Artykuły

Pełnoletnia "Iwona"

Gombrowiczowska Iwona ma w sobie coś z okrutnych i przewrotnych sztuczek pisanych w szkole, na lekcjach, za plecami kolegów. Są one zwykle groteskowe i karykaturalne, rozprawiają się z nauczycielami, wyszydzają młodszych braci i starsze siostry, próbują ośmieszyć literaturę i historię; w istocie są próbą rozprawy z całym światem, cały świat składa się bowiem wtedy z nauczycieli i rodziców, z braci i sióstr, z historii i literatury przerabianej w klasie. Parę razy zdarzyło się, że takie sztuczki pisali genialni chłopcy. Tak było z nieśmiertelnym Królem Ubu Alfreda Jarry, którego akcja "dzieje się w Polsce czyli nigdzie". Miała to być gimnazjalna szopka, straszliwa satyrę na głupich belfrów i lekcje historii. Ale wystarczyło przebrać belfrów za królów i kazać im odegrać którąś z klasyczny eh historycznych anegdot, aby do monstrualnych rozmiarów urosła niedorzeczność sytuacji, groteskowa sprzeczność pomiędzy człowiekiem i rolą, którą ma odegrać, i sytuacją, w którą jest wplątany.

Gombrowiczowska Iwona napisana była przez pisarza bardzo już świadomego, ale zostało coś w niej ze szkolnej mściwości, szkolnych obsesji i sztubackich kawałów. Nie tylko areszt w Iwonie, w całej twórczości Gombrowicza powracać będą szkolne obsesje. Dwa terminy wymyślone przez Gombrowicza, które przeszły już do potocznego języka, a jednocześnie stały się niemal pojęciami filozoficznymi: "upupiać" i "robić gębę" - wzięte są przecież właściwie z gwary szkolnej. Szkoła pozostała dla Gombrowicza najczystszym mechanizmem życia społecznego.

Każdemu z nas zawsze co pewien czas śni się, że zdaje maturę. Boi się piekielnie, choćby wcale się nie bał, kiedy zdawał autentyczną maturę. Czuje się śmieszny, bo nie przestał być dorosły nawet we śnie. Sytuacja go upupia. Robi mu gębę, której nie chce, ale wobec której jest bezsilny. Ta gęba jest od niego silniejsza. Tak się złożyło, że musiałem składać parę egzaminów już jako dorosły człowiek. Składałem je przed swoimi kolegami i mimo to sytuacja wewnętrznie mnie niszczyła, byłem upupiony, zamieniałem się w sztubaka. Ten mechanizm jest jednym z odkryć Ferdydurke.

Życie często powtarza literaturę i bardzo by się pewno zdumiał. Gombrowicz, gdyby dowiedział się, że jeden z najmłodszych krytyków teatralnych włożył krótkie spodnie i poszedł do szkoły udawać ucznia, żeby napisać reportaż. "Ferdydurkizm" tej historii jest jednak o wiele bardziej zjadliwy; okazało się bowiem później, że do szkoły posłał młodego krytyka teatralnego sam minister.

Może by się zresztą Gombrowicz wcale nie zdziwił. Chętnie uprawiał "Ferdydurkizm" w życiu. Uwielbiał sytuacje towarzyskie, w których nagle objawia się coś wstydliwego, w których zakłócony zostanie konwenans, w których nastąpi próba, kto kogo zdominuje. To było właśnie jego ulubione słowo. Prowokację towarzyską stosował jako eksperyment psychologiczny. Kiedy siadałem przy jego stoliku, nieodmiennie zaczynał: "Panie Kott, jest pan dzisiaj dopuszczony do towarzystwa, choć jesteś pan nisko urodzony".

Często siedział wtedy z Gombrowiczem Stefan Otwinowska i Andrzej Pleśniewicz, młody, świetnie zapowiadający się historyk, erudyta i doskonały kibic literacki. Zginął w czasie wojny. Gombrowicz zaczynał: "Kiedy byłem wczoraj u pana Andrzeja..." Pleśniewicz próbował zaprzeczyć. "Jak to nie byłem, podał mi pan złą herbatę i stare pączki..." Pleśniewicz znowu próbuje zaprzeczyć, ale Gombrowicz jest nieubłagany. "Wyszedł pan na chwilę do swojej starej ciotki i korzystając z pańskiej nieobecności otworzyłem gruby brulion, który leżał na biurku..." Pleśniewicz już zrozpaczony: "Nie mam ciotki i nie mam brulionu". A Gombrowicz dalej: "Niech pan nie zaprzecza, panie Andrzeju, brulion był zielony i leżał pod przyciskiem, otworzyłem go i pod wczorajszą datą przeczytałem: "Spotkałem Stefana Otwinowskiego, jest dureń i grafoman". I spokojnie patrzał, co dalej z tego wniknie.

W Iwonie wiele jest z tej psychomachii Gombrowiczowskiej. Iwona jest niedokrwista i anemiczna, nie bierze udziału uparcie milczy, wypada z każdej roli. Ale istnieje. Jej obecność, jej samo istnienie jest nieustanną prowokacją. Zmusza do zajęcia się sobą do drwiny, litości, miłości, do wyboru jakiejś postawy, ale wszystkie konwencjonalne uczucia, gesty, sytuacje stają się niedorzeczne wobec jej upartego milczenia, wobec jej odmowy wzięcia udziału. Sama obecność Iwony upokarza wszystkich, przestają się jak gdyby w sobie mieścić, zmuszeni są odgrywać coraz głupsze role, brnąc w coraz bardziej niedorzeczne sytuacje. Muszą patrzeć na siebie jej oczami i wtedy z każdego wyłażą jakieś rzeczy wstydliwe, nieprzystojne, głupie.

Wszyscy są przez Iwonę upupieni, każdy czuje, że mu rośnie jakaś potworna gęba. Tylko śmierć Iwony może uwolnić wszystkich od tego koszmaru. Żeby zabić trzeba znowu sprawić sobie odpowiednią gębę, wyjść ze stereotypów umowności, stworzyć sytuacje morderstwa. Ale ta sytuacja jest niedorzeczna, nie mieści się w konwencji, grozi śmiesznością, jest wewnętrznie upokarzająca. Żeby zamordować Iwonę, trzeba się brać za Hamleta, albo za Lady Makbet. Trzeba się upatetycznić. Jednym z najświetniejszych pomysłów Gombrowicza jest dla mnie scena, w której królowa, aby się wewnętrznie ośmielić do otrucia Iwony, czochra sobie włosy i twarz atramentem. Wchodzi w szekspirowską rolę, wskakuje w jeden z gotowych schematów.

Takich odkryć psychologicznych jest w Iwonie wiele. Wywodzi się ona z ducha Króla Ubu, ale jej filozoficzna problematyka jest o wiele dojrzalsza i bardzo współczesna Iwona czekała na swoją prapremierę dwadzieścia lat i jest dzisiaj pełnoletnia. Nie zestarzała się, stała się jedynie bardziej klarowna. I myślę, że coraz bardziej stajemy się wrażliwi na ten właśnie typ intelektualnej groteski i przekornej mądrości.

Kraftówna w roli Iwony była doskonała; limfatyczna, przewrotna i tak drażniąca, że sam miałem ochotę ją zabić. Rzeczywiście istniała samą swoją obecnością, prowokowała swoją nieokreślonością. Jaworski najbardziej utrafił w ton gombrowiczowski, umiał zdobyć się na pełną naturalność, nie zauważał dziwaczności sytuacji i przez to był niepokonanie zabawny. Podobnie potraktowała rolę Łuczycka, była z zupełnym spokojem kuchtą, której wcale nie dziwi, że jest królową. I była także przezabawna. Każde natomiast udziwnianie postaci osłabia komizm Gombrowicza. Nie ustrzegł się tego Wyszyński w roli księcia i narzeczonego Iwony. Bardzo mi się jeszcze podobali Kalinowski w roli Szambelana i Izabela Pankiewicz w roli Izy.

Halina Mikołajska pięknie wybrała swój reżyserski debiut. Dawno już tak się nie śmiałem w teatrze i nie wychodziłem z poczuciem tak wyraźnej satysfakcji. Szkoda tylko, że ze względów repertuarowych zagrano Iwonę w dużej sali. Gatunek sztuki i typ inscenizacji wymaga kameralności odbioru. To musi być prawie zabawa towarzyska sceny z widownią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji