Artykuły

Stracona szansa

Opowieść o miłości, szaleństwie i śmierci od zawsze stano­wi temat fascynujący. Teatr Studio w Warszawie wystawiając "Tryptyk" z muzyką Zygmunta Koniecznego w inscenizacji pla­stycznej Franciszka Starowieyskiego i reżyserii Mariusza Or­skiego - zaprzepaścił szansę.

Na część I "Tryptyku" skła­dają się poezje" Pierre'a Louysa powstałe w 1894 r. Są to poetyzowane opowiadania o miłości lesbijskiej. "Pieśni Bilitis" śpiewa, interpretuje Anna Chodakowska. Wraz z towarzyszeniem chóru opowia­da nam o doskonałym i sub­telnym a zarazem okrutnym świecie kobiet, świecie, w któ­rym rządzą pełne namiętności uczucia wzajemne. I mimo, iż reżyser ustatycznił aktorkę na scenie dając jej tylko mikro­fon, Chodakowska przebiła się przez ten błąd inscenizacyjny (nie jedyny zresztą) i po raz kolejny już prezentuje swój znakomity warsztat aktorki dramatycznej.

Część II "Tryptyku" stanowi solowy popis Danuty Kisiel, która tańcem próbuje opowie­dzieć o szaleństwie samotnej kobiety jej obsesjach i wy­zwalaniu się z nich. Ma to charakter improwizacji i rów­nie dobrze znaczyć może cokolwiek innego. Kisiel tańczą­ca w pierwszej części prawie nago, w II zaś w okryciu, które w końcu zrzuca z siebie - wygląda zjawiskowo i fascy­nująco.

W części III wraca na sce­nę Anna Chodakowska, która - znowu z towarzyszeniem chóru - pięknie wyśpiewuje tekst "Czarownic" Julesa Micheleta. Jej śpiew brzmi ni­czym magiczne zaklęcie, które zza światów przywołuje cień zmarłego kochanka. (Ład­ny jest pomysł z cieniem na drzwiach).

Spektakl przepojony jest fascynującą muzyką Zygmun­ta Koniecznego. Kompozytor nie oparł się jednak przywo­łaniom znanych nam już mo­tywów muzycznych ze swojej znakomitej twórczości (nie­gdyś prezentowanej przez Ewę Demarczyk). Całość roz­grywa się w dość niezwykłej scenerii. Tak kostiumy aktorek jak i plakat-malowidło, są wprawdzie dość oryginalne, ale nie pomagają przedstawie­niu.

Spektakl w Studio to stra­cona szansa. Można byłoby pójść w kierunku prowokacji obyczajowej, ale do tego po­trzebna jest nie tylko jedna dobra aktorka i świetna mu­zyka, ale także reżyser. A w tym wypadku zabrakło reży­sera i nie zaistniało zjawisko przedstawienia teatralnego. To co zobaczyliśmy składa się z luźnych obrazków, nieczytel­nych znaków, i stanowi do­piero wyjściowy materiał na przedstawienie.

Ale nie przeszkodziło to Mariuszowi Orskiemu w za­liczeniu dyplomu reżyserskie­go PWST. Dziwne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji