Artykuły

List z Warszawy. Obok delegacji...

Służbową delegację mam w kieszeni - w poniedziałek czeka mnie konferencja w Warszawie, niestety już o 8 rano. Jadę więc "ekspresem dla panów z teczkami" czyli "Krakusem", ale o całą dobę wcześniej. Przede mną perspektywa wolnej niedzieli w stolicy...

Niemal tuż po wyjściu z peronu wpadam w tłum. Taka już najnowsza warszawska tradycja - chyba pół miasta w każde niedzielne przedpołudnie przychodzi oglądać to, co jesienią będzie dworcem kolejowym, o jakim do niedawna nikomu się w Polsce nie śniło. Osobliwa to promenada - ludzie wytrwale brną po kostki w błocie, podwijają nogawki, pokonują zwały ziemi i wykroty, oglądają, dyskutują. Na potężnych filarach osadzono wszystkie dźwigary dachowe głównej hali. Wyraźnie już rysuje się kształt Dworca Centralnego - inwestycji o pierwszoplanowym znaczeniu dla krajowej komunikacji i stołecznej urbanistyki. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby dostrzec kontury innych obiektów: węzłów komunikacyjnych, przejść dla pieszych, tuneli. Razem z tłumem docieram aż pod Pałac Kultury i Nauki, dopiero tu kończy się ten gigantyczny plac budowy. Dworzec będzie gotowy już za 270 dni, ale... moje "już" - to przecież wolne godziny w Warszawie... Telefon do znajomych? Już słyszę: "No stary, skoro przyjechałeś, to w Polskę pójdziemy drodzy panowie!" Jakoś nie mam ochoty "w Polskę", pędzę więc na Stare Miasto, by wkrótce znów znaleźć się w tłumie. To niechybnie druga połówka Warszawy przyszła osobiście sprawdzić jak dalece posunęła się odbudowa Zamku Królewskiego. Można tu już zwiedzać Bibliotekę Stanisławską - pierwsze w pełni wyposażone wnętrze zamkowe gmachu. Cierpliwie staję w nie kończącej się kolejce...

Już wieczór, wybieram się do teatru. Gdybym zdradził ów szczytny zamiar któremukolwiek z warszawiaków, dowiedziałbym się niechybnie, żem wariat lub skończony fantasta. Zdobycie biletu do warszawskich przybytków Melpomeny w dniu spektaklu możliwe jest bowiem dla zwykłego śmiertelnika wyłącznie przy udziale sił nadprzyrodzonych. Uparłem się jednak, wybierając najpierw "Sprawę Dantona", wystawianą z ogromnym powodzeniem w gruntownie odremontowanym Teatrze Powszechnym. No i pudło. Potem również bez powodzenia kołatałem kolejno do "Narodowego", "Ateneum" i Teatru "Studio", gdzie kasy owszem są otwarte, wszakże w najlepszym wypadku oferują bilety z dziesięciodniowym wyprzedzeniem. Podobnie i w Teatrze Małym, który będąc do niedawna najmłodszą warszawską sceną najmodniejszą. Tu jednak bardziej już powodowany zmęczeniem niż uporem, stanąłem niczym mur przed kasą, oczekując cudu. No, i wyobraźcie sobie, pięć minut przed dzwonkiem stał się cud. "Mam dla pana bilet - usłyszałem głos kasjerki - to ze specjalnej puli dyrektora Hanuszkiewicza". Porwałem swoje szczęście za 40 zł i odprowadzany nienawistnym wzrokiem niedawnych towarzyszy niedoli, pognałem na widownię tego teatru-cacka, zmyślnie urządzonego w podziemiach "Juniora" na Ścianie Wschodniej. Aliści oglądając dobrze zresztą zagrane "Białe małżeństwo" doznawałem uczuć ambiwalentnych. Muszę wyznać, że ta nowa sztuka Różewicza wprowadziła mi sporo zamętu w osobistą ocenę drogi twórczej ulubionego autora. Z jednej strony nadal jestem zakochany w "Kartotece", wciąż świeżej poznawczo, z drugiej zaś - choć nigdy nie byłem purytaninem - "Białe małżeństwo" odebrałem jako swobodną nieco manifestację wyeksploatowanego tematu płci, seksu i obnażonego ciała, tematu rozwijanego z niepokojącą dosadnością słowa...

Nazajutrz uczyniłem oczywiście zadość wymogom służbowej delegacji. Konferencja była pożyteczna i ciekawa, ale - jak każda narada - zdarzały się i jej chwile monotonne, u których to nie bez żalu przeczytałem w stołecznej prasie doskonałe recenzje ze "Sprawy Dantona" z wypunktowaniem reżyserskiego kunsztu Wajdy i znakomitej gry aktorów, zwłaszcza Pszoniaka. Miałem jednak szczęście. Oto przed wyjazdem z Warszawy trafiłem jeszcze na... zamknięty seans "Ziemi obiecanej" - powieści Reymonta przeniesionej na ekran właśnie przez Wajdę. Reymont dostał nagrodę Nobla za "Chłopów", gdyby to ode mnie zależało - Wajdzie przyznałbym Oscara za reżyserię "Ziemi obiecanej", podobnie jak Pszoniakowi za kreację jednej z głównych ról w tym filmie. Pójdę na "Ziemię obiecaną" jeszcze raz w Krakowie, choćbym miał za biletem uganiać się przez dwa tygodnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji