Artykuły

Dwa dekrety

Po dłuższej przerwie - wypełnionej wznowieniami lub pozycjami z klasyki - warszawski teatr TV wrócił do repertuaru współczesnego, który (o czym nikogo nie trzeba chyba przekonywać) winien być podstawą, fundamentem jego działalności. Rzecz to oczywiście nie łatwa, biorąc pod uwagę znane kłopoty naszych teatrów ze współczesną dramaturgią. W wypadku sceny telewizyjnej kłopoty te wzrastają co najmniej w dwójnasób. Honoraria za nowe, oryginalne sztuki dostarczane TV są (łagodnie mówiąc) niewysokie, zaś premiera w teatrze telewizyjnym przekreśla w zasadzie możliwość wystawienia ich w innych teatrach. Nic więc dziwnego że każdy autor dobrej sztuki współczesnej woli ją dać "normalnemu'' teatrowi. Telewizja ratuje się więc bądź inscenizacjami z bieżącego teatralnego repertuaru (po ich zgraniu), bądź rozpisywaniem konkursów. Są to, rzecz, jasna, środki doraźne i trudno oczekiwać radykalnej poprawy repertuaru teatru TV, dopóki nie zostaną - mówiąc językiem ekonomicznym - uruchomione odpowiednie bodźce materialne dla potencjalnych autorów.

Jak dotąd plon konkursów na widowiska telewizyjne nie był zbyt obfity, ani rewelacyjny. Całkowicie np. zawiodła główna nagroda ostatniego konkursu - "Komedia z awansem" B. Drozdowskiego - wystawiona przed paroma tygodniami przez katowicki teatr TV. Zdarzają się jednak, jak zawsze, chlubne wyjątki. Takim była właśnie sztuka Zdzisława Skrowrońskiego "Dekret" (II nagroda w tymże konkursie) zaprezentowana w poniedziałek przez warszawski teatr TV. Sztuka to dobrze napisana z żywym, soczystym dialogiem, z przekonywającymi psychologicznie sytuacjami, poświęcona niebanalnej sprawie, głęboko angażującej uczuciowo każdego chyba widza, nawet tego, który z wsią i ziemią nie miał nigdy nic wspólnego. Oglądaliśmy bowiem na ekranie prawdziwy ludzki dramat, dramat starego chłopa, któremu jeden dekret (ten pamiętny z 44 roku) dał ziemię, a drugi (w dwadzieścia lat później) mógł ją odebrać. Dramatyczny konflikt racji prawnych z moralnymi (obie wagi niebagatelnej) przedstawiony został w "Dekrecie" nieszablonowo, nieschematycznie. I choć można było się domyślać optymistycznego, a raczej: humanistycznego finału, to jednak cały czas sztuka trzymała nas w napięciu. Zasługa to nie tylko sprawnej reżyserii Jerzego Antczaka, ale także znakomitego aktorstwa Kazimierza Opalińskiego w roli starego Ślimaka. Nie było w jego kreacji ani jednego fałszywego tonu, ani jednego zbędnego gestu. Mieliśmy przed sobą żywego, cierpiącego. desperacko broniącego swej ziemi człowieka. Była to jedna z największych kreacji nie tylko w teatrze TV. W ogóle aktorstwo (dobre role Stanisława Jasiukiewicza, Jana Englerta, Ryszarda Pietruskiego) stanowiło mocną stronę tego spektaklu, który zostanie chyba jeszcze powtórzony.

Nie chciałbym natomiast oglądać po raz drugi słabiutkiej, rażącej naiwnościami, standardowej sztuczki "Tabakiera cesarza" J. D. Carra, przedstawionej w ostatniej "Kobrze". Każda taka inscenizacja kosztuje zapewne niemało pieniędzy i wysiłków. Wszystko to idzie na marne, jeśli pakuje się je w trzeciorzędną literaturę, a ta - niestety ostatnio zdecydowanie przeważa w repertuarze "kobry". Dlaczego? Powieść kryminalna jest przecież gatunkiem nie tylko popularnym, ale i bogato reprezentowanym na światowym rynku wydawniczym. Czy rzeczywiście nie sposób wybrać czegoś bardziej od sfatygowanej "Tabakiery" atrakcyjnego i logicznego, np. z ogromnej serii książek Simenona, jeśli i tak musimy korzystać z importu?

Nie zachwycił też montaż poetycki "Jest u nas kolumna w Warszawie", przedstawiony w przededniu 22 rocznicy wyzwolenia Warszawy. Nie tyle z powodu dość jednostronnego doboru wierszy, ale głównie z racji szablonowej, tradycyjnej, akademijnej formy. Nie byłoby to może widowisko tak monotonne, gdyby poszczególne fragmenty recytowali sami znakomici aktorzy. W tym wypadku na ton oryginalny zdobyli się, nie poddając się nastrojowi akademii, jedynie bodaj Gustaw Lutkiewicz i Zbigniew Zapasiewicz.

Z przyjemnością przyjąłem telewizyjne zaproszenie do klubu poznańskich studentów "Od nowa" (jednego z najciekawszych, najambitniejszych w Polsce) z nadzieją, że zobaczą kawałek ich wielce pożytecznej i wszechstronnej roboty. Niestety, autorzy programu bardzo nas zawiedli racząc przede wszystkim dyskusjami i rozmowami na temat koncepcji i roli klubów studenckich oraz sprawozdaniami z działalności "Od nowa". Mówili działacze i organizatorzy (chwała im), ale tego, co myślą, mówią i robią studenci - dalej nie wiemy.

Na koniec odnotujmy kolejny tradycyjnie kiepski program rozrywkowy z Katowic, o pretensjonalnym tytule "Schronisko pod saltem", z udziałem co prawda drugiego najwyżej garnituru wykonawców, ale za to transmitowany na Interwizje (!). Jedynym jasnym punktem były popisy świetnego zespołu "Mortale", który zapewne bez trudu wygrałby mecz w akrobatyce sportowej z połączonymi reprezentacjami Polski i ZSRR, występującymi w pierwszych korespondencyjno-telewizyjnych zawodach w ostatnią niedzielę. Pomysł to świetny i atrakcyjny, na pewno godny kontynuacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji