Artykuły

Życie po życiu

Spektakl o bankrucie Janie Gabrielu Borkmanie pozwala wierzyć, że zepchnięty na obrzeża scenicznej giełdy teatr wróci do dawnej świetności.

O Wybrzeżu, kiedyś będącym w ścisłej elicie polskich teatrów repertuarowych, w ciągu ostatnich lat nie słyszało się wiele, choć teatr chwali się wielkimi billboardami z podobiznami trzech swoich gwiazd: Mirosława Baki, Joanny Bogackiej i Doroty Kolak. Dwie ostatnie wcielają się w role sióstr w wyreżyserowanym przez Grzegorza Wiśniewskiego "Janie Gabrielu Borkmanie".

Tytułowy bohater napisanej przed 105 laty sztuki Henryka Ibsena to bankier, który nagle stracił reputację i majątek. Jak to u Ibsena bywa, sztuka rozgrywa się "już po wszystkim". Borkman (Krzysztof Gordon) jest kompletnym bankrutem, którego główne zajęcie po wyjściu z więzienia to dreptanie po mieszkaniu. Może wegetować dzięki łaskawości szwagierki Elli (Dorota Kolak). Przybycie Elli do omijanego przez dawnych pochlebców gniazda bankruta doprowadza do dramatycznych zdarzeń. W ich świetle jak na dłoni objawi się dotychczasowe życie bohatera i jego najbliższych.

Dzieje się tak za sprawą pozbawionej zbędnych ozdób czystej inscenizacji, której podstawą jest spójność i przejrzystość teatralnego zdarzenia oraz aktorska prawda. Scenografia Barbary Hanickiej przypomina, że ta opowieść wykracza poza plotkarski wymiar. Gdy akcja przenosi się z parteru, na którym mieszka żona Borkmana, do jego pustelni na piętrze, widoczne są oba te poziomy. Podobnie gdy Borkman po latach wychodzi przed swój dom, obrotówka przesuwa się nam przed nosem o 180 stopni, i oto jesteśmy za kulisami świata głównego bohatera.

Muzyka Bolesława Rawskiego, choć czasem agresywna niczym ilustracja filmowa, ściśle podporządkowana jest emocjom budowanym w przedstawieniu. Dość powiedzieć, że rytm i gorącą temperaturę spektaklu buduje Rawski swoimi nutami tak jak w najlepszych przedstawieniach stworzonych wspólnie z reżyserem Grzegorzem Jarzyną.

W tej precyzyjnie zakomponowanej przestrzeni sceny i dźwięku rozgrywa się coś, co nazywam teatralnym poematem prozą. Kolak i Bogacka na pierwszy rzut oka podobne są jak dwie krople wody albo jak dwie siostry. Później to podobieństwo rozchodzi się - Pani Borkman Joanny Bogackiej to Lady Makbet na przedwczesnej emeryturze. Przegrała partię męża, ale ma jeszcze dość sił, by próbować sterować życiem syna. Ella Doroty Kolak jest tak dobra i bezinteresowna, że nawet jej egoizm i miłość własna łudzą same siebie, że służą lepszej sprawie.

Złożona ze słów i gry maszyneria teatralnych znaczeń obraca się w tym samym rytmie co scena i znowu, w finale, wydaje się, że te dwie rywalizujące na swoje sposoby o zagarnięcie Borkmana kobiety są podobne jak dwie krople wody. Między nimi miarowym krokiem drepcze Jan Gabriel Borkman Krzysztofa Gordona - ludzki wiór, który nawet w krytycznej sytuacji nie potrafi uzewnętrznić swoich emocji. Właściwie jedyny wiarygodny gest, na jaki go stać, to śmierć, którą - kto wie - być może każdy, nawet największy zbrodniarz, odkupi kiedyś swoje winy?

Jeżeli teatr kierowany od 1 stycznia przez dotychczasowego szefa działu kultury "Gazety Wyborczej" oraz Nadbałtyckiego Centrum Kultury w Gdańsku Macieja Nowaka dalej będzie zmierzał tak czystą teatralną drogą, której drogowskazami są dobry warsztat i solidne, zespołowe aktorstwo, to już niedługo z żyjącego wielką przeszłością bankruta Wybrzeże stanie się teatralnym tygrysem. Czy tak będzie, przekonamy się niebawem - 8 czerwca na scenie w kościele św. Jana premiera "Tragedii o bogaczu i łazarzu", XVI-wiecznego moralitetu Anonima Gdańskiego w reżyserii Krzysztofa Babickiego i scenografii Mariana Kołodzieja. Ten ostatni - nestor polskiej scenografii - po kilkunastu latach wraca do pracy w teatrze. Czekamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji