tylko chwilowo wyszedł na durnia, przez omamienie jakieś, a tak naprawdę jest to pan bardzo groź­ny. Tego właśnie nie zagrał nieste­ty, Łomnicki. Jego Horodniczy dał wielki popis groźnego aktorstwa, ale to był tylko popis, Gogol napisał rolę dla potwora, któremu się nie udało i domaga się teraz współczu­cia, co czyni go śmiesznym i ludz­kim zarazem. Łomnicki ani grozy nie budził, ani współczucia nie żądał. Na scenie zostało samo bogactwo technik aktorskich. W wielu nowo­czesnych sztukach to wystarcza; U Gogola; potrzebny jest zawsze żywy przerażony drań. Właściwie wszyscy aktorzy dali popis techniki. Szli numerami - jak to się mówi. Szarżowali. Bawili się dobrze sami, ale bez nas... wi­dzów.

Jeszcze gorszy grzech popełnił Gruza jako realizator telewizyjny. Dał balet głów. Głów gadających szybko i bez przerwy. Wszyscy tę­sknimy do wartkości przedstawień, bo się one u nas wloką ponad miarę, ale Gruza trochę jednak przesadził z tą ustawicznie zmieniającą się paradą twarzy. To co zapewne zo­stało uznane przez Jana Pawła Gawlika za idealne połączenie tea­tralności i telewizyjności było w od­biorze tak męczące, ze wolałbym powtórnie tego nie oglądać, a już za chińskiego Boga - nie chciałbym wi­dzieć tego jako coś "wzorowego".

Czy w sumie klapa? Nie. Raczej ciekawy eksperyment, choć moim zdaniem nieudany. I jeszcze jedno. Przyjemność zobaczenia plejady na­szych wielkich aktorów, mówiących tekst genialnego pisarza. Dlatego nie tylko grymaszę, ale i dziękuję zara­zem wszystkim twórcom tego przed­stawienia. Był to piękny wieczór, zaś moje krytyczne spostrzeżenia mają raczej teoretyczny charakter, są próbą jakiejś rozmowy o sztuce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji