Artykuły

Sezon teatralny w polskim Londynie

Można już dzisiaj mówić o sezonie teatralnym na scenach emigracyjnych. Co więcej można o nim mówić po raz pierwszy.

Teatr był zawsze, była też przysłowiowa na miarę symbolu uparta i heroiczna bieda aktorska.

Sięgając pamięcią w te wszystkie lata wstecz, od Rosji, od przedstawień pod gołym niebem na piaskach irackich, aż do zmieniających się nazw i koncepcji utrzymania emigracyjnej sceny - trzeba było stawiać prawdziwe pomniki cichym Don Kichotom polskiego teatru. Można by już dzisiaj zamknąć jego dzieje w dwóch wielkich rozdziałach. Pierwszym o teatrach wojskowych, zwłaszcza tych, które powstały w Armii Polskiej na Wschodzie później rozwijały się w Drugim Korpusie oraz tych, które powstawały w obozach jenieckich w Niemczech i działały potem przez krótki czas przy I Dyw.-Panc. i skupiskach D.-P-isów. Opracowania jego dziejów - od powstania aż do czasu kiedy rozdział jego istnienia się zamknął - na długo po (co należy zaznaczyć z naciskiem) rozwiązaniu Armii Polskiej I P.K.P.R.-u, jest ciągle sprawą otwartą i ważną do odrobienia. Nie tylko w imię żywotności Kultury Polskiej, której wszelkie objawy należy pilnie notować i analizować, ale i dlatego, że żyjąc w czasach wymierzających się klęską naszych nadziei, rozkładem naszych zmiennych koncepcji i przewidywań politycznych - powinniśmy skrzętnie gromadzić wokół siebie wszystko to co, dobre, twórcze i godne i co we wspólnym polskim rozproszonym dorobku się liczy - kiedyś pozbierane stworzy wielką całość.

Ten rozdział, bądź co bądź szczęśliwy i łatwy, zamknął się stosunkowo późno - na długo po wojskowych rozkazach likwidacyjnych.

Nie zamierzam pisać laurki, ale wydaje mi się, że nie można tego pominąć. Aktorzy, reżyserzy, twórcy, administratorzy, dekoratorzy, uczniowie studium teatralnego, powstałego w 2-gim Korpusie, pozostali żołnierzami, którzy nigdy nie złożyli broni. Oni to uparcie walczyli z własną biedą, z brakiem sali, obojętnością, zaprzątanej swoimi sprawami publiczności, brakiem repertuaru itd. Ale oni zostali. - Stworzyli drugi rozdział polskiej sceny emigracyjnej.

Ten następny z kolei rozdział, najciekawszych do opracowania dla polskich badaczy i naukowców, (mam na myśli teatrologów, historyków, psychologów, socjologów). Bodaj by się ktoś prędzej do niego zabrał - przynajmniej dla kronikarskiego zebrania materiałów i chronologicznego uporządkowania ich zanim zaginą. To uparte trwanie w warunkach gorszych niż złe, jest bowiem samo w sobie dokumentem wielkiej wagi. Historia tego rozdziału jest historią samej emigracji i jej złożonych zagadnień. Można oczywiście rozpatrywać zagadnienia teatru emigracyjnego, szerzej, rozmaitych scen i scenek, grup ludzi próbujących tworzyć raz wielką scenę narodową z repertuarem klasycznym, to znów teatr dramatyczny z takimi czy innymi założeniami ideowymi, kabaret polityczno-satyryczny, rewię, teatr eksperymentalny, na rozmaitych płaszczyznach. Nie można tylko przykładać zwykle stosowanych w świecie norm krytycznych. Jego zasługą największą było to, że istniał, że trwał. Przetrwanie nie było jednakże świadomie założonym celem, świadomość tej gorzkiej prawdy, że właśnie można tylko istnieć, tylko przetrwać nie wykrystalizowała się na szczęście w teatrze, bo wtedy nie moglibyśmy dzisiaj przeżywać wzruszeń, jakie znów z niego wynosimy. Nie moglibyśmy mówić o sezonie teatralnym w polskim Londynie.

Ażeby teatr funkcjonował normalnie, ażeby nie sprowadzał swojej roli do wystawiania sztuki, a był sztuki tej krwią żywą, ażeby gra aktorska sięgała miar twórczości, trzeba aby się oparł na paru zasadniczych i istotnych założeniach. Scena, publiczność, krytyka, kontakt z innymi teatrami, z których rodzi się różnorodność koncepcji. Teatr żyje w oparciu o istniejący żywy, odmładzający się bez ustanku ruch intelektualny. Tych wszystkich warunków nie było - teatr emigracyjny nie żył, nie wegetował nawet. Teatr emigracyjny się kładł raz po razie. Mimo to istniał. Jak i dlaczego to już jego własna tajemnica i zasługa. Publiczność popierała go nie dlatego, że jest dobry, zły, nowatorski, czy tradycjonalny - popierała go bo pochlebiał jej górnolotnej bezmyślności, lub wręcz złemu gustowi. Publiczność klaskała swoim bliskim znajomym nie żeby już tak naprawdę nie wiedziała, że nie można lepiej, ale z dobrotliwej wyrozumiałości i pobłażliwości. Krytyka nie ważyła się krytykować, żeby nikomu nie robić przykrości, zresztą nie można tym ,,zapalonym biedakom" szkodzić.

Na pewno - teraz to widzimy z całą wyrazistością ci sami ludzie mogli grać lepiej, sztuki mogły być staranniej reżyserowane, dekoracje i światła nie lekceważone - mogły - ale w innych warunkach.

Jeżeli teraz jest inaczej, zmieniły się warunki - niepostrzeżenie, mimo woli, zmieniły się zasadniczo.

I tak zamknął się drugi rozdział polskiego teatru w Londynie. Nie żeby w tym okresie nie było dobrych sztuk, udanych widowisk, interesujących kreacji. Były. - Wyskakiwały nagle i równie nagle schodziły ze sceny. Sporadyczne wypadki, raz dobrej gry, to znów niezłej dekoracji, lepszej sztuki (która jak na złość kładła się przez niechętną do zrzucenia swej spokojnej bezmyślnej publiczność) [zachowano pisownię oryginalną], żeby wymienić parę: "Słoneczniki" Lisiewiczowej były przyjemną komedią o dobrej wyrównanej grze Jadwigi Domańskiej, Janiny Katelbach, młodej i ładnej, poprawnej aktorki, i Janiny Sempolińskiej. "Obrona Ksantypy" Morstina wyróżniła się dobrą grą przede wszystkim Ireny Brzezińskiej, ale i grę pana Belskiego w roli Sokratesa trzeba zanotować z uznaniem. Interesująca sztuka napisana na emigracji "Sami swoi" Pietrkiewicza, wywołała żywszą, jak na obyczaje emigracyjne, polemikę dookoła twórczości dramatycznej. Niestety zupełnie deficytowa próba pokazania dobrej, współczesnej sztuki napisanej na emigracji - Sowińskiego ,,Dzień Dominika" zawiodła zupełnie. Mimo świetnej dekoracji i starannej reżyserii, mimo ogromnych walorów samej sztuki, zarówno aktorzy jak i publiczność nie umiała uwierzyć współczesności. Albowiem trwać to znaczy żyć w przeszłości. Ani jednym ani drugim nie udało się przekroczyć teraźniejszości.

Bezwład, jakaś martwota pogrążyła emigracyjny teatr. Kto wie czy byłby przetrwał do dziś, gdyby nie świeży zastrzyk, którym był przyjazd (bodaj 3 lata temu) Marii Modzelewskiej z U.S.A. na gościnne występy do Londynu. Cokolwiek by mówić o wystawieniu ,,Pana Tadeusza", Modzelewska natchnęła swoich kolegów wiarą w siebie. Po długiej przerwie uśpione jakimś emigracyjnym tańcem chochoła, grono aktorów zaczęło grać, tworzyć postacie. Nie mówiąc o samej Modzelewskiej - Telimenie, niespodzianką był hrabia - Wojtecki i Rewkowski - Gerwazy i wielu innych. "Skiz" Zapolskiej z Modzelewską, Wojteckim, Kiersnowskim i Katelbachówną, też można odnotować na dobro teatru. Znacznie już gorszy był "Cień" Nikodemiego z Modzelewską w roli głównej.

Zastrzyk działał krótko - nie wypominając wcześniejszych, nieudanych przedstawień - po wyjeździe Modzelewskiej: "Wodewil Warszawski" Chudzyńskiego i "Żołnierz Królowej Madagaskaru" na przykład były już znowu staczaniem się w dół - trwaniem żałosnym. Gdybym jednak miała zamknąć ten rozdział teatru emigracyjnego i dać mu jakąś nazwę - nazwałabym go zapożyczywszy określenia z wiersza Bogdana Czaykowskiego - Teatrem Niedorzeczywistym.

Był wszakże wysiłek twórczy w dziedzinie sztuki teatralnej w owym czasie. Wysiłek zmierzający do zainteresowania sztuką, sceną, językiem polskim młodzieży, która do teatru polskiego nie miała żadnego stosunku - chyba niezorganizowany i nieświadomy bojkot.

Nic zaskakującego zresztą w tym zjawisku. Młodzież nie znosi niedorzeczywistości. Zawieszony w próżni, ubogi, mało artystyczny, nie twórczy teatr zawodowy emigracyjnych konwencji nie ciągnął jej, nie bawił i nie wyostrzał artystycznego smaku. Tę właśnie inteligentną młodzież pragnęła nawrócić dla polskiej sceny Olga Żeromska. Próbował tego także Kielanowski i reżyserowane przez niego młodzieżowe przedstawienia "Dziadów" i "Wesele" było wydarzeniem niecodziennym. Kielanowski ograniczył się wszakże tylko do nawracania w narodowość i dlatego nie powiodła się mu się ta próba na dłuższą metę.

Pani Żeromska tworząc grupę Pro Arte miała zamierzenia znacznie szersze, jeżeli nie zrealizowała wszystkich, to jedno jest jej niewątpliwą zasługą - została przy niej grupa polskiej młodzieży. Pro Arte realizuje jednak założenia znacznie ambitniejsze. Grupa ta nie zakładała sobie po prostu istnienia, nie miała tylko przetrwać, miała uczyć i tworzyć, Pro Arte chciało odegrać rolę little theatres, miało być sceną związaną z twórczością współczesną i jej zachodnim nurtem. Ściągnęło na siebie niechęć aktorów zawodowych i nie rozgrzała widza polskiego. Pro Arte oczywiście istnieje i wbrew wszystkim trudnościom istnieć będzie - co więcej nie pomoże niechęć tak zwanych zawodowców. Przejdzie do historii teatru polskiego i więcej - podniesie widza emigracyjnego, nas wszystkich do godności inteligentniejszych i znacznie bardziej twórczych niż w rzeczywistości jesteśmy. Będzie to oczywiście wtedy, kiedy zapomni się o tym żeśmy tego teatru nie popierali - ale zapisze się w historii emigracyjnej kultury, że tłumaczyliśmy i wystawialiśmy: Claudella, Tenesse Wiliamsa, Wildera i innych wielkich, lub przynajmniej oryginalnych pisarzy. Grupa "Pro Arte" wystawia teraz w Teatrze Refrena - 3 współczesne sztuki amerykańskie, udostępniwszy po raz pierwszy publiczności polskiej wartościowe przykłady reprezentantów nowych prądów, krystalizujących się za oceanem.

* * *

Twierdzę, że zamknął się już drugi rozdział historii teatru emigracyjnego. Kiedy się to stało trudno dokładnie określić. Nikt tego nie zauważył, ani sobie uświadomił. Dzisiaj, kiedy staram się odszukać datę i przyczyny tego zjawiska, znów muszę się cofnąć wstecz o bez mała półtora roku. Myślę, że momentem przełomowym były występy "Mazowsza" w Londynie. Przełomu dokonałaby więc nie wielka sztuka, ani par exellence teatr, ani dramat współczesny. Doskonale zrobione, wielkie, żywe i barwne widowisko ludowe ocknęło polskiego widza emigracyjnego. Obudziło go - zetknęło go w sposób imperatywny z teraźniejszością - z własnym krajem, z myślą o żywych ludziach, którzy nie istnieją tylko, ale żyją, pracują i tworzą.

Jeżeli którymś z celów pokazania w Londynie ,,Mazowsza" była i chęć obrzydzenia, ośmieszenia szarego, biednego, martwego emigracyjnego teatru - poprzez muzykę, ruch, taniec, barwę, światła, przepych widowiska, które tętniło życiem i młodością - to cel ten nie został osiągnięty. Nieoczekiwaną konsekwencją tego stało się odkrycie zjawiska nowego i zaskakującego - że możliwości twórcze istnieją także i na emigracji - pod warunkiem jednak, że nie będzie oderwana, więcej, szczelnie izolowana od rodzinnego nurtu.

Po ,,Mazowszu" mieliśmy w Londynie Teatr Polski z Warszawy. Oczywiście propaganda - myślę właściwy urząd czy urzędnik - wysyłając ten teatr z tym właśnie repertuarem - popełnił grubą pomyłkę. Prawdę mówiąc, skądże mieli wiedzieć, że się mylą, kiedy prawdopodobnie sami nie potrafilibyśmy tej naszej reakcji przewidzieć. "Dom Kobiet" Nałkowskiej - sztuka nigdy nie najlepsza, była już dla nas kompletnie ,,out of date". Jeżeli o wspomnienia przedwojenne, które, jak wiadomo, tak nam bliskie, chodziło - to właśnie nie to. My jesteśmy czuli i z łezką w oku na narodową nutę, wielkość, patos, ale te jakieś zdrady, złudzenia i śmierci - jużeśmy okrzepili i znieczuliła nas wojna. Że sentyment?... że Ćwiklińska?...

Był teatr - dobre, wytrawne aktorki, poprawna reżyseria, nudna sztuka. Nie tego oczekiwaliśmy. Myśmy chcieli zetknąć się z teraźniejszością, z żywą tętniącą twórczością. - Myśmy stamtąd po prostu oczekiwali czegoś więcej. To poprawne, godne przedstawienie nie rozgrzało nas. Był teatr godny, dostojny, była gra aktorska na wysokim poziomie. Ale widać nasze wymagania się podświadomie zaostrzyły.

Dopiero na doskonałym przedstawieniu Fredry porwał nas oszałamiający polski język. Zaczęliśmy się powoli rozsmakowywać w teatrze, chociaż nie wiedząc skąd, odkrywaliśmy w nas samych nawyki już zachodnie. - Zbyt wyrazista gestykulacja, zbytnia ruchliwość - tu i ówdzie nas raziła. Zaczęliśmy się zastanawiać i krytykować. Pobłażliwa życzliwość, zmniejszone wymagania - przestały nas obowiązywać. Mimo woli polska publiczność londyńska zaczęła się znowu przeradzać w żywego, krytycznego widza.

A sam teatr i aktorzy? - Zetknięcie się oko w oko z innym polskim teatrem, z wytrawnym, zawodowym aktorem i okazało się, że nie tylko ambicje są; okazało się znagla, że także są i talenty i jakaś inność wyrażająca się tyloletnim pobytem na Zachodzie - nie tak zupełnie znów zmarnowanym. Co więcej - przecież są i sztuki, dobre, współczesne sztuki polskie - prapremiery długo milczących dramaturgów, po które warto sięgnąć. Już byle szczuczydło dla niewybrednego emigracyjnego widza - byle trwać - nie zaspakajało ambicji reżyserskich i aktorskich.

A co za okazja dla emigracyjnego aktora - gra z Eichlerówną.

Świeże, twórcze prądy wstrząsać zaczęły teatrem na emigracji. Aktor odrodził się - zaczął tworzyć swoją rolę, reżyser - opracowywać koncepcję. I okazało się, że fundament jest zdrowy, że można zacząć tworzyć teatr w oparciu o dzisiejszy dzień: żywą, współczesną polską sztukę; twórczą koncepcję reżyserską; wysiłek aktorów z prawdziwego zdarzenia; niebylejaką pomysłowość i talent dekoratora; dobre efekty świetlne i poprawną charakteryzację - i co najważniejsze, znacznie lepszą, krytyczną publiczność.

W ten sposób rozpoczął się trzeci rozdział istnienia polskiej sceny w emigracyjnym Londynie.

* * *

Trzeba sobie jasno powiedzieć: czy Gomułka jest najpierw komunistą czy najpierw Polakiem - czy i jak go będziemy zwalczać - to już sprawa polityków. Nie zmieni to jednak faktu, że Październik był polski, że dzięki niemu przeżywamy na emigracji coś w rodzaju intelektualnego odradzenia się. Tylko skutkiem Października i związanej z nim wymiany i kontaktów, możemy mówić o świeżym powiewie w zatęchłą zaśniedziałość emigracyjnych intelektów. Wierzę że, w oparciu o trwałość tych kontaktów, możemy snuć ambitne plany emigracyjnej twórczości, która będzie jedną z gałęzi bujnej, żywotnej kultury polskiej. Możemy tworzyć jej gałąź najbardziej zachodnią.

Na odcinku teatralnym nie wszystko jeszcze układa się gładko: nie widać jeszcze by krytyka zamierzała odstąpić od emigracyjnego obyczaju nie krytykowania; właśnie teraz uwidaczniają się kłopoty z salą dla teatru dramatycznego i właśnie teraz, kiedy Eichlerówna z ,, reżymu" grała z emigracyjnymi aktorami w Londynie, podobno jakaś uchwała ZASP-u (iluż w nim jest aktorów, którym ,,grozi" zaproszenie na gościnne występy do Kraju) zakazuje Dygatównie czy Butscherowi np. występów z Ćwiklińską czy Kreczmarem w Warszawie. (ile krzyku o antydemokratyczności byłoby na emigracji, gdyby podobną uchwałę podjął krajowy związek).

Mimo tych ciemnych plamek na horyzoncie - światła przeważają.

Z dumą możemy mówić, że nasz sezon teatralny się rozpoczął. Po dobrze wystawionej i zagranej ,,Przygodzie Florenckiej" Morstina, na scence ,,Ogniska" ,,Kowal, pieniądze i gwiazdy" Saniawskiego - doskonale wystawiony i zagrany.

Jak za młodu, serce zaczyna bić gdy gasną światła, w oczekiwaniu na podniesienie kurtyny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji