Artykuły

Kraków podparty Szekspirem

Zaczepiła mnie na redakcyjnym korytarzu intrygująca Anna Błazucka, znana zapewne szanownym Czytelnikom współpracownica ostatniej strony "Argumentów" i wystąpiła z łaskawą ofertą, abym ją wziął na coś wesołego do teatru ponieważ właśnie przeżywa chandrę związaną z sytuacją ogólną. Chandra z powodu mężczyzn, to u pani Ani niemożliwość, ponieważ jest kobietą, którą każdy chciałby brać do teatru, opery, a nawet do operetki.

Wodewil tym się różni od operetki, że nad muzyką lekką łatwą i przyjemną przeważają w nim dialogi. Wodewil nasz według fachowców powinien mieć również osnowę fabularną, więc teoretycznie biorąc, niczym się nie różni od musicalu anglosaskiego, nadal przeżywającego radosne sukcesy na światowych scenach, a do nas docierającego w charakterze konserwy filmowej, często równie udanej i atrakcyjnej jak jej sceniczny oryginał. Przykład to choćby "Hair", który dziś jeszcze błąka się po ekranach naszych kin.

Ja jednak zabrałem panią Błazucką na nowy polski musical napisany przez krakowskiego autora Tadeusza Kwiatkowskiego i wystawiony w warszawskim Teatrze na Targówku przez Tadeusza Wiśniewskiego, który nie tylko reżyserował, ale również ustawiał choreograficznie wszystkie tańce. Poważne brzemię odpowiedzialności spoczęło więc na nim. Pozostała część brzemienia opierała się na Antonim Mleczce, który napisał muzykę do spektaklu.

- Dla mnie bez kilku szlagierów, które potem śpiewa cała Polska, nie istnieje musical - zaczęła w trakcie pierwszego aktu pani Ania, a ponieważ los obdarzył ją również dużym temperamentem, zabierała głos także podczas kolejnych drugich aktów. Na szczęście gadała na temat. Przy drugim akcie zwątpiła, czy autor może odnieść sukces w wodewilu "Romek i Julka", jeśli chcąc odmalować folklor podkrakowski, oprze się akurat na motywach tragedii szekspirowskiej.

W odwecie poinformowałem Błazucką, że dochód z całego pierwszego przedstawienia, które oglądał przewodniczący społecznego komitetu odnowy zabytków Krakowa, dla ratowania starych wspaniałości podwawelskiego grodu. To był argument. Błazucka mimo całego swojego sprytu, musiała przyznać rację, iż cel jaki przyświecał tworzeniu spektaklu "Romek i Julka" był szlachetny. Był to ponadto cel charytatywny, a darowanemu koniowi, jak wiadomo, pod ogon się nie zagląda.

Kiedy młodziutka, apetyczna aktorka Teatru na Targówku Małgorzata Boratyńska grająca Julkę śpiewała właśnie: "gdzie jest mój Romek; umieram z rozpaczy; chcę go przed zgonem jeszcze raz zobaczyć", Błazucka zamiast się porządnie wzruszyć, zaczęła dowodzić, że cała historia miłosna opowiadana jest nieudolnie i naiwnie jak dla dzieci, że nie istnieje na scenie drugi plan i całe watachy młodzieży szwędają się tu niepotrzebnie, zupełnie jak na ulicy.

Aby nie ulegać do końca wdziękom pani Ani zacząłem bronić spektaklu, wydobywając na wierzch wszystkie możliwe zalety. Przede wszystkim zwróciłem uwagę Błazuckiej, że na Targówku w roli młodzieży występuje młodzież. Krzysztof Tyniec w roli Romka i jego partnerka doświadczają na scenie dopiero pierwszych ról i cała przyszłość leży przed nimi. Gdyby Błazucka poszła do operetki, spotkałaby się z sytuacją sceniczną, w której primadonna prywatnie odchowawszy trójkę dzieci i zostawszy babką zastanawia się właśnie na scenie, czy dać się pierwszy raz pocałować uroczemu młodzianowi. A zamiast tego młodziana za chwilę wchodzi na scenę łysiejący jegomość, którego fizjonomia natrętnie każe nam wierzyć w sensowność ustawy o wcześniejszym przechodzeniu na emeryturę. Tak jest w operetkach krajowych. Zresztą, nie tylko w operetkach młodzież grzeje ławę rezerwowych dopóki się nie zestarzeje i nie zmarnują się choć częściowo jej talenty. Nie dotyczy to tylko instytucji artystycznych. A na Targówku cała scena wszystkie wiodące role przez młodych. To nie są żarty, to jest autentyczna nadzieja na przyszłość tego teatru w przeciwieństwie do innych, w których młodzież gra co najwyżej tzw. ogony.

Po trzecim akcie, gdy zapalono światła nie przekonywałem dalej Błazuckiej, ponieważ najbliżej stojący mężczyźni patrzyli na nią tak jakby też chcieli ją przekonać, tymczasem sama pani Ania przyznała, iż w końcu nie ma innej recepty na wyprodukowanie wreszcie dobrego polskiego wodewilu niż ciągłe próbowanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji