Artykuły

Kruszyna chleba

Kongres Kultury Polskiej spełnił w programie telewizyjnym dobre, (a nawet najlepsze), ale i gorsze przewidywania. Najlepsze, bo zgromadził przed kamerami, i to nie raz, najwybitniejszych polskich pisarzy, działaczy kulturalnych, naukowców, socjologów. Najlepsze, bo ustalił rangę publicystyki kulturalnej, bo wywalczył dla niej miejsce, z którego zapewne już nie zrezygnuje. Złe, bo objawił jeszcze raz podstawowe słabości pewnych programów TV; ich konformizm, nieraz powierzchowność w ocenie zjawisk, nadmiar tematyki okolicznościowej, co rzadko wychodzi im na dobre. Czasem trudno wręcz zrozumieć jakimi kryteriami kierują się poszczególne ośrodki telewizyjne, przygotowując programy niewyważone czy nawet lakiernicze, skoro jednocześnie ośrodek sąsiedni potrafi zdobyć się na wysiłek rzetelny i godny uwagi.

Oto np. Szczecin przygotowuje swoją kronikę kulturalną; tego rodzaju kroniki były i są zazwyczaj w telewizji próbą załatwienia wszystkich naszych dziennych spraw, przy czym realizatorzy drżą, aby Boże broń kogoś z miejscowych notabli nie pominąć, czy jakiegoś lokalnego talentu nie przemilczeć. Tym razem jednak zbliżał się Kongres, więc do studia zaproszono kilku działaczy kulturalnych z terenu Pomorza Zachodniego i Dolnego Śląska, dla, jak to się mówi, "wymiany doświadczeń". Jeśli nawet dyskusja dla szerszego grona telewidzów nie była pasjonująca, wniosła jednak wiele ciekawego materiału, bo ludzie, którzy zabierali głos przed kamerami, rzeczywiście mieli o czym mówić, bo ruch kulturalno-społeczny znają od podszewki, bo dla nich koordynacja nie jest suchym i pozbawionym treści słowem, bo gorzki nieraz chleb terenowego działacza nie jest im obcy.

I niemal jednocześnie z tego samego Dolnego Śląska, którego działacze przemawiali przed chwilą ze studia szczecińskiego, emitowany jest program o tytule "To, co najlepsze". Przyznam się, że już sam tytuł budzić musiał niejakie wątpliwości: przeczucia miały się rychło sprawdzić. Był to reportaż z powiatu strzelińskiego; ale przy całej dozie entuzjazmu trudno przypuścić, aby reportaż taki mógł kogokolwiek przekonać. Kadry na małym ekranie ociekały słodyczą, groziły klęską urodzaju, młodzi ludzie popijali grzecznie kawę w miejscowym klubie, a działacze prześcigali się w pochwałach . Zapewne, nikt z nas nie patrzy przez czarne okulary, a tym bardziej takie czarne krytykanctwo nie sprzyja telewizji, ale szkodzi jej także obraz idylliczny i lakierniczy. Tak więc Wrocław poniósł w reportażu klęskę: nie dziwmy się zresztą, reportaż nie jest mocną stroną większości ośrodków TV.

Gdyby chcieć wymienić kilka tylko programów przedkongresowych, nie starczyłoby miejsca i cierpliwości; a przecież pozostawała jeszcze cała, obszerna działalność informacyjna, z której telewizja wywiązała się tym razem bardzo sprawnie. Oto odbywa się dyskusja na temat roli i miejsca kultury polskiej w świecie; przed kamerami, jak zwykle, kilku znawców zagadnienia. Oczywiście brakuje czasu, a więc kuleje konkretyzacja problemu: ponadto mówcy wyraźnie wekslują w stronę literatury, widać z tym zagadnieniem są najlepiej obeznani. Sprawy te zresztą nie są obce telewidzom; nie tak dawno na podobny temat odbywała się już przed kamerami TV dyskusja. Pisaliśmy wówczas, że nie dała ona przewidywanych wyników, bo była skrępowana czasem i ogólnikowością wypowiedzi. Błędy powtarzają się równie, jak tematy, ale Paryż, wart jest mszy.

Z okazji Kongresu weszły do programu spektakle zacne i solenne, nie tak może obliczone na rozrywkę widza, ile na popis aktorski, kunszt reżyserski, powinność serdeczną wobec wielkich nazwisk. Dla masowego widza w Polsce była to niezła lekcja piękna i talentu. Notabene w czasie obrad Kongresu, a zwłaszcza na posiedzeniach niemal wszystkich dwunastu komisji problemowych telewizja była primadonną sezonu, nie pamiętam bowiem dotychczas jakichkolwiek narad, gdzie by ją tak często, mile, albo też ze zjadliwym przekąsem wspominano. Zarzut numer jeden: że odzwyczaja ludzi od myślenia, nastraja biernie, owa muza - jak ten i ów złośliwie ją określa - w domowych bamboszach. Osobiście wolę jednak bierność świadomą od najbardziej ożywionej, ale niezbyt świadomej aktywności. Zresztą z ową biernością też bywa bardzo różnie, a nie widzę powodu, aby aktywny był czytelnik książki, czy widz na wystawie plastycznej; czemu więc tylko mały ekran ma go nastrajać pasywnie?

Bo jeśli pokazuje się na szklanym ekranie doskonałą, już raz opracowaną teatralnie, a niedawno przeniesioną na film sztukę telewizyjną Skowrońskiego "Mistrz", jest to lekcja teatru, nie byle jakiego, czego dowodem zresztą międzynarodowe nagrody. Ale przy okazji: Skowroński napisał swoją sztukę o starym, prowincjonalnym aktorze, który w ponury dzień się na czyn specjalnie dla telewizji rzecz inscenizował reżyser tak wytrawny, jak Jerzy Antczak, i specjalnie dla niej dali znakomity koncert gry aktorskiej: Janusz Warnecki, Ignacy Gogolewski, Ryszarda Hanin, Henryk Borowski, Andrzej Łapicki. Oto triumf tej specyfiki, której nieraz odmawia się prawa obywatelstwa, zwłaszcza przez ludzi, którzy o telewizji potrafią płynnie mówić, z reguły jej nie oglądając.

Innym filmem, zwracającym na pewno uwagę ze względu również na nieprzeciętne właściwości talentu Gustaw Holoubka i Kaliny Jędrusik były zrealizowane na podstawie noweli Tadeusza Rittnera i przez Jana Rybkowskiego "Odwiedziny o zmierzchu". Do tego dodajmy wznowienie "Awatara" Janusza Majewskiego również z Holoubkiem w roli głównej, aby otrzymać niezłą reprezentację możliwości i rangi filmu telewizyjnego, który znacznie więcej szczęścia ma do ekranizacji noweli klasycznej, czy współczesnej, niż do serii którym brak u nas z reguły oddechu.

Pod jednym wszakże warunkiem; że będzie to twórczość telewizyjnie oryginalna, a nawet dla telewizji pisana i inscenizowana. Tylko w takim wypadku liczyć się możemy z pełnym sukcesem. Przed teatrem i filmem telewizyjnym otwiera się piękna przyszłość właśnie w dziedzinie, ekranizacji noweli literackiej, przy uwzględnieniu wszystkich współczesnych środków wyrazu.

Gorzej natomiast bywa z wielką, a czasami przyciężką klasyką. Uznając w pełni celowość jak największej popularyzacji twórczości Cypriana Norwida - trzeba jednak zastanowić się nad przekładaniem wszystkich jego dzieł i utworów na język radia, telewizji czy estrady. W ostatnich tygodniach spotykamy się z tym po raz czwarty - był to tym razem mało znany dramat Norwida "Za kulisami", rzecz dość zawiła o greckim kulawym poecie Tyrteju. Podziwiam Kazimierza Brauna za jego odwagę; ale sztuka wymagała baczniejszej uwagi reżyserskiej. Owa niemal jasełkowa zmienność przesuwających się postaci, metaforyczność języka, statyczność sytuacji wymagała kunsztu aktorskiego pierwszej wody, ale także niebywałej wytrzymałości widza, jeśli bowiem piękna poezja Norwida w pełni sprawdza się na telewizyjnej estradzie "Studia 63" - w dramacie język jego staje się tworzywem zbyt opornym, tok akcji wije się zbyt wyszukanymi meandrami, aby była to rzecz telewizyjnie zwarta, dynamiczna i jednoznaczna.

Nie mieszczą się w tych pokongresowych rozmyślaniach inne imprezy telewizyjne tej klasy, co - tym razem pozbawiony jury rozrywkowy turniej miast, w którym spotkały się telewizje Wrocławia, Katowic, Krakowa i Gdańska, przy czym dopełniono czarę goryczy i niepewności, czemu hodować ma w gruncie rzeczy telewizyjna rozrywka. Nie mieści się także piękny, rasowy, konsekwentnie zrealizowany reportaż filmowy Romualda Dobrzyńskiego "ŁĄCZNICZKI", wzruszający hołd, złożony bohaterskim Polkom, uczestniczkom powstania i walk partyzanckich. Warto reportażom Dobrzyńskiego poświęcić baczniejszą uwagę, jako że twórca ten zawsze wie, co chce powiedzieć, a to w reportażu telewizyjnym bardzo dużo; o ile oczywiście traktujemy ów reportaż poważnie, a nie uważamy go za tanią laurkę, jak w wypadku owego powiatu strzelińskiego, o którym nie mogę zapomnieć.

ZWOLNIENI od zobowiązań okolicznościowych, wyrażamy tylko troskę o piękny i arcyważny temat, o piękną i arcyważną publicystykę kulturalną, oby nie gasła z jupiterami warszawskiego Kongresu. To był nie koniec, ale początek; początek może zbyt forsowny, a więc dla twórców telewizyjnych ryzykowny, pamiętać jednak należy, że nic tak nie ośmiela publicystów, jak próba ognia. Powiodło się, więc vivant sequentes.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji