Artykuły

Nie polezie orzeł w gówna?

Najbardziej się przestraszy­łem, kiedy Andrzej Wajda publicznie oświadczył, że w "Weselu" Anno 91 interesuje go tylko poezja. Już kiedyś powiedział, że w "Zemście" interesuje go tylko to, żeby świetni aktorzy Starego Tea­tru pięknie zagrali przepiękny tekst Fredry i niewiele dało się potem pozbierać z przedstawienia.

Na szczęście teraz zapowiadał jedno, a zrobił drugie.

Najlepszy był sam pomysł - po prostu zagrać "Wesele".

Chociaż wydawałoby się, że dramat ów napisany w czas niewoli, tak doskonale radzący sobie w latach zaborów i potem

za komunizmu, właśnie dziś nie wytrzyma próby wolności. Znalazł się wszak Złoty Róg, obudzony naród wyrwał się z chocholego tańca, zaklęte koło niemożności przerwało się. Otóż i tak, i nie.

"Wesele", paradoksalnie, oka­zało się silniejsze od życia. Ta maszyna została przez Wyspiań­skiego tak niebywale skonstruo­wana, że zawsze okazuje się przydatna. Pewne znaczenia nikną, ale pojawiają się inne, równie skuteczne.

"Wesele" 1991 mówi, oczywiś­cie, znów o Polsce rozbitej. Scalonej sztucznie ma moment fałszywego, na to jednak wy­gląda, wesela. Miastowi i wsio­wi tak naprawdę nie mają so­bie nic do powiedzenia. Obcość rodzi frazesy, te zaś rządzą i myślą, i czynem. Odległości między ludźmi w tym "Wese­lu" są ogromne, nigdy nie od­czułem tego tak dojmująco. Sceny niegdyś skreślane przez reżyserów jako niewygodne "obyczajówki" (choćby ta Ksiądz - Żyd - Czepiec) teraz nabiera­ją sensów zasadniczych. Sojusze klasowe okazują się, gdy po­grzebać głębiej kruche i po­zorne. Ludzi dzieli tak wiele, że najgłębsze zdanie spektaklu wygłasza, może mimowiednie, postać całkiem zazwyczaj trzeciorzędna, tu urosła niemal do symbolu - Ojciec Panny Mło­dej: - Niech się bawią, niech się weselą, tela tego, co te parę dni".

No i poweseliliśmy się. "Parę dni". Nawet nie tak dawno.

Gdybyż to jeszcze chciał być wielki spektakl. A przecież nie­wiele brakowało. Są sceny wspaniałe (finał!). Odkrywcze, błyskotliwe mikroscenki, obja­wiające nowe znaczenia, choć niby znamy tu wszystko na pamięć (Pan Młody - Panna Młoda; pożegnanie Racheli z Poetą; Ojciec - Marysia; Cze­piec - Gospodarz z II aktu, i wiele innych). Jest wielki po­mysł ze zjawami w akcie II: to nie duchy przeszłości przy­chodzą do żywych ludzi, to oni sami dla siebie, ci żywi, stają się upiorami. Są odkrycia ak­torskie. Rewelacyjne odczytanie Pana Młodego (Jan Peszek), które z tej mdławej zazwyczaj roli uczyniło postać wręcz pierwszoplanową. Dorota Segda partnerująca mu jako Panna Młoda. Andrzej Grabowski jako Jasiek.

I kilka ról na pograniczu wielkości i zapaści, jakby miej­scami zabrakło konsekwencji, może czasu, może przemyśle­nia: T.Huk (Gospodarz), J.Tre­la (Poeta), J. Grałek (Czepiec), Aldona Grochal (Rachel). Świet­ne epizody E. Kolasińskiej (Klimina), M. Litewki (Nos), J.No­waka (Zyd), A. Buszewicza (Oj­ciec). Powinienem wymienić jeszcze z dziesięciu, ale redak­torzy "Gazety" urwaliby mi głowę.

I są w tym przedstawieniu rozwlekłe dziury. Akt I snuje się o pół godziny za długo, drugi jest puszczony reżyser­sko aż serce boli; parę razy nie wiedzieć po co Wajda każe aktorom mówić chórem. Tzw. tło sceniczne bywa pustawe i niekonsekwentne, choć i mate­riał muzyczno-dźwiękowy jest pierwszorzędny, i sama sceno­grafia piękna tudzież funkcjo­nalna. Zbył wiele obrazów dla efektu, a zbyt mało trzymania stylu za mordę.

Ale to jest "Wesele" naszych czasów. Większego komplemen­tu nie trzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji