Artykuły

Szewcy

Pro: Puczymorda wdziewa narodowe szatki

"Na teatrze widać może najjaskrawiej dokąd doprowadza proces obniżania poziomu do gustu niewybrednej publiczności, którą się kształci w ten sposób do jeszcze niższych wymagań. (...) Nie ci chodzą do teatru, którzy powinni go zapełniać, nie te talenty aktorskie, prawdziwie artystyczne, zajmować będą stanowiska pierwszych sił teatralnych. Tak to zamiera powoli kulturalna publiczność i prawdziwi artyści sceniczni" - pisał Stanisław Ignacy Witkiewicz w 1931 r. Po 60 latach już tylko krok, zda się, dzieli nas od definitywnego spełnienia się jego prognozy.

Problemy Teatru Dramatycznego, jak też całej polskiej kultury, znalazły w "Szewcach" precyzyjną artystyczną wykładnię. Witkacy przestrzega przed uniformizacją i standaryzacją życia, przed zatracaniem cech indywidualnych jednostki na rzecz ściśle zautomatyzowanej i en masse zaprogramowanej społeczności. Dyskurs, który prowadzą przedstawiciele klasy robotniczej, mieszczaństwa, arystokracji - czasami prześmiewczy, czasami bezwzględny, zwłaszcza gdy wsparty popisem siły - jest znakomitym odzwierciedleniem konfliktów, od jakich i dziś nie jest wolne istnienie samoistne. Indywiduum, czyli jednostka, znowu mamiona przez aktywistów życia politycznego przedwyborczymi j mirażami świetlanej przyszłości. "Najpierw jest człowiek - stara się nam powiedzieć autor - a dopiero później przedstawiciel ludzkości, narodu, społeczeństwa, klasy, czy jakichkolwiek innych abstraktów pojęciowych.

Witkacy pisał "Szewców" siedem lat (1927-34), dając wzorzec logicznej precyzji i jasności wywodu. Filozoficzny język, którym dość nonszalancko posługują się bohaterowie dramatu, jest zaprzeczeniem dzisiejszych niby jasnych, lecz skonwencjonalizowanych i coraz mniej przekonujących publicznych wypowiedzi naszych liderów politycznych.

Reżyser Maciej Prus, któremu "Szewcy" zawdzięczają triumfalny powrót na polskie sceny w 1971 r. (najpierw w Kaliszu, potem w "Ateneum") po raz kolejny udowodnił, że jest to wciąż aktualny dramat polityczny. Utwierdzają nas w tym przekonaniu ciekawie poprowadzone role Krzysztofa Wieczorka (Sajetan Tempe), Macieja Damięckiego i Janusza Witucha (Czeladnicy) oraz Jarosława Gajewskiego (Prokurator Scurvy). Bożena Miller-Małecka rozbudzała samcze oczekiwania jako widliszkowata Księżna Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka. Znakomicie wejście miał też Mirosław Guzowski - Puczymorda, przebrany w narodowe szaty. A że zabrakło Hiper-Robociarza? Nie zawsze ma się to, czego się oczekuje... Takie czasy.

Janusz R. Kowalczyk

Kontra: Finał bez finału

"Szewcy" to obraz końca ludzkości namalowany przez człowieka najbardziej zrozpaczonego i nienawidzącego wszystkich i wszystkiego. Ale właśnie ta nienawiść i rozpacz nadają sztuce przenikliwość i piekielne piętno absolutnej szczerości" - pisał przed laty prof.Jan Błoński. I jeśli taką ocenę przyjąć, podzielaną zresztą przez wielu krytyków uznających "Szewców", za, najlepiej skomponowany, przemyślany i pod wieloma względami proroczy dramat Witkacego - to inscenizacja w Dramatycznym wyda się dziwnie nijaka.

Oto "Szewcy" bywali grani w Polsce w momentach przełomu (i związanego z tym cenzuralnego rozluźnienia). Teraz też przeżywamy wielki, największy przełom. Mamy już za sobą erę komunizmu, rewolucji plebejsko-populistycznej, którą w sztuce uosabiają właśnie tytułowi szewcy. Dość szybko orientują się zresztą, że pod wieloma względami naśladują nieudolnie swoich poprzedników o wyraźnie faszystowskim rodowodzie - Dziarskich Chłopców i zdegenerowanego prokuratora Roberta Scurvy'ego. Do tego momentu wszystko się zgadza, interpretacje reżysera Macieja Prusa są czytelne i sztuka, co prawda w niezbyt błyskotliwym tempie, zmierza do finału. I tu zaczyna się problem. Każdemu teatromanowi finał kojarzy się z pojawieniem się Hiper-Robociarza jako symbolu przyszłej rewolucji - całkowicie odideologizowanej, technokratycznej. (Zauważmy jedynie, że taką wizję rozwoju wypadków zaproponował Witkacy już w 1934 roku). Tymczasem Maciej Prus Hiper-Robociarza jako postać wyeliminował ze sceny całkowicie. Główną rolę w finale spełnia Puczymorda przystrojony w szlachecki kontusz. Tym sposobem, przynajmniej moim zdaniem, finał rozłazi się, rozmywa - na dobrą sprawę nie ma go wcale. I nawet przyjmując, że diagnoza reżysera odnośnie naszej dzisiejszej sytuacji jest trafna (a jest!) - wielki przełom polski jest też nijaki, rozmywa się i rozłazi, nie ma wyraźnie określonego sensu - to jednak można to było przedstawić lepszymi, a przede wszystkim bardziej ekspresyjnymi środkami. Może nie wypada tak doraźnie interpretować sztuki, zwłaszcza, że sam reżyser unika jakiejkolwiek aluzyjności (majster Sajetan wbrew didaskaliom nie ma nawet śladu zarostu), ale nie ma co udawać, że z "Szewców" nagle uleciał cały kontekst, przepraszam za wyrażenie, społeczno-polityczny.

Ten brak ekspresji, nijakość, cechuje w dodatku niemal wszystkich aktorów, z wyjątkiem rozerotyzowanej księżnej Iriny - Bożeny Miller-Małeckiej. A już zupełnym skandalem jest to, że spora część tekstu nie była słyszalna nawet w pierwszych rzędach. Albo więc mnie zawiódł słuch, albo reżysera - ręka.

Jacek Lutomski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji