Powrót do źródeł
Pierwsze wrażenie; szybki ruch kamer dodający akcji przyspieszeń. Sztuka wydaje się jakby krótsza. Fabuła rozwija się błyskawicznie i logicznie. Najpierw przerażenie z powodu niespodziewanego najazdu rewizora. Potem zabiegi, aby zdobyć przychylność przybysza.
Wszyscy bohaterowie w lot pojmują jak powinni postępować. Chlestakow natychmiast akceptuje sprzyjającą dla siebie sytuację. I potrafi ją bez skrupułów wykorzystać. Małomiasteczkowi notable wiedzą, że tylko pieniądz zdoła zażegnać przewidywane niebezpieczeństwo.
Szybko, szybko, bo można przegrać szansę! Kamery ukazują w zbliżeniu ogromne twarze: przerażone, głupie, chytre, zawzięte, tępe... Obraz chwieje się, kamerzysta wykonuje najdziwniejsze figury, prawie zagląda bohaterom do kieszeni. Raz jest z tej strony, to znów, z innej. Nie widać troski o czystość obrazu. Nieważne, że coś przeszkadza, nie liczy się sceneria, miejsce akcji. Tylko aktorzy z losami swych bohaterów.
Mowa o telewizyjnym "Rewizorze" Gruzy z Łomnickim w roli Horodniczego i z Fronczewskim w roli Chlestakowa. Każda telewizyjna premiera wielkiego dramatu jest wydarzeniem. "Rewizor" stał się wydarzeniem niewątpliwym i niezwykłym. Tylu znakomitych aktorów. Żadnych nowych odczytań, żadnych inscenizacyjnych udziwnień. Tylko to szybkie tempo. I ruch, krzyk, zamieszanie... Sama esencja fabuły. Teatr telewizyjny od dawna szuka dla siebie środków wyrazu. Skłania się w stronę kina. Korzysta z dobrodziejstw techniki, tricku, szokujących dziwnością.
Na szczęście co pewien czas przychodzi opamiętanie: teatr to przede wszystkim umiejętności aktorów, to gra. Teatr telewizyjny wraca do źródeł.
Ktoś powiedział, że sztuka Gogola jest trudna do zagrania, bo zbyt dobrze napisana. Istotnie, trudno o większą lapidarność w przedstawieniu konfliktu "Rewizora", w prezentowaniu tylu znakomitych, różniących się od siebie postaci, w zagęszczeniu śmieszności, satyry, głupoty... Przekład Tuwima jeszcze zaostrzył tekst. Żeby to wszystko udźwignąć - trzeba mistrzów.
W tradycji mamy znakomitych Horodniczych i Chlestakowów. Ostatnim z wielkim Horodniczych, jakich widziałem był Kurnakowicz. Świetnych Chlestakowów było więcej. Nie pamiętam być może, grał go również Łomnicki. A tu już widzimy świetnego artystę w roli wymagającej wieku. W roku swego 50-lecia i 30-lecia pracy aktorskiej, telewizyjny Horodniczy Łomnickiego to rewelacja.
Od początku jest to Horodniczy mocny, surowy, nieufny, groźny wobec otoczenia. Wierzymy, że, istotnie przechytrzył największych. Potyka się o nicość, o blagiera, którego sam stworzył. To już nie jest śmieszne - to prawdziwa tragedia.
W finale kamera znów przyspiesza. Wiruje korowód postaci. Oszukany Horodniczy miota się między postaciami komedii. Kiedyś słynne słowa "Z kogo się śmiejecie, z siebie samych się śmiejecie" kierowane były do widowni. W percepcji telewizyjnej brakuje kontaktu. Ale można było zaryzykować. Mamy jeszcze przecież współczesnych Horodniczych, Chlestakowów, Ziemlaników, Dobczyńskich... Sprawa Chlestakowa. Druga wielka rola. Fronczewski najlepszy jest w scenach, gdy mistyfikuje, gdy wierzy w swoją wielkość. Przydaje się tu kabaretowa furia. Na początku wolałbym widzieć biednego, słabego chudzinę.. Komiczną parę tworzą Pszoniak i Jeruzal (Dobczyński i Bobczyński). Inna, równie wyborna para to Anna Seniuk (żona Horodniczego). i Joanna Szczepkowska (córka). Można by długo jeszcze omawiać kunszt aktorski Pyrkosza, Baera, Drzewicza...