Do kogo przyjechał rewizor?
"Uczyń mi pan łaskę - pisał w r. 1835 Mikołaj Gogol do Aleksandra Puszkina - daj jakiś temat, choćby jakąś śmieszną albo nie śmieszną, ale z gruntu rosyjską anegdotą. Ręka mi drży, żeby napisać teraz komedię".
I wielki poeta podsunął Gogolowi anegdotę o francie, który zatrzymawszy się w zajeździe w małym miasteczku i zgrawszy się w karty do cna, wzięty został za rewizora przybywającego z Petersburga incognito. Wszyscy, na czele z horodniczym zabiegają o jego łaski za pomocą łapówek, donosików, umizgów. Cała znakomita galeria większych i mniejszych łajdaków, zwykłych plotkarzy i groźnych dzierżymordów.
19 stycznia 1836 roku w petersburskim Teatrze Aleksandryjskim odbyła się premiera "Rewizora". Zaszczycił ją swą obecnością Mikołaj I, który zadowolony z przedstawienia miał powiedzieć: "Wszystkim się dostało, a mnie najwięcej".
W stolicy imperium zawrzało. Gogol swoją komedią zjednał sobie tyluż entuzjastów, co zagorzałych wrogów. Ci ostatni zarzucali mu najbardziej niecne intencje. "Przykro mi - replikował później pisarz - że nikt nie zauważył uczciwej postaci występującej w mojej sztuce (...) Ta uczciwa, szlachetna postać to (...) śmiech".
Na temat tego śmiechu napisano wiele, że jest sarkastyczny, ironiczny, gorzki, ale także uzdrawiający i oczyszczający. Więc grano "Rewizora" na wiele sposobów. Raz prym wodził horodniczy, Anton Antonowicz Skwoznik Dmuchanowski, kiedy indziej tytułowy - Iwan Aleksandrowicz Chlestakow. Do legend polskiego teatru należy kreacja właśnie horodniczego stworzona w r. 1952 przez Jana Kurnakowicza. A ileż mieliśmy potem świetnych wizerunków gogolowskiego satrapy - Andrzej Szalawski w przedstawieniu Teatru "Wybrzeże" (1970), Marian Cebulski na scenie im. Słowackiego w Krakowie i w tym samym mniej więcej czasie (1973) Mariusz Dmochowski w Narodowym.
Arcykomedia Gogola zawsze daje teatrowi szansę. Miewała słabsze przedstawienia, ale nigdy chyba nie przyniosła klapy. "Nie ma w niej scen lepszych, bo nie ma gorszych; wszystkie są doskonałe". Tak tuż po narodzinach "Rewizora" twierdził krytyk rosyjski Wissarion Bieliński i wszyscy jego różnojęzyczni następcy. Aż po dzień dzisiejszy. Ktoś powie - wiadomo, arcydzieło! Ale ten argument nie wyjaśnia tu wszystkiego. Ileż to razy znakomite utwory znakomitych pisarzy ponosiły na scenie klęskę.
Gogol stworzył w swojej sztuce rodzaj ruchomego zwierciadła. Każdy z nas może w nim odnaleźć sprawy swojego czasu. Jest to oczywiście wizerunek zdeformowany, nawet bardzo, ale przecież rozpoznajemy w nim bliższych i dalszych znajomych.
Echo anegdoty, o którą Puszkina prosił późniejszy autor "Rewizora", powraca do nas z różnych stron. Jakże często. Echem jest "metrampaż" z jednoaktówki Wampiłowa, który zatrzymuje się w hotelu, budząc popłoch, gdyż wszyscy wiedzą, że przyjechał ze stolicy, ale nikt nie potrafi wyjaśnić tajemniczego określenia "metrampaż". Dalekim pogłosem rewizora jest nasz Nikodem Dyzma i ów młody człowiek, o którym parę lat temu było głośno w prasie, co to uzbrojony w sfałszowane dokumenty inspektora odwiedzał oddziały PKS wzniecając tam popłoch niebywały. Tym większy, że na żadnych warunkach nie chciał przystać na "współpracę" z inspekcjonowanymi. Atoli na zakończenie wypada powiedzieć, że - jak wynika z badań W. Panowa z Wołogdy - ani Puszkin, ani też Gogol nie wymyślili anegdoty o rewizorze. Podobno prototypem Chlestakowa był niejaki Płaton Wołkow z Ustiużny. Całą sprawę podsunęło więc samo życie.
Wkrótce Teatr Telewizji przedstawi nam kolejną premierę arcydzieła Gogola w reżyserii Jerzego Gruzy i z udziałem wielu znanych aktorów. Będzie to kolejne spotkanie z jednym z tych, co to potrafili sprzedawać Kolumnę Zygmunta. Przyznam jednak, iż zawsze dużo bardziej bałem się horodniczych. Jeden z nich, niejaki Skwoznik Dmuchanowski, zaprasza nas od lat na spotkania "w celu zakomunikowania (...) arcyniemiłej nowiny: jedzie do nas rewizor!" Tak właśnie zaczyna się sztuka Gogola. A potem, na zakończenie, gdy już jesteśmy bardzo radzi z owych widoków w krzywym zwierciadle, tenże horodniczy rzuca nam na pożegnanie: "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!"